/ PAP/Marcin Bielecki

Polskie szczypiornistki walczą o medal mistrzostw świata, a zarabiają na waciki

Marek Bobakowski

Tylko kilka spośród najlepszych zawodniczek w naszym kraju może godnie żyć z tego, co zarobią w klubie. Reszta musi szukać dodatkowej pracy.

200-300 zł miesięcznie. To nie jest żart. To miesięczne (!) zarobki wielu szczypiornistek występujących w polskich klubach. Oczywiście nie dotyczy to piłkarek, które mają pewne miejsca w wyjściowych składach swojego zespołu. Mimo wszystko ta informacja poraża w zestawieniu z grą, jaką polskie dziewczyny prezentują podczas mistrzostw świata w Danii.

Siatkarskie "Złotka" doczekały się podwyżek

2013 - 4. miejsce mistrzostw świata, 2015 - awans do czołowej czwórki mundialu. Wydawałoby się, że nie ma lepszego pomysłu na życie w naszym kraju dla wysportowanej dziewczyny, jak rozpoczęcie kariery szczypiornistki. Niestety, proza życia sprowadza na ziemię.

- Kiedy rozpoczynałem pracę z reprezentacją siatkarek, w polskich zespołach piszczała bieda. Zawodniczki nie były w stanie żyć ze swoich pensji. Brakowało im do pierwszego. Postawiłem sprawę jasno: jak zdobędziecie medal mistrzostw Europy, to w klubach otrzymacie automatycznie podwyżkę pensji - wspomina Andrzej Niemczyk, twórca siatkarskich "Złotek".

I tak się stało. Po złocie przywiezionym z ME w Turcji w 2003 roku nasze reprezentantki renegocjowały swoje umowy. Niektóre zaczęły zarabiać aż trzykrotnie więcej. Kluby nie miały wyjścia, brak podwyżek oznaczałby odejście zawodniczek do klubów zagranicznych. Prezesi płakali, ale płacili. - Bez przesady, przecież fakt, że mieli w zespole aktualną mistrzynię Europy przyciągał kolejnych sponsorów, a więc i zwiększał budżet. Tak działa ekonomia - dodaje Niemczyk.

Ta sama ekonomia najwidoczniej nie działa w piłce ręcznej.

Wirtualne pieniądze

Od czwartego miejsca wywalczonego w mistrzostwach świata minęły dwa lata. W ligowej piłce ręcznej w naszym kraju niewiele się zmieniło.

Nasze najlepsze zawodniczki co prawda otrzymały podwyżki (choć nie tak duże, jak siatkarki), ale często są to pieniądze wirtualne. PGNiG Superliga Kobiet dopiero raczkuje jako w pełni zawodowe rozgrywki. Fachowcy twierdzą, że z dwunastu zgłoszonych klubów zaledwie cztery, może pięć nie ma problemów z dopięciem budżetu. Tam wypłaty są po pierwsze na czas, po drugie kwoty zgadzają się z tym, co zawodniczki mają zapisane w kontraktach. W innych ekipach walka o wypłatę należnych pieniędzy trwa niejednokrotnie kilka lat.

Praktycznie przed każdym sezonem mamy zamieszanie związane ze zgłoszeniami się do rozgrywek. Najbiedniejsze zespoły do ostatniego dnia nie są pewne, czy dopną budżet. Nawet ten wirtualny. Nie ma to zupełnie nic wspólnego z profesjonalizmem. Tego nie można w żaden sposób porównać do siatkarskiej Orlen Ligi, która ma dość mocne ekonomiczne fundamenty.

Przeciętne zarobki ligowej zawodniczki oscylują w granicach 1,5-4,5 tys. zł. Te największe gwiazdy (głównie reprezentantki) mogą liczyć na pieniądze w widełkach od 6 do 10 tysięcy złotych. Na palcach jednej ręki - w całej lidze! - można policzyć te, które inkasują powyżej 10 tysięcy zł. Nieoficjalnie (bo kontrakty są objęte klauzulą poufności) nikt nie otrzymuje więcej niż 15 tys. zł. W Orlen Lidze zarobki na poziomie 20 tysięcy, a nawet i więcej nie są niczym szokującym. Szczypiornistki zapewne z zazdrością patrzą na swoje koleżanki z siatkarskiego parkietu.

