Sebastian Świderski latał jak za dawnych lat. "Wspomnienia wróciły"

WP SportoweFakty
WP SportoweFakty

Sebastian Świderski znów wcielił się w rolę siatkarza. Pokazał, że nadal jest w świetnie formie. Swoimi zagraniami podrywał z krzesełek gdyńską publiczność.

W tym artykule dowiesz się o:

[b]

WP SportoweFakty: Sebastian Świderski latał jak za dawnych lat...[/b]

Sebastian Świderski: Dziękuję za miłe słowa. Cieszyłem się grą. Z siatkówką jest jak z jazdą na rowerze. Tego się nie zapomina. Po kilku minutach wracają wspomnienia. Gra się na instynkcie, który został wypracowany przez lata.

Warto było przyjechać do Gdyni?

- Oczywiście. Fajnie, że takie imprezy mają miejsce. One budują i promują dyscyplinę. To także idealna okazja do tego, by ukoronować kariery poszczególnych zawodników, którzy, tak jak w przypadku Pawła Zagumnego, kończą przygodę z reprezentacją.

Dawno na siatkarskim boisku nie było tylu gwiazd. Duża frajda dla kibiców.

- To prawda. Na jednym boisku spotkali się starzy, ale także obecni mistrzowie. Fajnie, że wciąż pamięta się o zawodnikach, którzy kiedyś zrobili wielkie rzeczy dla siatkówki. Frekwencja dopisała. Czuć było, że ludzie chcą oglądać starych mistrzów. Mam nadzieję, że ten projekt będzie kontynuowany.

Wspomnienia wróciły?

- Oczywiście. Nawet zakręciła się łezka w oku. Przypominają się czasy, kiedy rywalizowaliśmy z Grbiciem, Gibą czy Nalbertem. Z tymi ludźmi wiecznie wojowaliśmy, a teraz się bawimy się w siatkówkę. Fajnie było się pośmiać, powygłupiać.

ZOBACZ WIDEO Trener Lechii po Cracovii: Zagraliśmy wyśmienicie (źródło TVP)

{"id":"","title":""}

Zabawa zabawą, ale na końcu każdy chciał wygrać.

- To jest we krwi. Dążenie do zwycięstwa zawsze było, jest i będzie. Każdy chce wygrać. Nikt nie chce odpuścić. Warto jednak pamiętać, że ten wynik końcowy jest ważny, ale nie najważniejszy.

W niedzielę kolejny mecz. Boi się pan poniedziałkowego poranka?

- Oj tak. Są obawy, co to będzie. Niektórzy z nas nie ćwiczą regularnie. Zagrać trzy sety w pełnym wymiarze to jest duże wyzwanie. Było widać, że niektórym zawodnikom, także mi, po prostu brakowało tlenu. To jest jednak powód do tego, żeby dalej ćwiczyć i przygotowywać się.

Ale jak pan otrzymał piłkę na lewy atak od Pawła Zagumnego, to chyba nieco zapominał o tych problemach z kondycją?

- To są właśnie takie momenty, że bardzo chce się zakończyć daną akcję. Człowiek nieco zapomina i idzie na całość. Wychodzi mentalność sportowca. Chce się zakończyć akcję w sposób spektakularny, nieco pod publiczkę.

Spiker zawodów zażartował, że jeśli Sam Deroo nie zdąży dojechać na czas, to w Kędzierzynie-Koźlu szybko znajdzie się następca.

- Nie, za bardzo boję się o moje zdrowie. Mogę przyznać, że w zeszłym sezonie raz nawet ćwiczyłem z drużyną. Zostałem o to poproszony przez pierwszego trenera. Nie skończyło się to najlepiej. Po półtorej godzinie zajęć inni gracze prawie musieli mnie znosić na noszach. Była niesamowicie duża intensywność.

Rozmawiał w Gdyni
Karol Wasiek

Źródło artykułu: