Sokół wraca na tarczy, walka trwa dalej

Kamil Kołsut

Bez powodzenia zakończyła się wyprawa koszykarzy Sokoła Łańcut do Warszawy. Czwarty zespół fazy zasadniczej pierwszej ligi koszykarzy dwukrotnie uległ przy Marymonckiej Politechnice i za dwa tygodnie na własnym parkiecie zagra o życie.

Sokół w tym sezonie przegrał z Politechniką już cztery razy, trzy porażki poniósł w Hali Gier stołecznego AWF-u. W ubiegłą sobotę podopieczni Dariusza Kaszowskiego przegrali 64:71, dzień później było 65:74. Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że Inżynierowie byli w zasięgu Sokoła i koszykarze z Łańcuta - szczególnie w drugim spotkaniu - ulegli na własne życzenie. Żółto-czarni w trzeciej kwarcie prowadzili z wyżej notowanym rywalem nawet różnicą dziesięciu oczek, mimo sporej przewagi ostatecznie dali sobie jednak wyrwać zwycięstwo.

- Decydująca była dobra skuteczność zespołu przeciwnego - tłumaczy w rozmowie ze SportoweFakty.pl Kaszowski. - My przy wysokim prowadzeniu za bardzo się rozluźniliśmy. Uwierzyliśmy chyba, że jest już po meczu, rywale trafili kilka "trójek", w tym na sam koniec kwarty. W ostatniej części spotkania wszyscy widzieli, jakim składem dysponowaliśmy na boisku. Piątego przewinienia Maćka Klimy nie było, piłkę wybił czysto, a w wyniku tego faul techniczny popełnił Rafał Glapiński i mecz się skończył - relacjonuje trener Sokoła. Komplet przewinień uzbierali także Wojciech Pisarczyk, Bartosz Dubiel i Marcel Wilczek.

IMG_5298.jpg
Trener Kaszowski nie traci wiary w swój zespół


W pierwszej części spotkania Kaszowski raz po raz uspokajał swój zespół, w końcówce nerwy puściły już jednak zarówno zawodnikom, jak i jemu. Na parkiecie dużo było ostrych starć, sędziowie przyjezdnych upominali bardzo chętnie. - Nasza drużyna plan wykonała już bardzo dawno, wiadomo jednak, że chcemy wygrywać kolejne spotkania. Charakter zespołu nie pozwala na to, by przechodzić obok meczu i dać sobie odbierać zwycięstwa, stąd nerwy i dyskusje. Faktycznie, było ich troszeczkę za dużo, ale tak samo było w zespole Politechniki. Uciszani i upominani byliśmy jednak przede wszystkim my.

Pretensje do arbitrów roszczą sobie wszystkie zespoły odwiedzające halę przy Marymonckiej, Kaszowski znalazł jednak jeszcze jeden czynnik świadczący o niegościnności obiektu stołecznego AWF-u. - Nie mogliśmy się otworzyć rzutowo za trzy punkty, choć w tym elemencie byliśmy mocni przez cały sezon - wyjaśnia. Szybkie spojrzenie na statystyki wnioski wnioski trenera potwierdza - w sobotę i niedzielę skuteczność jego podopiecznych w tym elemencie była odpowiednio 13 i 17 procentowa, podczas gdy średnia z całego sezonu jest niemal dwukrotnie wyższa.

- Nasza przewaga w pewnym momencie meczu była wynikiem dobrego rozrzucenia i właśnie trafiania za trzy - wyjaśnia Kaszkowski. Nic więc dziwnego, że właśnie w tym elemencie widzi szansę na pokonanie Politechniki w dwóch kolejnych spotkaniach. - Na naszej hali będzie nam dużo łatwiej rzutowo - zapowiada. - Na pewno jednak szkoda, że w Warszawie wygrać się nie udało. Napędziliśmy głównemu kandydatowi do awansu dużo strachu, a u siebie będziemy grać jeszcze lepiej - kończy. Kolejny (czy ostatni?) akt walki o awans dopiero pierwszego maja.
Pomóż nam ulepszać nasze serwisy - odpowiedz na kilka pytań.

< Przejdź na wp.pl