Bogusław Leśnodorski: Ryby w gazecie nie dostałem

Newspix / Fokusmedia/Michał Chwieduk / Bogusław Leśnodorski (z prawej)
Newspix / Fokusmedia/Michał Chwieduk / Bogusław Leśnodorski (z prawej)

- "Ojciec Chrzestny" to najlepszy film w historii. Obejrzałem go kilkaset razy. Jeśli chodzi o płaszczyznę emocjonalną, to rzeczywiście klub funkcjonuje, jak społeczność włoska albo irlandzka w Nowym Jorku tamtych lat - mówi prezes Legii Warszawa.

WP SportoweFakty: Kiedy poczuł pan, że jest bogaty?

[b]

Bogusław Leśnodorski, prezes Legii Warszawa:[/b] Nigdy nie poczułem, nie funkcjonuję w ten sposób. Nie gromadzi się pieniędzy, ale wpada w spiralę śmierci. Coraz więcej pracujesz, więcej zarabiasz i więcej wydajesz. Teraz, z perspektywy, patrzę na to, jak na kompletny absurd. Jak wszystko kupisz, to możesz mieć najwyżej kolejny dom, albo samochód. Fajnie, ale szczęścia nie daje.

No, ale pana kolekcja samochodów robi wrażenie.

- Już się zmniejszyła. Miałem kilkanaście aut, teraz zostały tylko te stare, do których mam słabość. Jakiś mercedes, jeep, ferrari. To był dobry biznes w pewnym momencie. Stare samochody były bardzo tanie, bo nie były jeszcze modne. Po wyremontowaniu bardzo zyskiwały na wartości, a po dziesięciu latach stawały się poszukiwanym towarem na rynku. Nie była to więc działalność, na której się traciło. Od kiedy pracuję w Legii i znajdowałem ze trzy dni w roku, żeby się tymi samochodami nacieszyć, stwierdziłem, że to nie ma sensu i części się pozbyłem.

ZOBACZ WIDEO "Nie będę składać żadnych deklaracji". Jakub Rzeźniczak o konflikcie właścicielskim w Legii

Z czego pan żyje?

- Z rozpędu. Nie mam dużych potrzeb. Płacą mi pensję, wspólnicy mnie nie zostawili. Mam mieszkanie, samochód.

Jakieś przygotowanie do prowadzenia klubu piłkarskiego pan miał, czy też zajął pan to stanowisko jako prezes-kibic?

- Całe życie zajmowałem się biznesem, zarządzałem kancelarią, w której pracowało ponad sto osób, więc wiedziałem, co to znaczy duży organizm. Zawsze byłem blisko zarządzania, ukończyłem Advanced Management na IESE Business School, która niedawno została uznana przez "The Economist" za jedną z najlepszych tego typu placówek na świecie. Siedziałem w radach nadzorczych wielu spółek, funduszy. Obserwowałem wielki biznes, a finanse zawsze były moim hobby. Tyle że co innego umieć dodać dwa do dwóch, a co innego - prowadzić klub piłkarski. Szczególnie w tym pierwszym etapie prezesowania bardzo pomagał mi Maciek Wandzel, który wówczas wiedział o tym więcej ode mnie. Klub do biznesu ma się nijak. Mam przekonanie graniczące z pewnością, że im więcej doświadczeń ktoś próbuje przenieść z normalnej korporacji do sportu, tym pewniejsza jest katastrofa.

Dlaczego pomysł Mariusza Waltera na Legię nie wypalił?

- Zrobił telewizję, to pomyślał, że zrobi też klub piłkarski. Wydaje mi się, że dotknął go grzech pychy. Nie chciałbym oceniać okresu, kiedy zarządzał klubem, bo nie było mnie wtedy w środku. Sportowo nie był to czas zbyt udany, ale nie było też dramatu. Mam szacunek do siwych włosów, wiele się nauczyłem, także na błędach, jakie Walter popełnił. Czasami nawet lepiej jest wiedzieć, czego na pewno nie można robić, niż mieć pewność, że coś zadziała. Chociażby dzięki temu wszyscy już dziś wiedzą, że nie tędy droga i próba ponownego pójścia tą ścieżką musi się skończyć katastrofą

O Legii kilka razy w roku jest głośno właśnie ze względu na chuliganów, albo problemy z UEFA. A może wszystko dzieje się, bo prezes przymyka oko? Bo ma pan za lekką rękę do kibiców?

- Nawiązuje pan do mitycznej twardej ręki Mariusza Waltera, który miał puste trybuny czy do setek innych klubów w Europie, gdzie na meczach pojawiają się race?

Wiem, że panu race się podobają.

- Pewnie dlatego przy każdej sprawie związanej z pirotechniką pojawia się zdjęcie, jak trzymam racę na Starym Mieście…

To przymyka pan oko czy nie?

- Jak mam przymykać oko? Po prostu nie jestem idiotą i pewnych rzeczy się domyślam. Środowiska kibicowskie dość szybko uznały, że nie ma sensu stawiać mnie w niezręcznej sytuacji, więc postanowiły mnie o niczym nie informować. A poza tym - przy dziesięciu tysiącach ludzi na trybunach nie ma możliwości, by wiedzieć, czy ktoś założy koszulkę z głupim napisem, albo debilny szalik. A jak kibiców mam 30 tysięcy? Z racami jest tak, że nikt nie potrzebuje pomocy, by wnieść je na trybuny.

