Newspix / Od lewej: Thomas Thurnbichler i Borek Sedlak

Apel trenera Polaków pomógł. Zaskakujące zachowanie FIS [OPINIA]

Szymon Łożyński

Kosmos - to słowo najlepiej oddaje poziom wszystkich konkursów Pucharu Świata w tym sezonie. Zawodnicy toczą prawdziwą bitwę na odległości i wreszcie nie przeszkadzają im w tym sędziowie.

I tylko szkoda, że na razie w tej bitwie nie uczestniczą Biało-Czerwoni. Powodem jest słaba forma podopiecznych Thomasa Thurnbichlera.

Polacy rozpoczęli sezon najgorzej od 15 lat. Tracą w jednym skoku po kilkanaście metrów do najlepszych i na razie mogą tylko pomarzyć o rywalizacji z Niemcami, Austriakami czy odradzającymi się Słoweńcami. 

W sześciu dotychczasowych konkursach Pucharu Świata zawodnicy urządzili sobie prawdziwe bitwy na odległości. Trudno w to uwierzyć, ale skoki, po których wyrównywali rekord skoczni nie wystarczyły do zwycięstwa. Tak było w niedzielę w Klingenthal. Gregor Deschwanden i Andreas Wellinger uzyskali po 146,5 metra, ale i tak przegrali z Karlem Geigerem.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: w Polsce odwołują mecze. A w Rosji? Spójrzcie sami 

W tym sezonie skoki powyżej 140. metra stały się jednak codziennością. W każdym konkursie ich nie brakuje i co ważniejsze, po takich lotach nie panikują sędziowie. W poprzednim sezonie to nie było codziennością. 

Wystarczył jeden dłuższy skok, by jury nerwowo reagowało i obniżało belkę startową. Tymczasem warunki na skoczni szybko się zmieniały, zawodnicy z niższych belek nie mogli już tak daleko polecieć i widowisko traciło na jakości. 

W poprzednim sezonie Thomas Thurnbichler kilka razy, także w wywiadzie dla WP SportoweFakty, zwracał uwagę na zachowanie jury i apelował, by nie było tak dużego żonglowania belkami. Nie był w swoje opinii osamotniony. Większość skoczków i trenerów uważało, że sędziowie zbyt pochopnie decydują się na zmianę rozbiegu. 

Warto było apelować do FIS, bowiem w tym sezonie obserwujemy zmianę polityki. Oczywiście nie jest tak, że zmian rozbiegu nie ma w ogóle. Po bardzo dalekich skokach jury kilka razy zdecydowało się zmienić belkę, ale nie robi tego już tak często, jak jeszcze w poprzednim sezonie. Sędziowie odważniej prowadzą zawody i korzysta na tym widowisko. 

Konkursy w Ruce, Lillehammer i Klingenthal oglądało się z przyjemnością. Właśnie takich bitew na odległości potrzebują skoki narciarskie, by mogły przetrwać. Z pewnością ci, którzy w pierwszych weekendach grudnia po raz pierwszy oglądali skoki, nie żałowali swojej decyzji.

Oby zachowanie jury nie było wyjątkiem potwierdzającym regułę, a stałą tendencją.

Warto zwrócić także uwagę na postawę Borka Sedlaka. Od kilku lat Czech jest asystentem Sandro Pertile, dyrektora PŚ, i włącza skoczkom zielone światło. W poprzednim sezonie Sedlak musiał zmierzyć się z krytyką. Kilka razy zabrakło mu wyczucia i puścił skoczków w bardzo trudnych warunkach. Tak było chociażby z Dawidem Kubackim w Zakopanem. 

Czech także wyciągnął jednak wnioski. W Ruce, Lillehammer i Klingenthal było kilka sytuacji, gdy wiatr przybierał na sile, ale mieścił się jeszcze w tzw. korytarzu przyjętym przez jury. Sedlak widział jednak, że warunki różnią się od tych, jakie miało większość wcześniej skaczących zawodników i nie włączał bezmyślnie zielonego światła. Przeczekał pogorszenie warunków i dopiero pozwalał na start. I to jest słuszna droga. Konkursy potrwały kilka minut dłużej, ale były bardziej sprawiedliwe. 

Oby takie widowiska, jak w pierwszych trzech weekendach, pozostały z kibicami do końca sezonu i oby jak najszybciej dołączyli do nich polscy skoczkowie. 

Szymon Łożyński, dziennikarz WP SportoweFakty

Czytaj także: Ogromna sensacja w Klingenthal. Jest na ustach wszystkich
Kibicuj polskim skoczkom w Pilocie WP (link sponsorowany)

< Przejdź na wp.pl