PAP / Jakub Kaczmarczyk / Na zdjęciu: Jesper Karlstroem (C) oraz Robert Ivanov (P) i Konrad Matuszewski (L)

Warta bezdomna, prezydent stosuje uniki, a Poznań okrywa się wstydem

Szymon Mierzyński

Warta kończy powoli 3. rok występów w PKO Ekstraklasie, ale w Poznaniu nikt jej nie może oglądać. Budowa stadionu się opóźnia, a prezydent Jacek Jaśkowiak stosuje uniki, w dodatku mija się z prawdą.

Temat wraca jak bumerang zawsze przy okazji meczów derbowych. W obecnym sezonie te z Wartą w roli gospodarza po raz pierwszy zostały zorganizowane na Stadionie Miejskim przy ul. Bułgarskiej, bo niebywałym wstydem byłaby sytuacja, w której starcie dwóch poznańskich drużyn odbywałoby się poza miastem.

Przez trzy sezony w roli gospodarza w stolicy Wielkopolski Warta zagrała jeden raz. Wszystkie jej pozostałe domowe mecze odbywają się 50 km od siedziby klubu - w Grodzisku Wlkp., gdyż modernizacja Ogródka postępuje wolno, a procedury stale się przeciągają.

Prezydent odpalił granat

Prezydent Jacek Jaśkowiak zamieścił ostatnio wpis na Facebooku, w którym stawia Zielonym zarzuty. "Dlaczego Warta Poznań nie ma własnego stadionu piłkarskiego? Bo go sprzedała deweloperom wiele lat temu. Odzyskanie tego obiektu dla Miasta kosztowało nas mnóstwo wysiłku i pieniędzy" - czytamy.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Niecodzienne ogłoszenie szczęśliwej nowiny
 

Owszem, w 2001 roku ówczesne władze klubu podjęły niewybaczalną decyzję o sprzedaży duńskiemu deweloperowi terenu, na którym znajduje się Stadion im. Edmunda Szyca. Po pierwsze jednak, miasto miało możliwość zablokowania tej transakcji i z niej nie skorzystało. Po drugie, sprzedaży dokonało stowarzyszenie KS Warta - inny podmiot prawny, który wtedy zarządzał całym klubem, a dziś z piłką nożną nie ma nic wspólnego, bo funkcjonuje ona w wyodrębnionej spółce, która prowadzi wyłącznie działalność futbolową.

Gdy przed ponad dekadą Polsce przyznano organizację Euro 2012, szybko zapadła decyzja o poszerzeniu zakresu rozbudowy Stadionu Miejskiego (tego, na którym gra Lech), a ówczesny prezydent Poznania Ryszard Grobelny podkreślał, że choć obiekt ma być przygotowany na turniej, i tak na co dzień będzie służył "Kolejorzowi". O interesy Warty nie dbał w ogóle.

Poza tym, trzeba zadać pytanie: co by się zmieniło, gdyby Warta ponad 20 lat temu obiektu przy Dolnej Wildzie nie sprzedała. Odpowiedź: najprawdopodobniej nic. Stadion im. Edmunda Szyca już wtedy był ruiną, na której nie mogły się odbywać żadne imprezy. Warta nie grałaby dziś na nim w PKO Ekstraklasie (ani w żadnej innej lidze), nawet by tam zapewne nie trenowała, bo stan tego terenu jest opłakany. To Jacek Jaśkowiak w swoich przemyśleniach pomija.

Prezydent pomija też fakt, że po wybudowaniu na Euro 2012 Stadionu Miejskiego, oddano go w zarządzanie spółce powiązanej z Lechem, co sprawiło, że de facto ze słowem "miejski" nie ma on dziś nic wspólnego. Stał się domem Lecha, w jego barwach, z jego lokomotywą - miejscem, w którym Warta jak w domu nigdy się już nie poczuje.

Jacek Jaśkowiak bez mrugnięcia okiem wytoczył zarzut, że Warta jest sama sobie winna. "Rolą miasta nie jest budowanie stadionów, które kluby sprzedają potem deweloperom czy na inne niesportowe cele" - kontynuuje. To stwierdzenie to olbrzymia demagogia. Ogródek, czyli obecny stadion Warty, znajduje się na terenie miejskim, więc nikt z klubu nie miałby możliwości go sprzedać. Tak samo miejski jest już również Stadion im. Edmunda Szyca, bo miasto odkupiło go za 10 mln zł (co Jaśkowiak nazwał mnóstwem pieniędzy).