[b]

Nie mo[/b]żna ich zidentyfikować?

- Na każdym meczu jest trochę inny zestaw ludzi. Nasz stadion rocznie odwiedza ponad pół miliona kibiców, z czego duża część pojawia się raz-dwa razy na sezon. Nie panuję nad trybunami, to nierealne. Nie tędy droga. Legia zbiera cięgi za każdego, kto nosi jej szalik, a ci ludzie często nawet nie bywają na meczach. Jeśli chodzi o kontakt z kibicami to lepszy jest na wyjazdach, zwłaszcza w europejskich pucharach, bo to jest mniej więcej ta sama grupa. Wtedy można mówić o współpracy.

I wtedy jest jak w Rzymie przed meczem z Lazio, kiedy włoska policja wydała aresztowanych kibiców Legii, bo ci zgodzili się oddać broń, którą zabrali policjantom?

- Nie byłem przy tym, ale Włosi są normalni, sensowni. W Rzymie czy Neapolu miejscowe władze były zaskoczone pozytywnie naszymi kibicami, bo na co dzień mają gorzej. Przed meczem z Lazio rzeczywiście były jakieś przepychanki.

No nie. Była wymiana jeńców. Dla policjanta stracić broń, to jak stracić etat.

- Szef policji był bardzo zadowolony. Śmiał się, że ktoś z karabinierów musiał się przewrócić i pogubić kaski i pałki. Ci policjanci chyba są lepsi od karabinierów i mają z nich ubaw. Kibice oddali zgubę, a w zamian odzyskali zatrzymanych kolegów. Ale to chyba nie był pistolet, tak jak w Wiedniu 10 lat temu. Tym razem chyba rzeczywiście chodziło tylko o pałki i kaski. Szef policji był pozytywnie zaskoczony.

Często pan idzie na ustępstwa względem kibiców?

- Nigdy nie szedłem.

Jakieś darmowe bilety za spokój?

- Takie rzeczy nie działają. Nie wiem, jak w innych klubach, ale u nas nie. Postawię tezę, że się nie da.

Ile grup kibicowskich działa na stadionie?

- Nie wiem. Wystarczy policzyć flagi.

17?

- Raczej ze 30, każdy fanklub jest przecież grupą….

Bądźmy poważni. Nie pytam o fanklub uczniów z Wąbrzeźna, tylko o takich, z których zdaniem warto się liczyć? Czuje się pan przez nich akceptowany?

- Nie wiem, czy to odpowiednie słowo. Zaangażowanych kibiców mam nie tylko na "Żylecie", ale też na trybunie rodzinnej czy Wschodniej. Wydaje mi się, że mamy dobre kontakty, rozmawiamy. Przecież nam zależy na tym samym.

Dlatego wyciągnął pan rękę do Piotra Staruchowicza. "Staruch" prowadził doping na Legii jeszcze zanim pojawił się pan w klubie, później miał problemy z prawem…

- Nie wyciągnąłem ręki, tylko go poznałem. Zaczęliśmy rozmawiać, mega fajny gość. Zaraz pan zapyta, czy robi mi tatuaże… Niech pan da spokój, bo tatuaże to dość prywatna sprawa i jak będę miał chwilę wolnego, to zrobię sobie kolejny.

To "Staruch" krzyczał na trybunach: "Jeszcze jeden!", kiedy zmarł Jan Wejchert, a klubem rządził Mariusz Walter.

- Jestem w klubie od czterech lat. W wielu aspektach wiem jak trudne, skomplikowane i wielowymiarowe jest zarządzanie Legią. Mogę mówić o Piotrku od kiedy go poznałem. Reszta jest obarczona ryzykiem błędnej oceny, którą pan zna z przekazu z trzeciej ręki. Moja wypowiedź nic nie zmieni, o Legii mówi się źle, ale pociesza mnie to, że każdego dnia o wiele więcej gorszących historii pojawia się o polskiej polityce, niż o nas.

Jeszcze a propos tatuaży – ten z Donem Corleone ma jakieś głębsze znaczenie?

- "Ojciec Chrzestny" to najlepszy film w historii. Obejrzałem go kilkaset razy, mama mnie na nim wychowała. Zresztą ciągle do niego wracam, wszystkie dialogi znam na pamięć, w razie czego mógłbym nagrać nową ścieżkę dubbingową.

To wzór zarządzania klubem piłkarskim?

- W "Ojcu Chrzestnym" jest wiele wątków. Jeśli chodzi o płaszczyznę emocjonalną to rzeczywiście klub funkcjonuje, jak społeczność…

Jak mafia.

- Jak społeczność włoska albo irlandzka w Nowym Jorku tamtych czasów, kiedy działały struktury ukształtowane bardziej przez codzienność, niż prawo. Począwszy od pierwszej drużyny, akademię, ludzi, którzy przychodzą na trybuny, kupują koszulki, oglądają mecze w telewizji, piszą o piłce artykuły, albo czytają komentarze.

Dostał pan już rybę w gazecie?

- Nie. Ani nie wysłałem.

Rozmawiał Michał Kołodziejczyk

Cały wywiad z Bogusławem Leśnodorskim w sobotę w WP SportoweFakty oraz weekendowym dodatku do "Rzeczpospolitej" - "Plus Minus"

Przeczytaj więcej tekstów autora -->

Źródło artykułu: