PAP/EPA

Maciej Bodnar: Polscy kolarze mogą przywieźć medale z igrzysk w Rio de Janeiro

Marek Bobakowski

- Mam zadrutowaną kompletnie szczękę, jem przez rurkę, za tydzień czekają mnie pierwsze badania kontrolne - w taki sposób kolarz ekipy Tinkoff rozpoczął rozmowę z WP SportoweFakty.

Rozmowę... To jeden z najbardziej specyficznych wywiadów, które przeprowadziłem w swojej dziennikarskiej karierze. Z polskim kolarzem nie można porozmawiać osobiście, nie da się również przez telefon. Z pomocą przyszła nam technologia. Drogą mailową, za pomocą SMS-ów oraz komunikatorów internetowych udało nam się poruszyć wiele interesujących aspektów.

WP SportoweFakty: Jak właściwie doszło do feralnego wypadku, który wyeliminował pana na kilka tygodni z treningu?

Maciej Bodnar: Dzień przed Ronde van Vlaanderen (2 kwietnia - przyp. red.), w Kortrijk, wyjechaliśmy grupą na spokojny trening. A właściwie taki rozruch. Miało być tylko 40 km, aby rozgrzać nogi. Wystartowaliśmy o 11., a pół godziny później dopadł mnie pech.

Słyszałem, że w koło dostała się gałąź.

- Dzień, a może kilka dni, tego dokładnie nie wiem, służby miejskie w Kortrijk robiły wiosenną przycinkę przydrożnych drzew. Sporo gałęzi leżało na chodnikach, poboczach, ulicach. Prawdopodobnie taka właśnie gałąź, mniej więcej o średnicy 5-7 cm wpadła mi w szprychy przedniego koła, a potem zablokowała się o widelec. Nie zdążyłem zareagować. Koło się zblokowało, ja poleciałem przez kierownicę i tak niefortunnie upadłem, że kask mi nie pomógł. Otóż uderzyłem o asfalt brodą i prawą stroną głowy. Wypadła prawa dolna szczęka, doszło do złamania żuchwy, twarz została mocno pokiereszowana.

Szykował się pan na klasyki, noga podawała, forma rosła, a tu taki pech. Zresztą, nie pierwszy raz. Przed rokiem podczas wiosennego Tour de California złamał pan obojczyk, zdarł skórę na plecach...

- Takie jest życie kolarza, to ryzyko zawodowe. Oby wypadek w Kortrijk był ostatnim w mojej karierze. Chcę się ścigać, a nie leżeć w łóżku. Teraz najważniejsze, aby nie stracić za dużo masy mięśniowej. Dopiero za trzy tygodnie częściowo zostanę "oddrutowany" i zacznę już normalnie jeść. Za jakiś miesiąc chciałbym zacząć jeździć na "rolkach" w domu. Start w Tour de France, na razie mam taką nadzieję, zostaje niezagrożony.

Wcześniej, w maju, w Giro d'Italia będzie walczył pana kolega z zespołu i z reprezentacji, Rafał Majka. Na co go stać?

- Od początku wiedziałem, że nie pomogę mu w Giro, bo zostałem przydzielony do ekipy przygotowującej się do TdF. Rafał wypracował sobie w ostatnich sezonach bardzo mocną pozycję w ekipie. To prawdziwy lider. Podczas zeszłorocznej Vuelty (Majka zajął trzecie miejsce w klasyfikacji końcowej - przyp. red.) udowodnił, że może walczyć w wyścigach wieloetapowych. Tak samo będzie we Włoszech. Ekipa jest ustawiona pod niego, wszyscy wierzą w podium, a może nawet w zwycięstwo w generalce. Nie chcę jednak zapeszać. Rafał musi podejść do tego startu spokojnie, bez presji. Będzie dobrze!

Przygotowujecie się do zupełnie innych wyścigów w tym roku. Jaki ma pan kontakt z Majką?

- Rafał to świetny gość, dobry duch naszej paczki. W grudniu sporo razem trenowaliśmy, żartowaliśmy, miło spędziliśmy czas. Na dodatek mamy tego samego trenera i menedżera. Dlatego często rozmawiamy, wysyłamy do siebie wiadomości. Jesteśmy cały czas w kontakcie. Mimo że dzieli nas na przykład kilka tysięcy kilometrów.

Tour de France. Tutaj pana zadaniem będzie pomóc Alberto Contadorowi w końcowym triumfie. Zgadza się?

- O, tak. To główny cel na rok 2016 dla naszego właściciela Olega Tinkowa i całego teamu. Zrobię wszystko, aby mieć swoją cegiełkę w tym sukcesie.

Nie boi się pan, że po TdF będzie za mało czasu, aby się zregenerować przed igrzyskami olimpijskimi?

- Bez obaw. Jasne, że we Francji będę momentami piekielnie mocno pracował dla Alberto, ale nie da się ukryć, iż czasem złapię oddech z innymi zawodnikami tworząc tak zwane "grupetto". Myślę, iż cała siła będzie tkwić w głowie. Jak szybko odreaguje psychicznie. Bo fizycznie nie mam obaw. Będę w formie zarówno podczas TdF, jak i podczas igrzysk w Rio.

