Sytuacja w Pakistanie go przeraziła. "Czułem się strasznie"

East News / Hussain Ali/Pacific Press/Shutterstock / Pacjenci z gorączką denga w szpitalu w Pakistanie
East News / Hussain Ali/Pacific Press/Shutterstock / Pacjenci z gorączką denga w szpitalu w Pakistanie

Polscy himalaiści nigdy nie zapomną widoku wioski Askole w Pakistanie. Ich lekarz postanowił pomóc miejscowym. Reakcji tubylców nie dało się przewidzieć.

W tym artykule dowiesz się o:

Rok 1990. Celem grupy himalaistów z Polakami w składzie jest Gaszerbrum II.

Wyprawa dociera do Skardu, stolicy północnej prowincji Pakistanu. Do hotelu Polaków przychodzą dwie kobiety z organizacji międzynarodowej. Niemka i Pakistanka. Proszą na stronę Wandę Rutkiewicz.

I przekazują, jak wygląda sytuacja w miejscowym szpitalu, gdzie leczy się kobiety.

ZOBACZ WIDEO: Internauci przecierają oczy. Co zrobiła polska gwiazda?!

Nie ma tam żadnych środków medycznych. Nawet najprostszych, jak opatrunki. W dodatku, wg prawa koranicznego, kobietami nie mogli opiekować się mężczyźni. A lekarek w Pakistanie jest niewiele.

- My, panowie, poczuliśmy się, jakby ktoś dał nam w pysk. To, co działo się w Polsce na początku transformacji ustrojowej, to było nic w porównaniu z sytuacją w Pakistanie - wspomni po latach Piotr Pustelnik, himalaista, potem prezes Polskiego Związku Alpinizmu.

Polaków poproszono, aby podzielili się swoimi środkami medycznymi. Dali więc to, co mogli, a resztę postanowili przekazać po powrocie ze szczytu. Trudno przewidzieć, ile będzie potrzebne na akcję górską.

Kolejka dzieci

Ekipa ruszyła w drogę. Dotarła do miejscowości Askole. Himalaiści byli wstrząśnięci poziomem ubóstwa, który zobaczyli na miejscu. Niemiec Kurt Lyncke, lekarz wyprawy, otworzył srebrną skrzynkę i poprosił oficera łącznikowego o przekazanie miejscowym, że jeśli potrzebują, może wykonać proste zabiegi medyczne.

Wioska liczyła może 200 mieszkańców. W ciągu pięciu minut przed lekarzem utworzyła się kolejka... 30 dzieci.

- Musieliśmy przyjąć zasadę, że, oprócz nagłych przypadków, nie leczymy dorosłych. Nie wystarczyłoby nam bowiem opatrunków i lekarstw dla wszystkich. Zresztą do kobiet nie pozwolono nam się nawet zbliżyć. Dzieci przychodziły głównie z problemami wynikającymi z braku higieny - zakażeniami oka, ranami, niedoborem witamin. My, Europejczycy, spotykamy się z takimi sytuacjami tylko oglądając telewizję. Ale wtedy między mną, a tubylcami nie było żadnego ekranu. Czułem się strasznie - przyznaje w rozmowie z WP SportoweFakty Pustelnik.

Podczas akcji górskiej wydarzyła się tragedia. Zginął Kurt Lyncke. Himalaistom zostało jednak trochę sprzętu medycznego, więc jedyne, co mogli zrobić, to choć trochę przywieźć szpitalowi w Skardu.

- Było nam wstyd, że przekazujemy tylko tyle, ale więcej po prostu nie zostało - tłumaczy późniejszy prezes PZA.

Pustelnik w Pakistanie był jeszcze siedem razy. Ostatnio w 2006 r. Wyprawy, w których uczestniczył, za każdym razem pomagały miejscowym na tyle, na ile było je stać.

- Nikomu nie trzeba było tłumaczyć, że powinniśmy wspierać tubylców. Każdy z naszych lekarzy, niezależnie od narodowości, kierował się prostą zasadą Hipokratesa. Ona dotyczy przecież całego świata. Najgorsze jest to, że z biegiem lat nie zauważyliśmy wielkich zmian. Może wioska Askole stała się nieco zamożniejsza, ale jej mieszkańcy nadal do najbliższego szpitala mają ponad 50 km w trudnych warunkach. O jakości lecznicy nawet nie muszę wspominać. Nie zauważyłem też znacznych zmian w pozycji kobiety w koranicznym świecie - podkreśla Pustelnik.

