Getty Images / Na zdjęciu: polska sztafeta mężczyzn po pobiciu halowego rekordu świata

Z nieba na ziemię. Trudny czas polskich rekordzistów świata

Tomasz Skrzypczyński

Od kilkunastu miesięcy polską sztafetę 4x400 metrów mężczyzn prześladuje pasmo nieszczęść. Od momentu pobicia rekordu świata Biało-Czerwoni nie zdobyli medalu na żadnej imprezie, a ich udział na MŚ w Dosze wciąż jest niepewny.

To był kosmos. Pokonanie Amerykanów, zdobycie złotego medalu Halowych Mistrzostw Świata, a na dodatek pobicie rekordu globu (3,01:77) jawiło się jak coś nierealnego. Podczas HMŚ w Birmingham w marcu 2018 roku polska sztafeta 4x400 metrów dotarła na szczyt, sprawiając jedną z największych lekkoatletycznych sensacji ostatnich lat.

Łukasz Krawczuk, Rafał Omelko, Karol Zalewski i Jakub Krzewina osiągnęli kosmiczny wręcz wynik, który jednak nie miał być maksimum ich możliwości, a zapowiedzią dalszych sukcesów.

Na przykładzie polskiej sztafety można się jednak przekonać, że w sporcie kilkanaście miesięcy to wieczność. Dziś nikt, jak i wtedy, nie myśli o pobiciu rekordu Polski na otwartym stadionie (2:58,00), któremu stuknęło niedawno 21 lat. Obecnie Biało-Czerwoni nie mogą być nawet pewni startu na zbliżających się mistrzostwach świata w Dosze.

ZOBACZ WIDEO Stacja Tokio. Tomasz Kaczor pracował na fermie indyków. Dziś jest wicemistrzem świata 

Problemy sztafety, która w przeszłości przywoziła wiele medali z tej imprezy (złoto w 1999, brąz w 1997, 2001 - po dyskwalifikacji dopingowiczów i 2007), ciągną się od wielu miesięcy. Największym przeciwnikiem są kontuzje, które rozkładały złotą czwórkę z Birmingham jeden po drugim.

Kontuzje, kontuzje i jeszcze raz kontuzje

Już do ubiegłorocznych mistrzostw Europy w Berlinie Biało-Czerwoni nie przystąpili w pełni sił - z powodu urazu do Niemiec w ogóle nie pojechał bohater z HMŚ, Jakub Krzewina, a nie w pełni formy byli Omelko i Krawczuk. Z kolei młodsi, jak Kajetan Duszyński, Tymoteusz Zimny i Mateusz Rzeźniczak nie byli w stanie ich odpowiednio zastąpić. Skończyło się na piątej lokacie w finale.

Wydawało się, że nic dwa razy się nie zdarza. A jednak. Rok 2019 to po raz kolejny pasmo nieszczęść i kontuzji. Krawczuk? Stracił całą zimę z powodu urazu. Omelko? Problemy ze zdrowiem. Krzewina? Z powodu kolejnej kontuzji nie pojechał na HME do Glasgow, a potem wcale nie było lepiej.

- W maju wyskoczył mi dysk w kręgosłupie, gdy miałem wystartować w mistrzostwach sztafet w Japonii. Przeleżałem tam dwa tygodnie w łóżku. A potem przytrafiło się zatrucie i ostra gorączka. Straciłem sześć kilo wagi. Dopiero od miesiąca trenuję na sto procent - mówił pod koniec sierpnia na łamach "Super Expressu".

Jakby tego było mało, w ostatnich tygodniach problemy dopadły także najszybszego z naszych 400-metrowców, Karola Zalewskiego, który nie wystartował na Drużynowych Mistrzostwach Europy w Bydgoszczy. Efekt tych wszystkich nieszczęść? Mistrzostwa Polski w Radomiu na dystansie jednego okrążenia wygrał Wiktor Suwara, który wyprzedził wszystkich bardziej doświadczonych sprinterów.

Nie byłoby w tym nic niepokojącego, wręcz cieszylibyśmy się z pojawienia się zawodnika, który może okazać się silnym punktem sztafety w najbliższych imprezach. 23-latek wygrał jednak z czasem 46,35 s, który nawet mimo trudnych warunków i mocnego wiatru w twarz na ostatniej prostej nie może dawać nam pełnej satysfakcji.

Podobnie jak najlepsze tegoroczne wyniki naszych etatowych 400-metrowców. Najlepszy z nich ma Zalewski - 45,46 s, uzyskany jednak już w czerwcu. W lipcu 45,81 s osiągnął Omelko. I to wszystko - tylko dwóch naszych sprinterów złamało w tym sezonie barierę 46 sekund, na dodatek robiąc to na początku sezonu. Od tego momentu forma idzie w dół.

