Materiały prasowe / Polfarmex Kutno / Na zdjęciu: koszykarze Polfarmeksu Kutno

"Kasa będzie jutro". Amatorszczyzna na zapleczu dużej koszykówki

Jakub Artych

Wycofanie się Polfarmeksu Kutno to nie przypadek. Na zapleczu Energa Basket Ligi jest wiele klubów, które mają problem z regularnymi platnościami. Zawodnicy są bezradni.

Dla kibiców z Kutna ta wiadomość spadła jak grom z jasnego nieba. Jest już pewne, że Polfarmex nie dokończy sezonu na pierwszoligowych parkietach. We wtorek odbyło się spotkanie "ostatniej szansy" trenera Jarosława Krysiewicza z przedstawicielem miasta. Ratunku dla drużyny już nie ma, a władze klubu zapadły się pod ziemię.

Jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Gdy drużyna wygrywa, działacze zawsze wystawiają piersi po ordery. Gdy zaczynają się problemy, nagle z nikim nie ma kontaktu, w telefonie pojawia się poczta głosowa. Zespół z Miasta Róż długo walczył o przetrwanie, rozmawiał z lokalnymi sponsorami, jednak bez wsparcia zarządu, misja okazała się niewykonalna.

Sponsor się wycofał

Sytuacja Polfarmeksu nie zepsuła się z dnia na dzień. Duże zaległości pojawiły się w sezonie 2016/17, w którym zespół musiał pożegnać się z ekstraklasą. Wycofali się sponsorzy, obcokrajowcy odchodzili z klubu, a pierwszoplanowe role grali Polacy, którzy mieli swoje pięć minut. Im nie chodziło o pieniądze. Dostali szansę rozwoju i zapracowania sobie na dużo lepszy kontrakt.

ZOBACZ WIDEO: Peter Schmeichel: Robert Lewandowski do Manchesteru United!
 
Takim przykładem miał być Jacek Jarecki, którego historia jest kuriozalna. Po udanym sezonie w Kutnie podpisał dwuletni kontrakt z PGE Turowem Zgorzelec. To nie był kolos na glinianych nogach. Klub był wypłacalny, a sam zawodnik dostał bardzo dobrą pensję. W sierpniu 2018 roku drużyna ogłosiła jednak upadłość.

- Podpisując przed sezonem dwuletni kontrakt z PGE Turowem Zgorzelec, który był uznanym klubem w naszym kraju z solidnym sponsorem, nawet przez myśl mi nie przeszło, że to wszystko może się tak skończyć - powiedział.

Jarecki został bez pracy i wynagrodzenia. Udało mu się podpisać umowę z AZSem Koszalin, który po sezonie... wycofał się z rozgrywek! Powód był jak zawsze ten sam - pieniądze. - Koszykówka to moja pasja i to się nigdy nie zmieni, ale moją wiarę w profesjonalne granie zabija prawo, które nie chroni zawodników i łatwość, z jaką kluby ogłaszają upadłość. Myślę, że powinno się o tym mówić - mówi rozgoryczony.

Ugoda wyrokiem śmierci

Nasuwa się pytanie, jak zadłużone zespoły przechodzą proces licencyjny i mogą nadal występować w rozgrywkach? To bardzo proste. Klub podpisuje ugody z koszykarzami. Pieniądze zostaną wypłacone, jednak zostanie to rozłożone w czasie. Na 3, 6 lub 9 miesięcy. - Podpisywanie ugód stało się czymś zupełnie normalnym, ale zwykle nie kończą się one uregulowaniem zaległości - dodaje Jarecki.

W praktyce ugody można wyrzucić do kosza. Gdy klub zgłasza upadłość, ten papier traci na ważności. Tak było w przypadku Siarki Tarnobrzeg, która miała zaległości od kilkunastu lat! W 2019 roku drużyna zniknęła z koszykarskiej mapy Polski. Szanse na odzyskanie pieniędzy są zerowe.

Znakomity przykład to R8 Basket Kraków. Nikt już nie pamięta o "potentacie" z Małopolski, który miał zawojować ekstraklasę, a nawet europejskie puchary.

Historia tej miłości była bardzo krótka. W 2016 roku właściciel R8 Basket Kraków założył sobie, iż zbuduje wielki klub w Polsce. Zaczął pompować duże pieniądze w II-ligowy zespół, zatrudniając graczy z przeszłością w ekstraklasie oraz I lidze. Szastał kasą na lewo i prawo. Oferował każdemu zawodnikowi 3-4 razy lepsze pieniądze niż w innych klubach.

Od początku 2018 roku wszystko runęło z gruzach. Zawodnicy czuli "pismo nosem" i chcieli uciec z Krakowa. Jeden z nich powiedział. "Prezesie, ja rozumiem, że mogą być problemy finansowe. Odejdę, zrzeknę się reszty kontraktu. Dominik Kotarba-Majkutewicz zapewniał. "Spokojnie, wszystko będzie na czas, nie odchodź".

Prezes obiecywał gruszki na wierzbie. Zawodnicy byli zwodzeni z tygodnia na tydzień. Praktycznie dwa razy w miesiącu mieli zapewnienie przelewu i wypłatę zaległych pieniędzy. Nikt się ich nie doczekał.

Przykładów jest mnóstwo. W poprzednim sezonie z wielkimi problemami borykał się SKK Siedlce. Zawodnicy przez wiele miesięcy nie widzieli pieniędzy na oczy. Niektórzy dostali je po sezonie, a część z nich dalej czeka na uregulowanie zaległości. Zarząd obiecywał, jednak atmosfera w klubie była fatalna. To w dużym stopniu przełożyło się na spadek drużyny do II ligi. Teraz klubu już nie ma.

Los zawodników uzależniony jest od miasta czy jednego dużego sponsora. Gdy jeden z tych podmiotów wycofuje pieniądze, zaczynają się wielkie problemy. W Siedlcach miasto zakręciło kurek z pieniędzmi, w innych przypadkach sponsorzy wybierali inne drużyny do promowania własnej marki. W praktyce mają do tego święte prawo, jednak na szarym końcu zostają zawodnicy, którzy nie dostaną swoich ciężko zarobionych pieniędzy. Każdy z nich ma rodziny, rachunki i własne potrzeby. Zbyt szybko przechodzimy do tego do porządku dziennego.

Jest nadzieja

Z dziennikarskiego obowiązku należy pochwalić kluby, które nie mają problemów z regularnymi płatnościami. Od wielu lat takim przykładem jest GKS Tychy, który nie obiecuje cudów. Nie płaci najwięcej w lidze, jednak pieniądze zawsze pojawiają się na kontach koszykarzy zgodnie z terminem.

Problemów z płatnościami nie ma w kilku innych klubach, w Polonii Leszno czy Księżaku Łowicz. To daje nadzieję, że polska koszykówka w końcu twardo zacznie stąpać po ziemi. Przykład musi iść jednak z góry, a w Energa Basket Lidze nie zawsze jest z tym kolorowo.

Zobacz także: Puchar Europy. Stracona szansa Asseco Arki po fatalnej końcówce

Zobacz także: VTB. Stelmet Enea BC nie do zatrzymania. Kolejny triumf, kolejne sto punktów

< Przejdź na wp.pl