Jedni z najbiedniejszych

W Nepalu sytuacja wygląda inaczej. Ale tylko (aż) jeśli chodzi o pozycję kobiety.

- W niektórych obszarach państwa panuje wręcz matriarchat. Bieda jest jednak potężna. Co do poziomu ubóstwa to szósty kraj świata. Tam też leczyliśmy miejscowych. Podczas wypraw na Kanczendzongę czy Dhaulagiri zawsze nas pytano, czy w ekipie mamy lekarza. Kiedyś nawet ja pełniłem taką rolę - śmieje się Pustelnik.

Do Polaka przyprowadzono dziecko z zakażeniem w dziąśle. Musiał mu zrobić zastrzyki znieczulające i przeciwzapalne w samo dziąsło.

- A przecież w życiu tego nie robiłem! Stres przy płaczącym dziecku był ogromny. Ale, jak to ktoś kiedyś powiedział, potrzebujący nie cierpi. Udało się ulżyć temu dziecku. Jednak na wyrwanie zęba bym się nie odważył. Potem dzieciaka wysłano na kucykach do dentysty - relacjonuje himalaista.

I dodaje, że w górach wszyscy mają moralny przykaz pomagania potrzebującym. Funkcjonuje niepisane międzynarodowe porozumienie ponad podziałami. Wchodząc do takiej wioski, himalaiści stają się elementem ekosystemu, gośćmi.

- Obecnie sytuacja wygląda podobnie, jednak wzrosła rola organizacji międzynarodowych. W ciągu ostatnich trzydziestu lat praca działaczy się zwielokrotniła. Spadła więc rola lekarzy leczących ad hoc. Choć nadal są rejony, szczególnie na wschodzie Nepalu, gdzie nawet organizacje międzynarodowe mają problemy z dotarciem. Bieda, gęste zalesienie, rzadka sieć dróg. Tam himalaiści nadal muszą i chcą pomagać - zaznacza Pustelnik.

"Traktowali go jak świętego"

Zawsze niezwykle chętny do pomocy miejscowym był Tomasz Mackiewicz. Po śmierci Polaka na Nandze Parbat, w budowę wodociągu w pakistańskiej wiosce Sair zaangażowała się partnerka wspinacza. A także Elizabeth Revol, która razem z Polakiem zdobyła szczyt.

- Zimą kobiety przez kilka godzin dziennie chodzą pod górę po wodę zdatną do picia. Zdatną w ich mniemaniu oczywiście, bo dla nas ona byłaby po prostu brudna. To bardzo biedny rejon, a marzeniem Tomka było pomóc tamtejszym mieszkańcom. Zimą woda, która dociera do wioski, zamarza. Trzeba ją transportować po trudnej drodze. Znalazły się m.in. niemiecka i francuska organizacja, które finansują projekt oraz lokalni inżynierowie-menadżerowie - mówiła Anna Solska-Mackiewicz dwa lata temu.

Projekt realizowano we współpracy z Pakistanem.

- Ja i Elizabeth jesteśmy matkami chrzestnymi tego przedsięwzięcia, a zainspirowany i wzruszony historią Elisabeth i Tomka Francuz Gerard Clermidy, od lat realizujący humanitarne projekty w Nepalu prowadząc organizację non profit Montagne et Partage, postanowił doprowadzić je do końca - tłumaczyła Solska-Mackiewicz.

Mackiewicz nigdy nie przechodził obojętnie wobec ludzkiego cierpienia i potrzeb. Kiedykolwiek pojawiał się w Pakistanie, starał się dawać miejscowym całego siebie.