Po raz pierwszy od 16 lat bez Polaków na MŚ?

Na wspomnianych DME w Bydgoszczy nasza sztafeta (Suwara, Omelko, Krawczuk, Dobek) zajęła 3. miejsce z czasem 3:02,56. I to właśnie jest nasz najlepszy wynik sezonu, który jednak nie gwarantuje wciąż udziału w mistrzostwach świata w Dosze.

Emocjonalny wpis Joanny Jóźwik. Czytaj więcej--->>>

Jako że na majowych mistrzostwach świata sztafet w Jokohamie Biało-Czerwoni nie znaleźli się w czołowej "8", ich wynik musi się znaleźć w najlepszej "6" rankingu czasów, by mogli wystartować w Katarze. I aktualnie zajmują w nim właśnie szóste miejsce, choć za nami są jeszcze tak mocne ekipy jak Bahamy czy Hiszpania, więc jest niebezpieczeństwo, że zostaną w ostatniej chwili wyprzedzeni. Listy zamykają się 6 września.

Gdyby do tego doszło, byłby to pierwszy przypadek od 2003 roku (MŚ w Paryżu), gdy nasza sztafeta nie pojawiła się na tej imprezie. Jednak nawet jeśli uda się tam pojechać, w obecnej dyspozycji naszych sprinterów sam awans do finału byłby wielkim sukcesem.

Bardziej niepokojące od rezultatów są jednak słowa Omelki, który po biegu w Bydgoszczy dał do zrozumienia, że nie wszyscy w kadrze pchają wózek w jedną stronę.

- Jeśli dostaniemy jeszcze szansę, żeby pobiec w sztafecie, jesteśmy w stanie poprawić ranking. Wszyscy muszą włożyć w to serce do walki i potrzebna jest jedność w drużynie - powiedział przed kamerami TVP Sport 30-latek. Słowa o braku jedności w zespole muszą zastanawiać, ponieważ właśnie ta cecha determinowała tę sztafetę w przeszłości.

Rozłam w ekipie?

Ekipę Roberta Maćkowiaka, Piotra Haczka, Tomasza Czubaka i Piotra Rysiukiewicza z obecną łączy osoba Józefa Lisowskiego, który nadal jest głównym trenerem grupy. Sytuacja jest jednak diametralnie inna niż 20 lat temu. Wówczas wszyscy trenowali razem, dziś każdy pracuje ze swoim szkoleniowcem - Zalewski z Jakubem Ogonowskim, Krzewina z Markiem Rożejem, Omelko z Jackiem Skrzypińskim, Krawczuk z Maciejem Wojsą.

- To była sztuka tyle lat ze sobą dobrze żyć. Nie zawsze było kolorowo - po trzech tygodniach obozu czasami nerwy puszczały i zdarzały się kłótnie, nie byliśmy przecież chłopcami, każdy mówił to, co myślał. Ale jednego dnia były ostre słowa, ale na drugi dzień już wszystko było ok. Mieliśmy świadomość, że jeden bez drugiego nie będzie wiele znaczył - mówił nam w wywiadzie Tomasz Czubak o czasach, gdy spędzał z tymi samymi zawodnikami po dziewięć miesięcy w roku (CZYTAJ TUTAJ).

To nie pierwszy raz, gdy Omelko wypowiada się krytycznie na temat kadry i wyborów szkoleniowca Lisowskiego. Podobnie było po HMŚ w Glasgow, gdy wobec kontuzji Zalewskiego w finale musiał pobiec Damian Czykier, specjalizujący się na dystansie 110 m przez płotki. Spisał się lepiej niż dobrze, ale finiszował tuż za podium.

W długim oświadczeniu na Instagramie Omelko wypunktował wręcz niezrozumiałe jego zdaniem decyzje trenera i działaczy. Według niego o wszystkim decydowała nieznajomość przepisów, prywatne rozgrywki czy szukanie oszczędności.

Sytuacja jest więc niepokojąca. W tym roku Omelko, Krawczuk i Krzewina kończą 30 lat i choć wciąż mają w sobie mnóstwo ambicji, zdrowie może im już nie pozwolić na osiągnięcie wysokiej formy, czyli regularne bieganie poniżej 46 sekund. A bez tego nie ma szans na zejście w sztafecie poniżej 3:00,00.

A to jest warunek konieczny do osiągania sukcesów na mistrzostwach Europy czy mistrzostwach świata, nie mówią o igrzyskach olimpijskich.

Oby czarny scenariusz się nie sprawdził, bo polska lekkoatletyka ich potrzebuje.

< Przejdź na wp.pl