Anna Solska-Mackiewicz: Jesteśmy z niego dumni. Energia Tomka wciąż żyje

Tomasz Mackiewicz miał dwa marzenia. Za życia zrealizował jedno z nich - zdobycie Nangi Parbat, zabójczej góry. Drugim była budowa rurociągu w wiosce Sair. Teraz, dzięki jego partnerce, ubodzy Pakistańczycy doczekają się dostępu do czystej wody.

Dawid Góra
Dawid Góra
Anna Solska-Mackiewicz PAP / Piotr Nowak / Na zdjęciu: Anna Solska-Mackiewicz
Dramatycznymi losami wyprawy Tomasza Mackiewicza żył cały kraj. 25 stycznia 2018 roku polski himalaista, wraz z Francuzką Elizabeth Revol, rozpoczął atak szczytowy na Nangę Parbat. Wcześniej sześć razy próbował zdobyć ośmiotysięcznik, jednak bez powodzenia. Tym razem akcja zakończyła się sukcesem, ale podczas drogi powrotnej pogoda pogorszyła się. Mackiewicz miał objawy choroby wysokościowej, ślepoty śnieżnej oraz liczne odmrożenia. Revol sprowadziła partnera na wysokość ok. 7200 m i następnego dnia ruszyła w dół. Na wysokości 6000 m dotarli do niej Adam Bielecki, Denis Urubko, którzy wcześniej wraz z Piotrem Tomalą i Jarosławem Batorem, zostali przetransportowani śmigłowcami z K2 i ruszyli w wyprawę ratunkową. Po Mackiewicza nikt nie wyszedł. Uznano, że szanse na uratowanie Polaka przy tak niesprzyjających warunkach, są iluzoryczne. Dawid Góra, WP SportoweFakty: Trudniej pogodzić się z tragedią najbliższej osoby, kiedy żyje nią cała Polska? Anna Solska-Mackiewicz: Tak. Szczególnie, że Tomek przez całe życie był w jakiś sposób odrzucany. Wszystko z powodu odwagi podążania własną drogą, odmienności, umiłowania wolności, skłonności do oryginalnych wyborów. Bezczelności, oczywiście w pozytywnym sensie, i swego rodzaju anarchii ludzie nie wybaczają. On nie chciał wpisywać się w schemat. Ludzie codziennie chodzą do pracy i nie zastanawiają się, jaką ma ona dla nich wartość. Żyją według narzuconego im wzoru, nie dokonując refleksji nad tym, że to nie jest życie, które wybrali albo wybraliby, gdyby mieli odwagę. Tomek natomiast myślał o tym bardzo często. Osobowości idące pod prąd zawsze muszą mierzyć się z niechęcią innych. Na czym polegała pani żałoba?

Przebiegała w całej spektakularności wydarzeń związanych z Tomkiem. Ta śmierć była straszliwie medialna. Chcę jednak podkreślić, że sama tę medialność spowodowałam, bo poinformowałam dziennikarzy o całym zdarzeniu po to, aby zdobyć pieniądze na akcję ratunkową. Wiedziałam, że rozpęta się piekło, ale nie miałam wyboru.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: niesamowity pech kolarza! Prowadził w wyścigu, ale... wylądował w krzakach

Potem przyszła żałoba w świetle reflektorów wśród nienawiści i ludzkich ocen. Dzięki zbiórce pojawiły się pieniądze od ofiarodawców. Potem zbiórkę na akcję ratunkową przekształcono w zbiórkę na pomoc rodzinie. Mnie i dzieciom. Ludzie nienawidzą, kiedy, w ich ocenie, ktoś dostaje nieusprawiedliwione pieniądze. Pieniądze, które "się nie należą". Ta nienawiść dotknęła zarówno mnie, jak i Elizabeth Revol. Nie da się opisać, co przeżyłam czytając nienawistne wypowiedzi na temat Tomka. Przecież on już nawet nie mógł się bronić. Taka żałoba wymaga nadludzkiego wysiłku. Poza udźwignięciem tragedii, trzeba stawić czoła nawałowi negatywnej energii. Na Elisabeth spadł największy ciężar, trafiła w kolejny krąg piekieł. Broniłam jej, Tomka, siebie, dzieci...

Hejt bardzo boli i wybija się ponad dobro, ale dla mnie mimo wszystko solidarność ludzka zwyciężyła. Dostałam olbrzymie wsparcie nie tylko od moich bliskich, ale też zupełnie obcych mi ludzi. Tego było znacznie więcej niż hejtu.

Czy jest sens rozmawiania z tymi, którzy nie rozumieją górskiej pasji i tego, że nie wszyscy muszą chcieć od życia tego, czego chcą oni?