[nextpage]


Polskie kolarstwo pnie się mocno w górę. Czy już z Rio de Janeiro przywieziemy medale? Majka, Kwiatkowski?

- Wyścig ze startu wspólnego rzeczywiście jest zawsze najbardziej emocjonujący. Tutaj obaj mają wielkie szanse. "Kwiato" pokazuje, że jest w wielkiej formie w tym roku. "Rafa" świetnie czuje się na trasie, którą przygotowali organizatorzy. Jednak chciałbym podkreślić, że szans medalowych będzie o wiele więcej. Nasze kobiety są już w światowej czołówce, sporo radości może nam przynieść tor. Nie zapominajmy też o MTB, czyli głównie Majce Włoszczowskiej...

... i o Maćku Bodnarze! Coraz lepiej jeździ pan na czas. Wedle wielu fachowców będzie pan jednym z faworytów "czasówki" w Rio.

- Ostatnie dwa sezony to rzeczywiście stały, regularny postęp. Dwa tygodnie temu wygrałem z trzykrotnym mistrzem świata, Tony Martinem. To świadczy o tym, że potrafię zaskoczyć. Trasa w Rio de Janeiro jest bardzo wymagająca, na dodatek pogoda też da się we znaki. Nie zapominajmy również, że na igrzyska wszyscy wyjątkowo się nastawiają. Zatem nie będzie pięciu, czy dziesięciu faworytów. A wiele, wiele więcej. Na pewno dam z siebie wszystko. A jaki to da efekt? Poczekajmy jeszcze te kilka miesięcy.

Zmieńmy na chwilę temat. Pod koniec stycznia Międzynarodowa Unia Kolarska zanotowała pierwszy przypadek dopingu technologicznego. Czy "silniczki" chowane w ramach rowerów to nowa plaga w kolarstwie?

- Słyszałem o tym przypadku podczas mistrzostw świata w kolarstwie przełajowym. Jednak nie jestem sobie w stanie wyobrazić, aby ktoś z zawodowego peletonu chciał tak ryzykować. Mój rower w tym roku już kilka razy był prześwietlany. Także UCI nasyła kontrole. Moim zdaniem - jeżeli w ogóle - to doping technologiczny pojawi się raczej w wyścigach dla amatorów. Tam, gdzie nie ma tak szczegółowej kontroli.

A doping medyczny? Kolarstwo poradziło sobie już z demonami przeszłości?

- Kiedy w 2007 roku przechodziłem na zawodowstwo, kolarstwo jako pierwsza dyscyplina wprowadziła paszporty biologiczne. Moim zdaniem moje pokolenie kolarzy to nowa fala zawodników, którzy nie mają nic wspólnego z nielegalnym wspomaganiem. Podczas Tour de France najlepsi kolarze mają praktycznie tyle kontroli co etapów. Czyli w ciągu trzech tygodni są badani dwadzieścia kilka razy. W innych dyscyplinach zdarza się, że gwiazdy nie mają takiej liczby kontroli przez cały rok. Kolarstwo to obecnie najczystsza dyscyplina sportu. Choć oczywiście znajdą się idioci, którzy mimo to zaryzykują licząc, że nie wpadną. W każdym środowisku są czarne owce. Jednak porównanie obecnego peletonu, z tym sprzed kilkunastu lat... Nie muszę chyba nic dodawać.

Kolarstwo w Polsce przeżywa renesans. Ludzie jeżdżą amatorsko, startują w wielu zawodach organizowanych w całym kraju, pojawiają się tłumnie podczas wyścigów zawodowców.

- To właśnie nasz sukces. Mimo wielkich skandali dopingowych sprzed lat, kolarstwo nadal ma się świetnie. Z roku na rok lepiej. Kiedy przed rokiem wygrywałem etap Tour de Pologne w Nowym Sączu, widziałem dziesiątki tysięcy ludzi przy trasie. Aż ciarki przez ciało przechodziły. Przekazywali mi taką moc, że nawet nie potrafię tego opisać.

Wiele mówi się o tym, że to ostatni rok teamu Tinkoff. To prawda?

- Zostaliśmy oficjalnie poinformowani jakiś czas temu, że to możliwe. Chyba, że znajdzie się ktoś, kto będzie chciał odkupić ekipę. I to tyle. Cała reszta zamieszania to spekulacje medialne. Trudno mi się do nich odnosić. Sprawami biznesowymi zajmują się szefowie. Moim zadaniem jest szybki powrót do zdrowia i dobra jazda w drugiej części sezonu. Na dodatek mam dobrego menedżera, więc nie boję się o przyszłość. W ostatnich latach regularnie miałem oferty transferowe, więc pewnie i podobnie będzie teraz.

Rozmawiał Marek Bobakowski

Zobacz wideo: #dziejesiewsporcie: skandaliczna decyzja sędziego. "Okradł" drużynę z pięknego gola  
Źródło: WP SportoweFakty

< Przejdź na wp.pl