Maciej Kwiatkowski: Kto kogo przechytrzy w II rundzie play-offów NBA (komentarz)

PAP/EPA / Rhona Wise
PAP/EPA / Rhona Wise

Cleveland Cavaliers w tych play-offach NBA trafiają za trzy tak dobrze, że można zapomnieć o tym, że nie gra w nich Stephen Curry. Ich przyszli rywale w finale Konferencji Wschodniej muszą przejść do planów awaryjnych.

W poniedziałek minęły dwa tygodnie od kiedy Golden State Warriors ogłosili, że właśnie po takim czasie ponownie oceniony zostanie stan kontuzjowanego kolana Stephena Curry'ego. Generalny menedżer Warriors Bob Myers zapowiedział jednak już wtedy, że termin ten został oszacowany w przybliżeniu. Na ten moment już dwukrotny MVP trenuje razem z resztą drużyny, ale nie został jeszcze dopuszczony do gry pięciu na pięciu i jego występ w dzisiejszym meczu nr 4 półfinałów Konferencji Zachodniej jest wątpliwy. Najprawdopodobniej nie zagra.

Gdy kota nie ma, myszy harcują. Dobrze, że Warriors zastrzegli slogan "Splash Brothers", bo Cleveland Cavaliers są w trakcie historycznej passy rzutów za trzy, nieporównywalnej z żadną inną drużyną w historii NBA. Przy tym emanują niewidzianą wcześniej pozaboiskową chemią. Nagle wszystkie historie o tym jak źle dzieje się w szatni Cleveland, które trafiały do nagłówków w trakcie sezonu regularnego, tym bardziej wyglądają jak desperackie próby nabijania sobie oglądalności.

Wszystko przebiega po myśli Cavs. LeBron James po raz szósty z rzędu dotarł do finałów "Konferencji LeBrona Jamesa" i Cavs mają teraz minimum tydzień odpoczynku przed rywalizacją ze zwycięzcą brutalnej w oglądaniu serii Toronto Raptors i Miami Heat. W niej póki co obie drużyny zwalczają ruch piłki izolacyjną koszykówką i z powodu kontuzji tracą kluczowych graczy. Ten kto wyjdzie żywy z tej serii, może nie przetrwać długo w finałach Wschodu z Cleveland.

Na Zachodzie Oklahoma City Thunder doprowadzili do remisu 2-2 z San Antonio Spurs i choć wciąż to Spurs są faworytem (mój typ sprzed serii to 4-2 dla Spurs), to trochę niespodziewanie atletyzm graczy Oklahomy znów wymęcza w trakcie spotkań drużynę Gregga Popovicha. "Pop" i kilku graczy Spurs mówiło o tym otwarcie po niedzielnej porażce w Oklahomie.

W czwartej parze półfinałów Warriors prowadzą z Portland Trail Blazers 2-1, ale to Blazers w obu ostatnich meczach prowadzili dwucyfrową różnicą po trzech kwartach.

Fenomenalne występy w meczach nr 3 Damiana Lillarda (8 trójek, 40 punktów, 10 asyst), niezniszczalnego Dwyane'a Wade'a (38 punktów, 8 zbiórek, 4 asysty), Kyle'a Lowry'ego (33 punkty, 29 w drugiej połowie) i w meczu nr 4 Kevina Duranta (41 punktów, 29 po przerwie) oraz rekordy trójek Cavaliers zaspokajają w dużym stopniu głód oglądania gry Curry'ego. Nadal jednak nie potrafię się oprzeć wrażeniu, że wszystko to co się dzieje teraz, jest tylko poboczną historią. To kiedy i w jakim stylu wróci Curry do gry, powinno zadecydować o tym kto w czerwcu zdobędzie mistrzostwo NBA.

Splash Kuzyni

"Kuzyni", bo Snapchat Richarda Jeffersona pokazuje w ostatnich dniach jak rewelacyjna atmosfera panuje w tej "pełnej problemów" szatni Cavaliers. Nawet Kevin Love nie musi się już doklejać do zdjęć na Instagramie, bo Jefferson wymyślił postać Lil Keva.

Od czasu pozyskania w lutym Channinga Frye'a - pamiętasz go choćby z czasów, gdy zapewniał spacing grze pick-and-roll Steve'a Nasha i Marcina Gortata - Cavaliers trafiali średnio 11,8 trójek w meczu (2m. w NBA, tylko za Warriors). W play-offach robią to jak żaden inny zespół w historii ligi. Cavaliers wygrali każdy z ośmiu meczów rozegranych przeciwko Detroit Pistons i Atlancie Hawks, trafiając średnio aż 16,8 trójek w meczu przy fantastycznej skuteczności 46 procent. W tym momencie ich ruch piłki i luz w przechodzeniu do ataku pozycyjnego jest efektem wspólnej gry razem przez dwa ostatnie sezony. To nie miało szansy zdarzyć się rok temu o tej porze.