Nie ma. Moją misją było tłumaczenie różnym ludziom tego, czego nie potrafili zrozumieć, jednak refleksja jest prosta - jeśli ktoś zamknął umysł na inne poglądy i sposób na życie, taka misja jest niewykonalna. Piotr Pustelnik powiedział kiedyś, że ludzie dzielą się na tych, którym pasji do gór nie trzeba tłumaczyć i na tych, którym się jej na pewno nie wytłumaczy.

Tomasz Mackiewicz był niestandardową osobowością. Tym trudniejsze to pytanie - czego najbardziej brakuje pani teraz w codziennym życiu?

Nieustającej pogody ducha i niespodzianki. On był człowiekiem, dla którego każdy dzień był inny. Każdy był kolejną przygodą. Brakuje mi jego entuzjazmu w doświadczaniu codzienności. A w przyziemnym wymiarze? Jego poczucia humoru. Potrafiliśmy śmiać się ze wszystkiego. To dawało nam siłę. Jego poczucie humoru często mnie ratowało i dodawało otuchy. Oczywiście brakuje mi także rozmów z nim, jego wyobraźni. Ciągle zastanawiam się, jak zareagowałby na daną sytuację, co by powiedział. Naszym dzieciom natomiast brakuje zabawy - Tomek był przewspaniałym, niesamowicie czułym tatą. Sam uwielbiał się bawić i przebywać z dziećmi. Brakuje mi jego twórczej energii i żywego ducha, który czynił życie znośniejszym.

Ma pani żal do kogoś po tym, co stało się na Nandze Parbat?

Nie. Ja się z tym już uporałam. Bardzo długo miałam żal o pogardę, jaka spotkała Tomka, o lekceważenie go, wyśmiewanie. Głównie ze strony polskiego środowiska himalaizmu. Oczywiście był też żal o zaniechaną akcję, bo cień szansy na uratowanie Tomka był tylko 26 stycznia. W ramach mojego procesu wybaczania i pojednania spotkałam się z Simone Moro [włoski himalaista wielokrotnie krytykował Mackiewicza w niewybredny sposób - przyp. red.]. Przez długi czas dążyłam do spotkania z nim. On natomiast długo nie chciał się na nie zgodzić - zarówno prywatnie, jak i oficjalnie, kiedy powstawała książka o Tomku. Udało się dopiero po prawie trzech latach od tragedii na Nandze Parbat. To spotkanie przyniosło mi dużą ulgę. Mogłam spojrzeć na wszystko także z perspektywy Simone. To dało mi pole do głębokiej refleksji, zastanowienia się i wybaczenia tego, co kiedyś było z jego strony w stosunku do Tomka niewłaściwe.

Nie ma więc we mnie żalu, ale długo pracowałam na to, aby się z tym żalem i gniewem uporać. Myślałam też często o tym, jak Tomek reagował na to, co działo się między nim a Moro. Najwięcej napięcia pojawiło się po wejściu Aliego, Simone i Alexa na Nangę Parbat w 2016 roku. Tomek potrafił się opamiętać i zrozumieć, że często rządziły nimi bardzo silne emocje. Ja tym bardziej powinnam była wyzwolić się z negatywnych uczuć.

Tomek był człowiekiem głęboko prawym, potrafił dokonać poważnego rachunku sumienia nad własnym postępowaniem. Nie wiem, czy potrafi to Simone, chciałabym w to wierzyć. Intencją mojego spotkania z Simone Moro było przede wszystkim zrozumienie i pojednanie. Myślę, że do tego spotkania doszło, bo na tym samym zależało Simone.

Tomasz Mackiewicz miał dwa marzenia. Pierwszym było zdobycie szczytu Nangi Parbat. To się udało. Drugie realizuje pani za niego.

Nie tylko ja. Również Elizabeth Revol jest bardzo zaangażowana w ten projekt, a mianowicie w budowę wodociągu w pakistańskiej wiosce Sair. Zimą kobiety przez kilka godzin dziennie chodzą pod górę po wodę zdatną do picia. Zdatną w ich mniemaniu oczywiście, bo dla nas ona byłaby po prostu brudna. To bardzo biedny rejon, a marzeniem Tomka było pomóc tamtejszym mieszkańcom. Zimą woda, która dociera do wioski, zamarza. Trzeba ją transportować po trudnej drodze. Do tej pory szukałyśmy partnerów w Pakistanie i Europie. Znalazły się m.in. niemiecka i francuska organizacja, które finansują projekt oraz lokalni inżynierowie-menadżerowie.

