WP SportoweFakty / Kacper Kolenda / Na zdjęciu: Martyna Grajber

Martyna Grajber: Do kadry wrócę. Będę się o to biła z całych sił

Dominika Pawlik

- Walka o reprezentację to mój priorytet - zapewnia Martyna Grajber. Przyjmująca Chemika Police została pominięta podczas ostatnich powołań, co może być pokłosiem głośnej afery, która wybuchła po konflikcie siatkarek z PZPS-em i trenerem.

Swego czasu o żeńskiej kadrze Polski mówiło się głównie w kontekście konfliktu zespołu z trenerem Jackiem Nawrockim - po zakończeniu mistrzostw Europy grupa kilkunastu siatkarek zakwestionowała metody selekcjonera i domagała się zmiany na tym stanowisku.

Dominika Pawlik, WP SportoweFakty: Nie zostałaś powołana na styczniowy turniej kwalifikacyjny do igrzysk olimpijskich, choć wcześniej grałaś w kadrze regularnie. Wciąż uważasz, że reprezentacja to dla ciebie otwarty etap?

Martyna Grajber, przyjmująca Chemika Police: Zasługiwałam na znalezienie się w gronie 24 powołanych zawodniczek. Na koniec roku byłam w dobrej formie. Podobnie jak Paulina Maj-Erwardt czy Kasia Zaroślińska-Król. Mówiłam też, że do kadry wrócę, jak nie za rok, to za dwa. Będę się o to biła z całych sił. Dopóki mi na to zdrowie pozwoli. 

Miałyście rozmowy z Jackiem Nawrockim, trener twierdzi, że wszystko jest wyjaśnione. Uważasz, że z tym szkoleniowcem nadal możesz otrzymać powołanie?

Rozmowy rzeczywiście były. Nie mogę się wypowiadać za trenera, nie wiem, czy zamknął przede mną drzwi czy dalej mam otwartą furtkę do kadry. Walka o reprezentację to mój priorytet. Wiem, że mogę dać dużo zespołowi. Chcę wykorzystać to, co potrafię, oddawać serducho i rozwijać umiejętności. Zrobię wszystko, żeby dać trenerowi powody, aby tych drzwi przede mną nie zamykał. Taka już jestem, walczę i nigdy się nie poddaję.

ZOBACZ WIDEO: Formuła 1. Daniel Obajtek zdradza plan Orlenu. "Rok inwestycji nie byłby opłacalny" 

Nie żałujesz, że w ogóle zgłosiłyście swoje zastrzeżenia do PZPS, zarzucając trenerowi obniżanie poczucia wartości, brak szczerości, bagatelizowanie stanu zdrowia, a potem zamieściłyście oświadczenie w mediach (więcej TUTAJ)? Nie pojawiła się myśl, że gdyby nie to, dostałabyś powołanie na ostatni turniej?

Trudne pytanie. Nie wiem, czy chcę coś więcej mówić w tym temacie, bo to kolejne rozdrapywanie ran. Przypomnę tylko, że to nie my rozpoczęłyśmy tę burzę w mediach. Staram się nie zastanawiać "co by było gdyby". Zrobiłyśmy to, co wtedy uważałyśmy za najsłuszniejsze.

Śledziłaś występy dziewczyn w Apeldoorn?

Oczywiście.

Nie było to pewnie dla ciebie łatwe. 

To dla mnie zawsze trudna sytuacja, gdy oglądam mecz i nie jestem w stanie pomóc, bo siedzę przed telewizorem. Sama wolę grać, przegrywać, stać pod murem. Będąc na boisku, przegrywając 0:2 i ze świadomością, że musisz wygrać trzy kolejne sety, odczuwasz dużo mniejsze emocje niż w momencie, gdy oglądasz mecz swoich koleżanek. Zresztą, bardzo podobnie mam, gdy patrzę z boku na mecze Janka (Nowakowskiego - narzeczonego Grajber - przyp. red.).

Jesteś defensywną przyjmującą, więc nigdy nie będziesz liderem w żadnym zespole. Ludzie tego nie rozumieją i zdarza się, że ostro krytykują za występ, bo w trzech setach zdobywasz na przykład dwa punkty. Dotykają cię takie opinie?

Każda negatywna opinia na temat sportowców mnie rusza. Nie lubię niesprawiedliwości, bezpodstawnych ocen. Kiedyś przeczytałam taki komentarz, gdy byłam na zgrupowaniu kadry. Odpisałam i była to najlepsza myśl, jaka mi wtedy przyszła do głowy. Przytaczam ją podczas podobnych okazji: "ludziom, którzy piszą takie komentarze, wstają codziennie rano bez bólu i mogą sobie pozwolić na takie luksusy, jak bliskość rodziny, zalecam, by zajęli się tym i nie dobijali tych, którzy nie mają tego na co dzień". Bardzo tego nie lubię.

To, co widzą kibice, to tylko czubek góry lodowej. Widzą jeden mecz, który jest na koniec tygodnia. To frazesy, ale bardzo prawdziwe. Dlaczego nie zastanowią się nad tym, że sportowiec ma dwa treningi dziennie, by ten jeden mecz zagrać? Nie trenujemy po 3-5 godzin dziennie przez sześć dni w tygodniu, żeby siódmego dnia przegrać. Nawet spłycając temat do samych zarobków, to pracodawca nie płaci nam za przegrywanie ani słabsze mecze. Nie robimy tego specjalnie. To temat rzeka i wszystko zostało już przerobione.

Mój narzeczony próbuje mnie od tego odciągnąć. Zawsze mówi, żebym takie komentarze usuwała. Ale mam w sobie coś, przez co chciałabym zbawić cały świat. Każdemu chciałabym wytłumaczyć tę rzeczywistość. Na przykład wyjaśnić, dlaczego zdobywam w meczu trzy punkty, a koleżanka 33. Czasami niepotrzebnie się w to wkręcam i się tym przejmuje. To ponoć domena ludzi ambitnych, którzy chcieliby wszystkim dogodzić.

Miałaś na początku kariery sytuację, że któryś hejt dotknął cię szczególnie mocno?

Każdy negatywny komentarz mnie dotyka. Nawet jeśli to będzie jedna zła opinia na sto pozytywnych. Jeszcze nie potrafię sobie z tym poradzić, żeby tego nie czytać ani żeby się tym nie przejmować. I przede wszystkim, żeby widzieć tych sto pozytywnych, a nie ten jeden negatywny. Uczę się tego. 

Spotkałaś się z hejtem prosto w twarz?

To jest najlepsze, po meczu nikt nigdy mi nie powiedział, że jestem słabą siatkarką, nie zasługuję na miejsce w zespole i tak dalej. Było wręcz odwrotnie. Nawet po tych najsłabszych występach otrzymywałam słowa wsparcia, pocieszanie. To działa zupełnie odwrotnie w internecie. Ostatnio miałam mocny i bezpośredni kontakt w sieci. Jakiś pan stwierdził, że wyleje swoje frustracje w różnych portalach. Komentował wszystkie artykuły na mój temat w konkretny sposób. Aż w końcu znalazł się na moim fanpage'u. Paradoks, prawda? Fanpage, który w nazwie ma słowo fan, czyli kibic. To zabawna sytuacja, bo jeżeli kogoś naprawdę nie lubisz, to unikasz jakiegokolwiek kontaktu z tą osobą, a tu jest odwrotnie. To jakby chodzić na wszystkie wystawy artysty, który ci się wyjątkowo nie podoba.

Postanowiłam uciąć sytuację bezkarności w internecie. Napisałam mu w odpowiedzi pod postem coś zabawnego, w moim stylu. Wywiązała się krótka rozmowa, którą po chwili, chyba z braku logicznych argumentów, usunął. Później wymieniałam z nim jeszcze prywatne wiadomości, napisałam dokładnie to samo, o czym mówiłam wcześniej. Chciałabym wierzyć, że coś zrozumiał podczas tej rozmowy albo chociaż przez ułamek sekundy zastanowił się nad drugą stroną medalu.

Uważam, że tacy ludzie muszą po prostu przestać czuć się bezkarnie w sieci. Nigdy nie akceptowałam hejtu, nie akceptuję i nie będę akceptować. Może jeżeli sportowcy zaczną temu głośno się sprzeciwiać, to szybciej uda się stłamsić ten okrutny trend w obecnym świecie.

Na kolejnej stronie przeczytasz o roli kapitana, a także o karierze, która toczy się odpowiednim tempem, począwszy od mini-siatkówki. 

[nextpage]

Pewnie nie każdy wie, że nie urodziłaś się w Pile, gdzie spędziłaś większość dzieciństwa.

Pochodzę z gór. Urodziłam się w Żywcu i połowę dzieciństwa oraz wakacje spędzałam w Jeleśni. Nadal mam tam część rodziny ze strony taty. Kiedy tylko mogę, przyjeżdżam tam. Połowa serducha tam została.

Stąd ten charakter?

Gdyby zaprosić w jedno miejsce wszystkich mieszkańców-górali, pewnie zebrałyby się bardzo podobne osoby. Temperamentne środowisko. Nie wiem, czy to miejsce mnie ukształtowało, czy same geny. W naszym zespole wszystko się równoważy. Ja jestem z tej strony szali, parę osób z zupełnie drugiej.

Przed sezonem zostałaś wybrana kapitanem Grupy Azoty Chemik Police. Jak odnajdujesz się w nowej roli?

To bardzo trudne zadanie. Wciąż się zastanawiam, czy w tej czy innej sytuacji nie mogłabym zrobić więcej albo postąpić inaczej. Jak nie reaguję, zarzucam sobie później, że powinnam coś zrobić. Nie jest mi łatwo, bo nie mam doświadczenia, a to by się przydało. Bycie kapitanem to ogromne wyróżnienie. Ważne dla mnie jest wpływanie na drużynę na boisku. Czerpię ogromną radość, kiedy widzę, że potrafię kogoś wziąć za rękę i pociągnąć w górę. Wtedy wiem, że zrobiłam dobrą robotę. 