- Z olbrzymią wrażliwością reagował na niesprawiedliwość. W Pakistanie był uwielbiany, mieszkańcy traktowali go tam wręcz jak świętego. Był ich przyjacielem, spał w ich domach, jadł z nimi, znał ich imiona i całe rodziny. Uwielbiał dzieci, które biegały i śmiały się, przyglądając się przechodzącym przez wioskę wyprawom. Mieszkańcy dolin Nangi, doliny Diamir i Rupal, nie byli dla niego bezimiennymi tragarzami, siłą roboczą, jaką są dla wielu wspinaczy z wypraw sponsorowanych czy komercyjnych. Zresztą podobne zjawisko ma miejsce w Nepalu. Niejednokrotnie zarówno Szerpowie w Nepalu, jak i pakistańscy mieszkańcy gór, pracujący jako tragarze przy wyprawach, nie są traktowani z należytym szacunkiem, jak ludzie, tacy sami jak my - twierdziła partnerka wspinacza.

Jak podkreślała, Mackiewicza to zawsze oburzało. Szanował każdego człowieka niezależnie od wydarzeń, jakie go w życiu spotkały, od statusu społecznego, czy stopnia zamożności i biedy.

- W Polsce oburzało go choćby pogardzanie alkoholikami czy ludźmi bezdomnymi. Często powtarzał, że każdy człowiek ma swoją godność i unikalną historię. A żaden z nas nie jest lepszy do człowieka, którego los pozbawił domu, zdrowia... - opisywała Solska-Mackiewicz.

Solidarni z Afganistanem

W ostatnich tygodniach serwisy informacyjne na całym świecie zdominowały wiadomości z Afganistanu. Akcję pomocy dla miejscowych prowadzi Polska Misja Medyczna. Włączyli się w nią himalaiści: Piotr Pustelnik, Andrzej Bargiel, Łukasz Kocewiak, Jarosław Botor i Bogusław Magrel.

Ten region przyciągał wspinaczy z całego świata, który chcieli do listy swoich zdobyczy dopisać szczyty Hindukuszu. Bez afgańskich siedmiotysięczników historia polskiej wspinaczki wysokogórskiej i niezwykłych osiągnięć byłaby o wiele skromniejsza, a na pewno mniej barwna. Teraz, kiedy po raz kolejny niepokoje polityczne wstrzymały pomoc i wyjazdy do Afganistanu i gdy mieszkańcy kraju, głównie kobiety, narażone są na przemoc zgodnie z opresyjnym prawem szariatu, polscy himalaiści dołączyli do Polskiej Misji Medycznej i wsparli zbiórkę na zabezpieczenie pilnych potrzeb medycznych.

- Polscy sportowcy w tej części świata mogli spełnić swoje marzenia o wspinaczce na najwyższe szczyty Ziemi. Teraz, widząc problemy, z jakimi boryka się region, w którym spędzili jedne z najpiękniejszych momentów w karierze wspinaczkowej, pokazali swoją solidarność z mieszkańcami Afganistanu, przerażonymi niepewną przyszłością - mówi Małgorzata Olasińska-Chart z Polskiej Misji Medycznej.

Potrzeby na miejscu są ogromne, brakuje nie tylko leków i środków medycznych, ale także dostępu do lekarzy w szczególnie trudnodostępnych i odciętych regionach, zarządzanych przez nowe władze talibów.

Wspinacze, którzy w ramach swoich wypraw korzystają ze wsparcia lokalnych przewodników, tłumaczy i lekarzy, przygotowali nagrania, w których mówią o swoich uczuciach i emocjach związanych z Himalajami i w ten sposób zachęcają do wsparcia zbiórki, która pomoże ratować życie kobiet i dzieci w Afganistanie.

W związku z nagłą zmianą sytuacji politycznej w kraju, tysiące Afgańczyków dotychczas współpracujących z międzynarodowymi organizacjami, straciło źródło utrzymania. Najtrudniejsza sytuacja spotkała kobiety, którym odmówiono możliwości nauki i pracy, ponownie skazując je na zamknięcie w domu.

Pomóc można TUTAJ

W pogrążonym w chaosie kraju aż 93 proc. mieszkańców nie ma zapewnionej wystarczającej ilości pożywienia, a ponad połowa żyje poniżej progu ubóstwa. W szpitalach brakuje leków, środków medycznych i paliwa zasilającego agregaty, pracownicy opieki zdrowotnej od kilku tygodni nie otrzymują wynagrodzeń. Pomoc Polskiej Misji Medycznej pozwoli na zapewnienie ciągłości funkcjonowania izb porodowych w Paktika i szpitala w Mazar Il Sharif.

Cały świat pisze o 19-latku. To nowa gwiazda sportu >>

Źródło artykułu: