Newspix / Tomasz Markowski / Na zdjęciu: Adam Małysz po zwycięstwie w Zakopanem w 2002 roku

To było szaleństwo. 15 lat od triumfu Adama Małysza w Zakopanem

Tomasz Skrzypczyński

15 lat temu Adam Małysz wygrał jeden z najważniejszych konkursów Pucharu Świata w swojej karierze. Orzeł z Wisły odniósł pierwsze zwycięstwo w Zakopanem, a jego skoki oglądało spod Wielkiej Krokwi blisko 100 tysięcy kibiców.

To było prawdziwe szaleństwo. W trzecim weekendzie stycznia 2002 roku w Zakopanem pojawiło się ponad 100 tysięcy kibiców. Wszyscy przybyli do stolicy polskich Tatr w jednym celu - zobaczyć pierwsze zwycięstwo Adama Małysza w konkursie Pucharu Świata na własnej ziemi. Choć początkowo nie wszystko przebiegało po jego myśli, Orzeł z Wisły ostatecznie spełnił marzenie swoje i kibiców. I wprawił w ekstazę tysiące swoich fanów.

Małyszomania

Po niezwykłym sezonie 2000/2001 w Polsce zapanowała małyszomania. Zdobycie Kryształowej Kuli i złoty medal mistrzostw świata spowodowało, że Adam Małysz był wszędzie - nagrody i ordery wręczali mu najważniejsi ludzie w państwie, muzycy pisali o nim piosenki, a kibice nie odstępowali go na krok. Dzięki znakomitym skokom wiślanin dorobił się statusu absolutnej gwiazdy polskiego sportu.

Także nowy sezon Polak rozpoczął znakomicie. W pierwszych dziewięciu konkursach odniósł aż sześć wygranych i tylko raz nie zmieścił się na pucharowym podium. Dodatkowo wraz z Łukaszem Kruczkiem, Robertem Mateją i Wojciechem Skupieniem zajął historyczne, trzecie miejsce w zawodach drużynowych w austriackim Villach. Wielkimi krokami zbliżał się jubileuszowy 50. Turniej Czterech Skoczni, a wszyscy zastanawiali się, czy Małysz zostanie pierwszym skoczkiem w historii, który wygra wszystkie cztery konkursy. 

Ku zaskoczeniu polskich kibiców, impreza wykreowała nową gwiazdę skoków. Choć Sven Hannawald był już doskonale znanym skoczkiem, mającym w swoim dorobku duże sukcesy, to wspomniany turniej był najlepszym czasem w jego życiu. Niemiec przyćmił Małysza i jako pierwszy skoczek wygrał wszystkie konkursy TCS. A Małysz zaczął przegrywać nie tylko z nim, ale i z innymi. W klasyfikacji generalnej zajął "dopiero" czwartą pozycję, a jego niepowodzenie wywołało narodową dyskusję. Tym bardziej, że już w lutym wszystkich czekał start w Zimowych Igrzyskach Olimpijskich w Salt Lake City. Wcześniej jednak najlepsi skoczkowie świata zawitali do Polski.

Maciej Kot: to gra naszych rywali, która polega na zrzucaniu presji
 

W dniach 18-20 stycznia Zakopane miało być nie tylko stolicą polskich Tatr, ale też stolicą światowych skoków. Aby zobaczyć najlepszych zawodników globu na Podhale ściągały dziesiątki tysięcy kibiców. Władze miasta były przygotowane na przyjęcie nawet 100 tysięcy fanów. Ci nie zawiedli i stawili się tam w jeszcze większej liczbie. Wszyscy w jednym celu - zobaczyć pierwsze zwycięstwo Adama Małysza w konkursie Pucharu Świata na własnej ziemi. Już bilety na piątkowe treningi i kwalifikacje zostały wyprzedane co do jednego. W nich Małysz podgrzał nastroje, za każdym razem zajmując miejsca w czołówce. W sobotę pierwsi kibice pojawili się pod Wielką Krokwią już przed świtem.

Chaos i zagrożony start konkursu

Przybycie tak wielkiej liczby fanów pokazało, że Zakopane nie było na to organizacyjnie przygotowane. Pod kasami działy się dantejskie sceny, służby porządkowe nie potrafiły zapanować nad tłumem, w efekcie na trybunach zjawiło się mnóstwo ludzi, którzy nie mieli biletów. Wielu z ważnymi wejściówkami w ogóle nie zostało wpuszczonych na zawody.

- To były czasy, gdy na skoczni nie było ogrodzenia. Nie było mowy, żeby zapanować nad tym tłumem - przyznaje na łamach "Polska The Times" Andrzej Kozak, dziś prezes Tatrzańskiego Związku Narciarskiego, organizatora PŚ. Ponadto pojawiły się osoby, które zajęły niedozwolone miejsca pod progiem skoczni. Dopiero słowa dyrektora PŚ Waltera Hoffera, który zagroził odwołaniem zawodów przyniosły skutek i konkurs mógł się rozpocząć.

Ten nie potoczył się po myśli polskich kibiców. Mimo ogłuszającego dopingu niemal 60 tysięcy kibiców Adam Małysz zajął w sobotnim konkursie siódmą pozycję. Triumfował Fin Matti Hautamaeki, który minimalnie, 0,4 pkt wyprzedził Svena Hannawalda, wroga numer jeden polskich kibiców. Orzeł z Wisły był wściekły z zajętego miejsca.

 - Wściekałem się na siebie, czułem, że zawiodłem kibiców. Położyłem się spać w COS, ale o czwartej nad ranem obudziły mnie śpiewy: "Adam, nic się nie stało". Poczułem głębokie wzruszenie, wdzięczność dla tych rodaków, którzy może ledwo co wyszli z knajpy i ruszyli prosto na skocznię, żeby tam czekać godzinami na mrozie, a potem dmuchnąć nam pod narty - wspomina Małysz w rozmowie z "Gazetą Wyborczą".

O tym, co wydarzyło się na Wielkiej Krokwi w niedzielę przeczytasz na następnej stronie

[nextpage]

I niedziela była dla nas. Małysz stanął na rozbiegu z wielką chęcią zrewanżowania się rywalom za sobotnie zawody i pokazania kibicom, że mogą na niego liczyć. I już w pierwszej serii udowodnił swoją klasę - 131 metrów było najlepszą odległością konkursu. Gdy okazało się, że przed drugą rundą idol Polaków będzie liderem (z minimalną przewagą nad Hannawaldem), pod Wielką Krokwią wybuchła euforia. To jednak było preludium nerwów i emocji, jakie czekały wszystkich w decydującej fazie zawodów.

Kibice ponieśli swojego idola

W drugiej serii coraz mocniej wiejący wiatr spowodował, że skoki stawały się coraz krótsze. I tak drugi po pierwszej serii Hannawald skoczył 125 metrów, ale i tak zdecydowanie wystarczyło to do objęcia prowadzenia. Po nim na belce usiadł Małysz. Żaden z kibiców nie miał wątpliwości, że poszybuje wystarczająco daleko, aby wygrać konkurs. Polak walczył do końca o odległość, ale wylądował bliżej niż Niemiec. Na tablicy wyników pojawiło się 123,5 metra i wszystkich czekało nerwowe wyczekiwanie na końcowe rezultaty. Dzięki wysokim notom za styl ostatecznie pierwsze miejsce przypadło Małyszowi. Na skoczni zapanowało szaleństwo, a radości nie próbował kryć zwycięzca, który klęknął i ucałował śnieg. 

 - Ta ziemia dała mi zwycięstwo, ta ziemia mi pomogła i chciałem jej podziękować. To była większa radość, niż gdy wygrałem rok temu Turniej Czterech Skoczni - powiedział do kibiców szczęśliwy skoczek, a przed kamerami telewizji dodał: - Ten dzisiejszy dzień mi pomógł. Myślę, że pozwoli mi znowu uwierzyć w siebie, bo czasem miałem wątpliwości czy naprawdę jestem w stanie jeszcze dobrze skakać.

Ostatecznie Małysz wyprzedził Hannawalda zaledwie o 0,6 punktu, z czym Niemcy długo nie mogli się pogodzić. "Oszustwo pozbawiło Hanniego zwycięstwa. Czy Małysz musiał przed 100 tys. Polaków koniecznie wygrać? Nasz Hanni został oszukany. Po raz drugi skoki nienawiści w Zakopanem. 100 tys. kibiców było przeciwko Hanniemu - sędziowie też" - pisał dziennik "Bild", a trener tamtejszej kadry Reinhard Hess mówił wprost: - Zachowanie sędziów było bezczelne.

Słowami niemieckiej strony nie zamierzali się przejmować Polacy. Zwycięstwo Małysza w Zakopanem świętowano do późnych godzin nocnych, a sam zainteresowany przyznał, że był to jeden z najważniejszych triumfów w jego karierze.

- Od tamtej chwili coś się we mnie przełamało i starty w Zakopanem już nigdy nie wywoływały we mnie paraliżującego stresu. Były zastrzykiem dobrej energii. Mogłem przyjeżdżać w Tatry bez formy, a i tak skakałem dalej niż gdzieś indziej. Niósł mnie ten tłum, te trąby. Nie ma nic ważniejszego dla sportowca niż świadomość, że kibice stoją za nim - przekonuje czterokrotny medalista olimpijski i czterokrotny mistrz świata.

W późniejszych latach swojej wielkiej kariery Małysz regularnie stawiał w Zakopanem na podium. Udało mu się także ponownie wygrać: dwa razy w 2005 i raz w 2011 roku, co było jego ostatnim zwycięstwem w karierze. Jednak nie ostatnim Polaka w stolicy polskich Tatr. Wynik swojego idola będzie próbował wyrównać Kamil Stoch, który na Wielkiej Krokwi triumfował już trzykrotnie. W niedzielę lider klasyfikacji generalnej PŚ będzie zdecydowanym faworytem do kolejnej wygranej.
Kibicuj polskim skoczkom w Pilocie WP (link sponsorowany)

< Przejdź na wp.pl