Po nieudanych wyborach parlamentarnych Jakub Kot wystartował w wyborach do rady miasta Zakopane z Komitetu Wyborczego Wyborców dla Podhala. Były skoczek otrzymał 180 głosów i wywalczył mandat.
Wybory w tym mieście przykuwają uwagę całej Polski. PiS może stracić władzę w swoim mateczniku. Startująca z poparciem tego ugrupowania Agnieszka Nowak-Gąsienica w pierwszej turze otrzymała 34,52 proc. głosów, a Łukasz Filipowicz z niezależnego komitetu zdobył 37,2 proc. O wszystkim zadecydują właśnie wyborcy formacji, z której startował Jakub Kot, bowiem jej kandydat Mariusz Koperski uzyskał 28,28 proc. Druga tura odbędzie się 21 kwietnia.
Jakub Kot w rozmowie z WP SportoweFakty opowiada o tym, dlaczego zdecydował się wejść do polityki i z czego wynikały poprzednie porażki. Mówi też o zmianach w polskich skokach i trudnych czasach dla Adama Małysza.
Arkadiusz Dudziak, WP SportoweFakty: Startował pan w ubiegłym roku w wyborach parlamentarnych z list KO, ale nie udało się dostać do Sejmu. Ciężko było przetrawić tę porażkę?
Jakub Kot, były skoczek, obecnie trener młodzieży i ekspert telewizyjny: W tamtych wyborach dostałem propozycję i miałem dwie opcje: startować z lepszego miejsca z dużo większym zaangażowaniem i mieć większe szanse na mandat czy bardziej wspomóc listę i zdobyć doświadczenie. Zrobiłem to drugie, bo startowałem ostatecznie z szóstego miejsca. Wiedziałem, że ciężko będzie mi to połączyć z obowiązkami rodzinnymi i zawodowymi.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Probierz na polu golfowym. Zobacz, co poszło nie tak
Prowadziłem ograniczoną kampanię, tylko w Zakopanem, a okręg wyborczy był znacznie większy. Udało się jednak odebrać trochę głosów konkurentom z innych list. Nie startowałem z wysokiego miejsca, nie inwestowałem pieniędzy w kampanię. Ten wynik był zgodny z planem.
Skąd pomysł, by w ogóle w politykę się zaangażować?
Pierwszy raz startowałem do sejmiku małopolskiego już w 2018 roku. Namówili mnie i z marszu zebrałem ponad 5 tysięcy głosów. Też startowałem wtedy bez wielkich nadziei. Po pięciu latach odezwali się do mnie, żebym spróbował swoich sił do parlamentu. Walczę o sport na Podhalu, jestem rozpoznawalny, więc chciałem wykorzystać potencjał. Nie myślałem tylko o tym, by dostać się za wszelką cenę jak większość polityków.
Tym razem było inaczej, bo otwierałem listę do rady Zakopanego. Miałem propozycję, by startować do sejmiku z KO. Po rozmowach z lokalnymi działaczami uznałem, że lepiej, bym spróbował swoich sił w wyborach do rady miasta. Kampania pokryła się z końcem sezonu zimowego, więc byłem w rozjazdach i nie miałbym czasu na wielką aktywność w całym okręgu do sejmiku. Postawiłem więc tylko na Zakopane, a i tak moja aktywność kampanijna była bardzo niewielka.
A co chce pan zdziałać w lokalnej polityce?
Czekamy na drugą turę, do której nie dostał się nasz kandydat Mariusz Koperski. W drugiej turze zmierzą się Łukasz Filipowicz z startujący z Komitetu Przyjazne Zakopane i Agnieszka Nowak-Gąsienica z PiS-u. W radzie miasta sytuacja wygląda tak, że PiS ma 8 mandatów, Komitet Łukasza Filipowicza 7, a nasz 6.
Zobaczymy, co przyniesie druga tura i jak wszystko finalnie się poukłada. Wiadomo, że pomysłów i chęci do działania jest sporo, ale zobaczymy, czy ostatecznie będzie możliwość aby to wszystko chociaż próbować realizować.
Poprzecie Łukasza Filipowicza? W drugiej turze wasz głos może zadecydować o tym, że PiS straci władzę w swoim mateczniku, Zakopanem.
Trzymam kciuki, by PiS stracił u nas władzę. Nie będę wychodził przed szereg. W niedzielę będziemy mieć spotkanie z Mariuszem Koperskim i zapewne zapadnie decyzja, co dalej. Niestety, PiS wygrał radę powiatu, w sejmiku też mają większość, ale mam nadzieję, że przynajmniej w radzie miasta stworzymy koalicję i burmistrzem zostanie ktoś inny niż kontynuator wizji Leszka Doruli, bo tak należy postrzegać Agnieszkę Nowak-Gąsienicę.
Czy to wstęp, by za trzy lata kandydować do Sejmu?
Teraz z bardzo znikomą kampanią udało się wejść do Rady Miasta, miałem pięć banerów na całe Zakopane. Dlaczego nie? Nie wiem, co będzie za trzy lata, więc zobaczymy, niczego nie można wykluczyć .Chociaż z drugiej strony od małego jestem związany ze sportem i trudno mi siebie wyobrazić w garniturze, przed komputerem, zajętego tylko pracą biurową. Mam też pewne pomysły na siebie, związane właśnie ze sportem, ze skokami. Z obaczymy co z tego wyjdzie.
Wiadomo, że swoją polityczną przyszłość uzależniam od tego, jak będzie mi się pracować wradzie miasta, czy moje pomysły będą realizowane, a może odbije się od ściany i uznam, żemoja kariera w polityce nie ma sensu. Muszę zobaczyć, jak wygląda świat polityki.
Będzie pan łączył mandat radnego z pracą trenera młodzieży i eksperta telewizyjnego?
Tak, to samo zresztą powiedziałem w rozmowach z lokalnymi działaczami. Obecnie priorytetem jest dla mnie praca z młodzieżą i w Eurosporcie oraz TVN-ie podczas zimy. Posiedzenia rady miasta są raz w miesiącu. Zapewniano mnie, że jestem w stanie to wszystko pogodzić. Zakładam też, że będę działał w komisji sportu, co mi bardzo odpowiada i co jest powiązane z moją obecną działalnością. Jak wspomniałem, mam też w głowie inne projekty związane ze skokami.
Uważa pan, że Stoch, Żyła i Kubacki wrócą do formy po bardzo słabym sezonie. Widzi pan światełko dla naszej kadry?
Widzę, ale pytanie czy są nim nasi najstarsi zawodnicy. Nie wiadomo, czy będą w stanie skakać cały sezon na poziomie walki o Kryształową Kulę czy nie będą szykowani na konkretne imprezy jak mistrzostwa świata. Szansę powinni dostać inni. W tym sezonie skoczkowie z kadry B mogli mieć okazję do zdobywania punktów przy słabości kadry A, ale tego zupełnie nie wykorzystali. Trzeba mieć nadzieję, że nie tylko najmłodsi, ale także Andrzej Stękała, Jakub Wolny czy Maciej Kot będą prezentować się lepiej.
Zdecydowano się na zwolnienie trenera kadry B Davida Jiroutka. To dobra decyzja?
Zawodnicy się z nim nie dogadywali, ale Jiroutek został zatrudniony na polecenie Thomasa Thunbichlera. Wcześniej odsunięto Macieja Maciusiaka, który nie do końca chciał współpracować z Austriakiem, by zatrudnić właśnie Czecha. Zdecydowano się poszukać kolejnego trenera i to kolejna zmiana w środowisku. Będziemy mieli jeszcze przecież nowego dyrektora ds. skoków, a także odchodzi sekretarz generalny związku Jan Winkiel. To niełatwy moment dla PZN-u i samego Adama Małysza.
W wypadku kadry B zabrakło m.in. komunikacji. David i jego współpracownik Radek Zidek nie byli widywani w Polsce jeśli chodzi o treningi stacjonarne. Oni jeździli głównie na zawody, a na miejscu skoczkowie pracowali z trenerami bazowymi czy lokalnymi. Wygląda na to, że trudno było Czechom zbudować relacje ze swoimi podopiecznymi. Zawodnicy nie mieli do końca do nich zaufania i wszystko się w zimie rozjechało. Niemoc kadry A była dla nich ogromną szansą aby przebić się do zawodów najwyższej rangi.
Rozmawiał Arkadiusz Dudziak, dziennikarz WP SportoweFakty
Czytaj więcej:
Doleżal zmienia pracę. "Na własne życzenie"