Co ważne, realizujemy ten projekt we współpracy z Pakistanem - pragniemy zachować się na czyichś ziemiach z szacunkiem dla ich mieszkańców i kultury. Ja i Elizabeth jesteśmy matkami chrzestnymi tego przedsięwzięcia, a zainspirowany i wzruszony historią Elisabeth i Tomka Francuz Gerard Clermidy, od lat realizujący humanitarne projekty w Nepalu prowadząc organizację non profit Montagne et Partage, postanowił doprowadzić je do końca.
Wioska Sair w Pakistanie / fot. Montagne et Partage Wioska Sair w Pakistanie / fot. Montagne et Partage
Co już udało się zrobić?

W lipcu podpisaliśmy wszystkie konieczne umowy. W sierpniu na miejsce zaczęto zwozić elementy do budowy betonowych zbiorników oraz przede wszystkim rury. Najtrudniejszy w całej akcji jest transport materiałów pod górę. Wioska jest bowiem położona na wysokości niemal 4000 m n.p.m. Do tego dochodzą trudne warunki pogodowe.

W grudniu planujemy zakończyć projekt. Chodzi o to, aby zimą w wiosce Sair płynęła już czysta woda.

Tomasz znał ludzi, którym państwo pomagają?

Oczywiście, Tomek nigdy nie przechodził obojętnie wobec ludzkiego cierpienia i potrzeb. Kiedykolwiek pojawiał się w Pakistanie, starał się dawać tym ludziom całego siebie. Z olbrzymią wrażliwością reagował na niesprawiedliwość. W Pakistanie był uwielbiany, mieszkańcy traktowali go tam wręcz jak świętego. Był ich przyjacielem, spał w ich domach, jadł z nimi, znał ich imiona i całe rodziny. Uwielbiał dzieci, które biegały i śmiały się, przyglądając się przechodzącym przez wioskę wyprawom. Mieszkańcy dolin Nangi, doliny Diamir i Rupal, nie byli dla niego bezimiennymi tragarzami, siłą roboczą, jaką są dla wielu wspinaczy z wypraw sponsorowanych czy komercyjnych. Zresztą podobne zjawisko ma miejsce w Nepalu. Niejednokrotnie zarówno Szerpowie w Nepalu, jak i pakistańscy mieszkańcy gór, pracujący jako tragarze przy wyprawach, nie są traktowani z należytym szacunkiem, jak ludzie, tacy sami jak my.

Tomka to zawsze oburzało. Szanował każdego człowieka niezależnie od wydarzeń, jakie go w życiu spotkały, od statusu społecznego, czy stopnia zamożności i biedy. W Polsce oburzało go choćby pogardzanie alkoholikami czy ludźmi bezdomnymi. Często powtarzał, że każdy człowiek ma swoją godność i unikalną historię. A żaden z nas nie jest lepszy do człowieka, którego los pozbawił domu, zdrowia...

Teraz jego sposób bycia chcę oddać w działaniach właśnie powstającej fundacji. Chcę pomnażać energię Tomka i pomagać innym ludziom dzięki temu, że jego historia zyskała taką popularność. Mnóstwo ludzi pisze do mnie, że Tomek stał się dla nich inspiracją, dzięki której są w stanie realizować swoje plany. Te wiadomości wręcz mnie zachwyciły. Fundacja pomagałaby realizować projekty cechujące się solidarnością z innymi, pomnażaniem wspólnego dobra.

Pamiętam jak bardzo wzruszyła mnie wiadomość od Oli Pustkowiak, która po historii na Nandze zdecydowała się i zebrała w sobie, aby stworzyć centrum rehabilitacji dla dzieci niepełnosprawnych w Poznaniu, które na cześć Tomka nazwała Centrum Terapii Dzieci Himal. Powiedziała: "Pan Tomek dał mi siłę jako człowiek z niezwykłym charakterem. Chcę, żeby pani wiedziała, że od tamtego czasu jest twórcą i motorem napędowym Himala". To jedna z pięknych historii, o tym, jak wielką Tomek stał się inspiracją, jak ciągle czyni dobro, jakim był i jest darem dla świata.

Co powiedziałby Tomasz Mackiewicz widząc realizację tego projektu?

Byłby niesamowicie szczęśliwy. To był człowiek, który żył szczęściem innych, poprawą ich losu. Zresztą wielokrotnie proszę go o ocenę decyzji, które podejmuję. Oczywiście odpowiada mi tylko w moich myślach. Teraz dzieją się rzeczy, które dla niego zawsze były ważne. Okazało się bowiem, że wszedł na tę górę dla kogoś.

Śmierć dała życie?

Tak, jesteśmy z niego bardzo dumni. Również nasze dzieci. Jego energia wciąż jest żywa.

Zmarł najsłynniejszy nosicz w słowackich Tatrach. Podróżował z obciążeniem ponad 200 kg! >>
Nowe cele Denisa Urubki. Nie kończy kariery wysokogórskiej >>

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×