Jako kapitan pośredniczę między trenerem i koleżankami, a sędzią. Zazwyczaj mam dużo do powiedzenia sędziom, więc cieszę się, że moja funkcja uprawnia mnie do wyrażenia swojego zdania. Nie mogę teraz przynieść wstydu kartkami mojej drużynie, więc zazwyczaj wycofuję się w odpowiednim momencie.

Kiedy byłaś młodsza, miałaś taki sam charakter na boisku czy dopiero z czasem zrobiłaś się odważniejsza?

Było tak samo. W żadnej drużynie nie byłam kapitanem, więc wlepiano mi kartki. Mój pierwszy trener, z którym do tej pory mam świetny kontakt, przegrał pierwszy mecz, żeby mnie czegoś nauczyć. Wściekałam się na boisku, a on mnie zostawił, nie zmienił. Jako 11-letnia dziewczyna czułam wstyd, że się tak zachowałam wobec drużyny, moich koleżanek. Przegięłam i zamiast wybrnąć z tego, to drążyłam. Trener wkładając serducho w nasze wychowanie dał mi tym sporą nauczkę.

Szybko trafiłaś do Łodzi, byłaś jeszcze w klasie maturalnej. Z perspektywy czasu uważasz, że był to odpowiedni moment?

To była inna bajka. Juniorska siatkówka to nic w porównaniu z LSK. Mam wrażenie, że moja kariera toczy się odpowiednim tempem, niczego za szybko nie przeskakuję. Przeszłam wszystkie etapy, począwszy od mini siatkówki. Tak samo było w Łodzi: miejsce w meczowym składzie, później dochodzenie do miejsca w szóstce, jeszcze później regularna gra, aż do bycia ważnym punktem zespołu. Cieszę się z tej drogi, bo wszystko było takie, jak być powinno.

Do Chemika Police przeszłaś rok temu, nie był to skok na głęboką wodę, ale miał być to awans sportowy, a ostatecznie nowy klub zakończył sezon niżej od poprzedniego.

Rozważaliśmy z bliskimi i menadżerem różne opcje. Kolejny krok miał mi dać możliwość rozwoju. Miałam wyrobioną pozycję, miejsce w zespole, byłam rozpoznawalna, utożsamiana z Budowlanymi. Zastanawialiśmy się, czy dalsza droga będzie dawała mi taki sam rozwój. Stwierdziłam, że wyjazd za granicę będzie krokiem do przodu. Nie byłam jednak wtedy na to gotowa, zwlekałam z decyzją. Dostałam w tym czasie ofertę z Chemika i uznaliśmy, że zmiana otoczenia, trenera, miejsca, w którym będę musiała budować swoją pozycję od nowa, będzie dobrym krokiem pozwalającym się rozwijać. 

To była szkoła życia? Przechodziłaś do ekipy mistrza Polski, który po pięciu latach dominacji skończył sezon bez medalu.

To wybudziło Chemika z wieloletniego snu, w którym trwał. Zauważono błędy, problemy drużyny. Wyciągnięto wnioski. Zostało to naprawione. To będzie sezon, który powinien być dla mnie tym wymarzonym, pierwszym. Nie twierdzę, że tamten niczego mnie nie nauczył. Było wiele rzeczy, które dały mi doświadczenie. Nie zdobyliśmy mistrzostwa ani medalu, ale na otarcie łez zdobyłyśmy Puchar Polski.

Trener Ferhat Akbas wydaje się być zupełnym przeciwieństwem wielu szkoleniowców, którzy do tej pory pracowali w LSK. Na dzień dobry powiedział, że nikt nie może być pewny swojej pozycji i chce, żeby zespół grał szybciej. I po tych kilku miesiącach można powiedzieć, że wcale nie żartował.

Nas nawet już to nie zaskakuje. Wyszłyśmy na Teneryfie trzema środkowymi i przyjęłyśmy to jako coś normalnego. Gramy tak? Ok. Gdyby kazał komuś zagrać na rozegraniu, to nie byłoby problemu. Fajna osoba, jakiej w życiu nie spotkałam i długo nie spotkam. Jestem bardzo szczęśliwa, że trafiłam na takiego trenera. Nawet mój Janek jest z tego zadowolony, bo on daje mi zupełnie inne spojrzenie na siatkówkę.

Zaskakujące, że postanowił się nauczyć języka polskiego.

Mimo dopiero 33 lat Ferhat ma w sobie dużo pokory. Za to ludzie go szanują. Nauka języka to pokazanie szacunku wobec nas i kraju, w którym przebywa. No i wobec drużyny. Nie musiał tego robić, bo wszyscy mówią po angielsku. 

To chyba zupełnie inna szkoła niż z Marcello Abbondanzą?

Zdecydowanie, to siatkówka, którą można prezentować na poziomie międzynarodowym. Taka gra, która pozwoli na rywalizację z każdym. System z tamtego roku tamtemu trenerowi wydawał się wystarczający na Polskę, a okazało się, że nie wystarczył w naszej lidze na podium. Tak naprawdę w tym roku gramy w poważną siatkówkę.

< Przejdź na wp.pl