Dam ci lepiankę, a ty buduj markę

Złośliwi często używają argumentów pt. "dla kogo miasto ma wybudować Warcie stadion". Jest to nawiązanie do niskiej frekwencji na jej meczach w Grodzisku Wlkp. i szerzy retorykę, według której Zieloni nie mają kibiców.

Przez kilkadziesiąt lat Zieloni nigdy nie dysponowali obiektem, który można nazwać chociaż przyzwoitym. Poprzednią bytność w ekstraklasie (w połowie lat 90-tych) spędzili na mocno zniszczonym już Stadionie im. Edmunda Szyca, a później latami grali w Ogródku, który wygląda jak kurnik z poprzedniej epoki - z tymczasowymi trybunami, bez zadaszenia i z budynkiem klubowym, w którym woda deszczowa spływała po ścianach porośniętych grzybem (dziś już zamkniętym i przeznaczonym do rozbiórki).

W takich okolicznościach Warcie zarzuca się się, że nie zbudowała marki i nie przyciąga na trybuny szerokiej rzeszy kibiców. Tymczasem w sezonach 2010/2011, gdy występowała tymczasowo na Bułgarskiej, na jej spotkania chodziło nawet po kilkanaście tys. kibiców.

Ktoś powie, że bilety były wtedy darmowe, a zainteresowanie nakręcił boom związany z "zieloną rewolucją". To co najwyżej półprawda. Tamten okres dobitnie pokazał, że przy dobrej koniunkturze i w godnych warunkach infrastrukturalnych, Warta jest w stanie generować w Poznaniu duże zainteresowanie. A wtedy była klubem I-ligowym, w dodatku nie realizowała celów sportowych. Dziś gra w ekstraklasie i poziom atrakcyjności jej meczów jest nieporównywalnie wyższy.

[nextpage]

Zieloni nigdy w najnowszej - i nie tylko - historii nie funkcjonowali w warunkach, w których mogliby zaproponować kibicom i sponsorom atrakcyjny produkt. Frekwencja w Ogródku była niska, bo nikt, kto miałby się zakochać w futbolu, nie postawiłby nogi na tak kiepskim obiekcie, a gdy już zdarzały się pojedyncze spotkania o wielką stawkę (jak choćby starcie z maja 2018, z Radomiakiem Radom, decydujące o awansie do Fortuna I ligi), klub i tak nie mógł wpuścić na trybuny więcej niż 1 tys. osób, bo nie organizował wtedy imprez masowych, gdyż nie było go na nie stać.

Koło się zamyka i w tym kontekście zarzucanie Warcie, że nie zbudowała wielkiej marki, jest zwyczajnie nieuczciwe.

Warta robi co może

Kolejnym absurdem w całej sprawie jest fakt, że prezydent Jaśkowiak wytyka Warcie sprzedaż stadionu, która miała miejsce 22 lata temu, podczas gdy obecny właściciel klubu Bartłomiej Farjaszewski funkcjonuje w nim od 2018 roku. Z tym, co robili jego poprzednicy na początku XXI wieku, nie ma nic wspólnego. Sam najpierw spłacił długi, a potem wprowadził drużynę do ekstraklasy w wyjątkowo trudnych okolicznościach.

Jednocześnie gospodarz miasta nie jest chętny wziąć na siebie odpowiedzialności za własnych poprzedników, którzy w przeszłości nie zrobili absolutnie nic, by Warcie pomóc, a wręcz ją marginalizowali - z Ryszardem Grobelnym na czele.

Sam klub nie prezentuje postawy roszczeniowej. Nikt przy Drodze Dębińskiej nie zakłada, że miasto w jednej transzy wyda 150-200 mln zł. Tyle według szacunków miałby kosztować kameralny obiekt, spełniający wymogi PKO Ekstraklasy. Koncepcja jest przede wszystkim taka, by inwestycję realizować etapami - budować trybunę za trybuną i w pewnym momencie osiągnąć pułap, który umożliwi Zielonym powrót do Poznania.

Wędka zamiast ryby

Mitem jest twierdzenie, że budowa obiektu będzie dotowaniem sportu zawodowego, bo również takie są głosy osób kwestionujących zasadność powstania na Wildzie nowego stadionu.

W Warcie działa kilka sekcji, a w samej piłkarskiej trenuje i gra kilkaset dzieci. Stadion dla Zielonych ma być ekologiczny i zaspokajać nie tylko potrzeby pierwszej drużyny. Klub już zrobił wiele, by udowodnić, że nie interesuje się wyłącznie ekstraklasową drużyną seniorską. W jego strukturach działają zespoły amp futbolu, czy blind futbolu (piłka nożna dla niewidomych, a także słabowidzących).

Niedawno Marcin Oleksy zdobył nagrodę w plebiscycie FIFA Puskas Award za najładniejszą bramkę roku. Został pierwszym Polakiem, który zapracował na takie wyróżnienie i pierwszym ampfutbolistą. Mówił o tym cały piłkarski świat, a wszystko dzięki temu, że ktoś przy Drodze Dębińskiej pomyślał o stworzeniu drużyny dla zawodników po amputacjach i dał im szansę zaistnienia w poważnym futbolu.

"Jeśli Warta chce mieć nowy stadion, musi znaleźć sponsora i go wybudować" - pisze Jacek Jaśkowiak. Tu znów mamy błędne koło, bo podczas rozmów z wieloma podmiotami pion marketingowy Zielonych słyszy, że do negocjacji można wrócić, gdy zarysuje się perspektywa powrotu Warty do domu.

Poza tym w polskich realiach oczekiwanie, że klub samodzielnie wybuduje stadion, jest mrzonką. Tylko jedna drużyna na szczeblu centralnym - Bruk-Bet Termalica Nieciecza - gra na obiekcie wybudowanym przez właściciela. Wszystkie pozostałe funkcjonują na stadionach miejskich - włącznie z Lechem, który jeszcze na początku XXI wieku też nie był tak stabilny jak teraz i borykał się z wieloma problemami. Jednak wtedy mógł liczyć na prezydenta Grobelnego, który wspierał nie tylko ideę budowy nowego stadionu przy ul. Bułgarskiej, ale też bieżącą działalność "Kolejorza", skutecznie przekonując ówczesnych radnych do głosowania uchwał z pomocą finansową.

Prezydent Jaśkowiak pomija cały kontekst historyczny, bywa też, że drastycznie mija się z prawdą. "Nie mam nic przeciwko temu, żeby Warta kupiła jakiś teren i zbudowała stadion, tak jak zrobiła to Legia Warszawa, która ma teraz piękny obiekt na wysokim poziomie" - stwierdził w autoryzowanej wypowiedzi dla Głosu Wielkopolskiego.

Jest to oczywista nieprawda, bo obiekt Legii został wybudowany za pieniądze publiczne. Kosztował 460 mln zł, a pieniądze na tę inwestycję radni Warszawy przegłosowali w czerwcu 2007 roku.

Warta nawet na ułamek takiego wsparcia nie mogła liczyć nigdy, jednocześnie stale wymaga się od niej, by robiła coś z niczego. Zieloni nie oczekują ryby. Chcą tylko wędki. Ryby złowią sami. Już to zresztą robią, mimo że od kilku lat dysponują chwytakiem zawieszonym na kiju z bambusa. Głupio jednak stale jeździć na zawody wędkarskie ze sprzętem budzącym uśmiech politowania.

W siedem lat zieloni przeszli ścieżkę z III ligi do ekstraklasy. Każdy z sukcesów był osiągany sensacyjnie, skromnymi środkami, bez godnej infrastruktury i głównie dzięki zaangażowaniu ludzi, którym los najstarszego poznańskiego klubu piłkarskiego nie był obojętny. Co jeszcze ma zrobić Warta, by uwiarygodnić się w oczach władz miasta?

Szymon Mierzyński

Czytaj także:
Czy to będą ostatnie derby Poznania? Właściciel Warty mówi o radykalnych krokach

< Przejdź na wp.pl