Koszykarskim purystom może być też trudno pojąć, że trener z czteromiesięcznym doświadczeniem, czyli Tyronn Lue może być lepszym trenerem niż posiadający gablotę trofeów z Europy, ale zwolniony w styczniu David Blatt. 39-letni Lue ewidentnie lepiej trafia do Jamesa i reszty, niż swój poprzednik. Jego usprawnienia w trakcie obu serii i kombinacyjne, trzyosobowe zagrywki pick-and-roll z serią wewnętrznych zasłon, są bardzo dobrze dostosowane do talentów jego trzech najlepszych graczy. Ale chyba przede wszystkim kluczem jest to że bezkompromisowy, pewny siebie Lue zaraża i motywuje swoim podejściem uznawanych jeszcze niedawno za mentalnie miękkich Kyriego Irvinga i Kevina Love'a.

Cavaliers są w tych play-offach nr 1 w skuteczności rzutów za trzy z rogów boiska (51 proc.), od razu po chwycie piłki (50 proc.), po asystach (52 proc.) i w skuteczności trójek z czystych pozycji (59 proc.). Rekord 57 trójek w cztero-meczowej serii z Pistons przebili trafiając aż 77 rzutów w czterech meczach przeciwko 2. w NBA obronie Hawks. W serii z Hawks zostali pierwszą drużyną w historii ligi - wliczając w to też sezon regularny - która zaliczyła cztery z rzędu mecze, w których jej gracze trafili minimum 15 trójek. Tylko Warriors zaliczają w tych play-offach więcej asyst, niż James i spółka.

No właśnie - w końcu można napisać "spółka". Po raz pierwszy od wielu lat James nie ciągnie za sobą całej drużyny i często odpoczywa na boisku w ataku. Przed rozpoczęciem play-offów pisałem, że nie ma powodów, aby Love i Irving nie stali się jednymi z najlepszych graczy w drabince play-offów Konferencji Wschodniej. Dokładnie to robią.

Love zaliczył double-double w każdym z ośmiu meczów. Zalicza średnio 18,9 punktów i ze średnią 12,5 zbiórek na mecz jest nr 1 zbierającym pośród zawodników z drużyn, które grają jeszcze w play-offach. Objawieniem jest jednak Irving, który jak zaczarowany nagle ograniczył indywidualne akcje, o które pozostali zawodnicy Cavs mieli do niego pretensje jeszcze w marcu. Nagle dzieli się piłką, częściej ją podaje i nie przeszkadza mu to w byciu najlepszym strzelcem Cleveland po dwóch pierwszych rundach (Irving - 24,4 pkt, James - 23,5 pkt). Przez 13 lat swojej kariery James zawsze był najlepszym strzelcem swojej drużyny po dwóch pierwszych rundach play-offów. Aż do teraz.

Mecze nr 3 i 4 półfinału z Atlantą pokazały, że lepiej atakujące zespoły, mające więcej ofensywnego talentu - a dokładnie ten, który wygra Konferencję Zachodnią - mogą okazać się dla Love'a i Irvinga poważnym kłopotem w obronie. Jednak póki co Cavaliers prezentują się jak zespół o dwie klasy lepszy niż potencjalni rywale z Toronto i Miami.

Zobaczymy w jakim stanie zdrowotnym dotrze do Finałów NBA rywal Cavs z przeciwnej konferencji. Wobec kontuzji Valanciunasa i Whiteside'a, wydaje się, że szósty z rzędu udział Jamesa w Finałach jest tylko kwestią czasu.
[nextpage]Wielkie straty, niezbadane możliwości

Typowałem wygraną 4-0 Cavaliers z Hawks i 4-2 Raptors z Heat. Raptors prowadzą 2-1 przed poniedziałkowym meczem nr 4 w Miami, ale na pewno nie zobaczymy już do końca tej serii grającego swoją najlepszą koszykówkę w życiu (i mojego ulubionego gracza tych play-offów) Valanciunasa i najprawdopodobniej nie zagra też już w niej jego rywal, czyli rozwijający się z tygodnia na tydzień Whiteside. Ich podkoszowy pojedynek był ozdobą pierwszych dwóch meczów tej trudnej do oglądania serii.

Raptors zastąpią lukę po "JV" kombinacją Bismacka Biyombo, Patricka Pattersona i Luis Scoli. Heat mogą w odpowiedzi postawić na weteranów Udonisa Haslema, Amare Stoudemire'a i grającego z niewyleczonym kolanem Josha McRobertsa. Żaden z tej szóstki nie zmieni losów tej serii. Ciekawe za to może być jak zostaną wykorzystani.

ZOBACZ WIDEO 25. mistrzostwo Polski koszykarek Wisły Can-Pack Kraków (źródło TVP)

{"id":"","title":""}

Pytanie, który z trenerów jako pierwszy - Erik Spoelstra czy Dwane Casey - zdecyduje się porzucić typowy plan i wystawi na parkiet super-niskie ustawienie graczy. Dotychczas w tym sezonie tylko Spoelstra decydował się na eksperymenty gry bez centrów i silnych skrzydłowych, ale nawet w jego przypadku były to tylko etiudy.

W sezonie regularnym piątka Dragic-Wade-Johnson-Winslow-Deng spędziła na parkiecie razem tylko trzy minuty. 20-letni Justise Winslow, który w meczu nr 3 zupełnie stracił miejsce w rotacji na rzecz Geralda Greena, teraz ma szansę do niej wrócić. Wobec braku Whiteside'a, Heat potrzebowali będą na parkiecie dobrych obrońców, zwłaszcza jeśli Lowry meczem nr 3 ostatecznie pożegnał najcięższe dwa tygodnie swojej kariery.

Casey uzyskiwał w sezonie regularnym nadspodziewanie dobre rezultaty, grając razem przez 170 minut duetem silnych skrzydłowych Patterson/Scola (plus-minus +10,2 pkt PER-48 minut). Działo się to późną jesienią zeszłego roku, gdy Valanciunas kontuzjował dłoń. Raptors trafiali w tym czasie aż 46 proc. trójek, a Patterson ze Scolą zapewniali "spacing" do penetracji Lowry'ego i DeMara DeRozana. Bez Whiteside'a pod koszem, Raptors mogą to właśnie chcieć odnaleźć w swojej grze - akcje do obręczy.

Heat mogą jednak odpowiedzieć swoim bardzo niskim ustawieniem, bo ani Patterson, ani już 36-letni Scola mogą nie być problemem w grze tyłem do kosza przeciwko - np odpowiednio - niższym Winslowowi i Dengowi. Z drugiej strony parkietu to Scola jednak wówczas najpewniej kryłby na radar niegrożącego rzutem za trzy Winslowa i mógłby w ten sposób być chowany w obronie.

Być może właśnie takie piątki oglądali będziemy w czwartej kwarcie meczu nr 4. Jeżeli Whiteside nie zagra, Spoelstra i Casey są w stanie przeprowadzić do końca tej serii fascynujące eksperymenty z ustawieniami graczy. W tej rywalizacji faworytem jest "Spo", ale mam wrażenie, że to utrata Whiteside'a będzie większym problemem dla Heat, niż strata Valanciunasa dla Toronto. Biyombo potrafi prawie równie dobrze rolować do obręczy co Litwin, jest lepszym obrońcą i fenomenalnym zbierającym. Whiteside w Heat nie ma typowego zastępcy.

Czy Warriors zagrają mądrzej?

Mecz nr 4 w Miami rozpocznie się o godz. 2 w nocy polskiego czasu. Wg STS-u Heat są 5,5-punktowym faworytem. O godz 4.30 nad ranem początek meczu nr 4 serii Warriors - Trail Blazers.

Faworytem 4,5-pktowym są co ciekawe wciąż Warriors, ale trener Blazers Terry Stotts w dwóch ostatnich meczach dokonał dobrych usprawnień. Stotts ograniczył w meczu nr 3 do tylko 6 minut czas gry skrzydłowego Moe Harklessa i drugą połowę w piątce rozpoczął już niższy Gerald Henderson.

W dwóch pierwszych meczach Harkless był na obwodzie po prostu niekryty przez Andrew Boguta. W podobny sposób Warriors traktowali centra Masona Plumlee'ego. Dwóch tego typu graczy na boisku, to było za dużo do przezwyciężenia dla ataku Blazers. Dzięki ograniczeniu minut Harklessa, Al-Farouq Aminu (23 punkty w meczu nr 3) spędził większość swoich minut jako fałszywy silny skrzydłowy, sprawiając, że na parkiecie obok Lillarda i C.J'a McColluma był jeszcze jeden gracz obwodu - Henderson lub Allen Crabbe. Obniżając skład, Blazers poprawili spacing i dodali swojej grze potrzebnej szybkości.

Drugim usprawnieniem było bowiem przyspieszanie tempa gry i szukanie okazji do rzutu w pierwszych 10 sekundach akcji, dzięki stawianiu tzw "drag screens", czyli zasłon na 10-11 metrze przed obręczą. Trzecim było usprawnienie dokonane przez samego Lillarda, który rzucił 40 punktów i zaliczył 10 asyst, chyba najlepiej w swojej karierze radząc sobie w jednym meczu z różnymi typami agresywnej obrony pick-and-roll.

Trener Warriors Steve Kerr o dwóch ostatnich meczach swojej drużyny powiedział, że były zagrane nie najmądrzej. Warriors nie grali konsekwentnie i nie zamieniali niezłych pozycji rzutowych na bardzo dobre. Prawdopodobnie poczuli się zbyt pewnie. W obu meczach nr 2 i 3 nie działo się to co w meczu nr 1, gdy Warriors konsekwentnie szukali przewagi wzrostu swoich graczy obwodu w akcjach tyłem do kosza przeciwko Lillardowi i McCollumowi. Jeżeli Stotts pozostanie przy graniu niżej, to właśnie tego typu akcje jeden na jeden, to coś czego możemy zobaczyć dużo więcej w meczu nr 3 w wykonaniu Shauna Livingstona, Klaya Thompsona, Harrisona Barnesa i Andre Iguodali.

Źródło artykułu: