Falstart Polaków na początku sezonu niepokoił nas wszystkich. Ale było niemal pewne, że bardziej doświadczeni zawodnicy wreszcie odzyskają automatyzm w skokach. Jeśli nie Stoch, to kto? I zrobił to. Mimo że już nic nikomu nie musi udowadniać, pęd po sukces i głód skakania wygrały. Polak pokonał presję i w pierwszym konkursie weekendu w Klingenthal wskoczył na podium. I to mimo... pecha. Jako jedyny zawodnik z czołówki dwa razy miał bowiem wiatr w plecy. A mimo tego przeskoczył rywali i wywalczył pudło. I to ze stratą zaledwie 0,1 punktu do Halvora Egnera Graneruda. Drugie miejsce było tak blisko, jak tylko mogło.
I było niemal jasne, że więcej pecha mieć nie można. Ale jak nazwać sytuację, kiedy właśnie w takim momencie zawodnika dopadają problemy zdrowotne? Silne zapalenie zatok uniemożliwia skakanie. Co do tego nie ma wątpliwości. Szczególnie u Kamila, który w lecie długo trenował mimo silnego bólu w kostce. Jeśli teraz nie może skakać, to znaczy, że dolegliwości są naprawdę uciążliwe.
Szczęście w nieszczęściu, że nie ma tego, co dopadło Ryoyu Kobayashiego w Ruce czy Klemensa Murańkę w Niżnym Tagile - COVID-19. To bowiem nie tylko choroba, która ma znaczący wpływ na wydolność, ale także taka, która zmusza do dłuższej przerwy w sezonie. Oczywiście przez konieczność odbycia kwarantanny.
ZOBACZ WIDEO: Kamil Stoch zdradził, czego potrzeba do lepszych skoków. Padły trzy kluczowe słowa
No i nie da się ukryć, że jeszcze gorzej by było, gdyby zapalenie zatok czy jakakolwiek dolegliwość przytrafiła się Kamilowi zaraz przed igrzyskami olimpijskimi. Obecnie trzeba sobie postawić pytanie, czy nieobecność w niedzielnym konkursie (zakładam, że tylko taką absencję zaliczy Kamil), faktycznie wpłynie na wyniki na skoczni. Na punkty w klasyfikacji generalnej można, w ostateczności, machnąć ręką. Na regularność startów już nie.
Ale Kamil jest zawodnikiem, który nigdy nie zapomniał, jak się skacze. Nawet bez formy potrafił zdobywać punkty i z uporem maniaka powtarzać, że do lokat w czołówce brakuje zaledwie małej poprawki technicznej. Kiedy już ją wypracuje, zaskoczy. I zaskoczył - właśnie w Klingenthal. Nie ma wątpliwości, że kolejne dobre skoki są konieczne do tego, aby Kamil czuł się pewnie na skoczni i w rywalizacji ze światową czołówką. Ale wierzę, że ten jeden konkurs nie przekreśli pracy, jaką lider polskiej kadry wykonał od początku sezonu. Wie już bowiem, gdzie był błąd. Wie, co zrobić, aby skakać daleko.
Uważam, że jeśli w Engelbergu warunki będą stosunkowo równe dla wszystkich, możemy spodziewać się pozytywnych wyników. I żadna choroba nie przeszkodzi Kamilowi w dojściu do upragnionej dyspozycji.