Mają po kilka etatów

Żeby zarabiać w polskim klubie nawet te 1,5 tysiąca złotych, trzeba już prezentować jakiś poziom. Zawodniczki, które są tylko uzupełnieniem składu, albo dopiero wkraczają w dorosły wiek, często otrzymują tzw. stypendium o wysokości 200-300 zł. - Na waciki - śmieje się przez łzy zawodniczka jednego z klubów z dolnej części tabeli PGNiG, która z wiadomych względów nie chciała przedstawić się z nazwiska. - Dobrze, że mieszkam ciągle u rodziców. Te 300 zł, które wpływają miesięcznie na moje konto, to jakiś żart. A na lepszą przyszłość na razie nie ma szans. Jak się sprawdzę w tym sezonie, to za rok mogę liczyć na 1000 zł. Jak można poświęcić się w całości piłce ręcznej? No, jak?

 

[nextpage]


Nic więc dziwnego, że wiele zawodniczek dorabia poza boiskiem. Dorabia, albo wręcz zarabia. Szczypiornistki często są po Akademii Wychowania Fizycznego, mają "papiery" trenerskie, pracują więc dodatkowo: albo w szkole, albo przy miejskich centrach sportowych, albo nawet w osiedlowych klubach fitness. - Tu tysiąc, tu tysiąc, tam jeszcze tysiąc i jakoś da się przeżyć - mówi piłkarka z pięcioletnim stażem w klubie z południa Polski.

Była zawodniczka m.in. Ruchu Chorzów - Kamila Rzeszutek - pracowała podczas swojej kariery w banku. Można tylko przypuszczać, że zarabiała przynajmniej drugie tyle, co na boisku. Jak nie więcej.

Nawet w Niemczech nie jest różowo

Zazwyczaj bywa tak, że dobra gra w reprezentacji procentuje transferem zagranicznym. Kibice są przekonani, iż wyjazd np. do Niemiec to eldorado dla zawodniczki i jej rodziny. Nic bardziej mylnego. U naszych zachodnich sąsiadów w przeciętnym klubie można zarobić bardzo podobne pieniądze do tych, które oferują najlepsze polskie kluby.

Niemcy płacą 2-3 tysiące euro miesięcznie, czasami klub sfinansuje mieszkanie służbowe, samochód, pomoże znaleźć dodatkową pracę za tysiąc euro. Dlaczego więc Polki decydują się na wyjazd zagraniczny, jeżeli nie mogą liczyć na duży zastrzyk gotówki? Zawodniczki, które nie patrzą tylko na finanse, a chcą po prostu się rozwijać sportowo, wybierają właśnie tę ligę.

Nawet nasza kapitan, Karolina Kudłacz-Gloc, która od 2006 roku występuje w Lipsku, nie utrzymuje się tylko i wyłącznie z gry w piłkę ręczną. Ukończyła psychologię na uniwersytecie w Niemczech, otworzyła przewód doktorski, pisze pracę dotyczącą jogi oraz pracuje ze studentami w Lipsku.

Być jak Skowrońska

Przykład Anny Wysokińskiej doskonale pokazuje, jak przez grę w Niemczech można się wypromować sportowo. Przeszła drogę od II ligi niemieckiej (Union Halle-Neustadt), przez Bundesligę (Bietigheim), po transfer do ligi tureckiej (Ankara Yenimahalle). W tym roku nad Bosforem uwolniono limit obcokrajowców, pojawiły się spore pieniądze, poziom gry mocno się podniósł.

Nie tylko w Turcji można sporo zarobić. Legendy krążą o zarobkach na Bałkanach. Na przykład w aktualnym zdobywcy Ligi Mistrzów - Buducnost Podgoricy. W zespole z Czarnogóry występuje nie tylko świetna Rumunka - Cristina Neagu, ale także i nasza Kinga Achruk.

Coraz mocniejsza jest również liga francuska. Po kryzysie, który dopadł miejscowe kluby kilka lat temu, widać coraz większą aktywność na rynku transferowym. Zespoły znad Loary kusza całkiem niezłymi pieniędzmi. Coś o tym wie Karolina Zalewska, która od lat gra w Issy Paris Hand. Jednak to nie są takie kwoty, jak w siatkówce. Przypomnijmy, Katarzyna Skowrońska-Dolata kilka lat temu w Chinach zarobiła (nieoficjalnie) ponad pół miliona euro. O takich pieniądzach polskie szczypiornistki mogą tylko pomarzyć. Większość z nich nie zarobi tyle w ciągu całej swojej kariery.

Marek Bobakowski


 

< Przejdź na wp.pl