Trzecia rocznica śmierci Lee Richardsona
13 maja 2012 roku żużlowy świat po raz kolejny okrył się żałobą. W wyniku obrażeń po upadku na torze we Wrocławiu zmarł Lee Richardson. Od tego tragicznego wydarzenia minęły już trzy lata.
Żużel jest bardzo niebezpiecznym sportem, o czym fanów tej dyscypliny nie trzeba specjalnie przekonywać. Życie na torze straciło wielu, począwszy od młodych adeptów do będących na samym szczycie mistrzów świata. Właśnie dlatego każdy z zawodników uprawiających tę szalenie niebezpieczną dyscyplinę sportu powinien zasługiwać na szacunek wśród kibiców, ale i kolegów z żużlowego toru. Niestety, ogromna presja ze strony działaczy i kibiców, sprawia, że żużlowcy podejmują coraz większe ryzyko, a niektórzy z nich przepłacają to tym, co najcenniejsze dla ludzi - życiem.
13 maja 2012 roku nic nie wskazywało na to, że trzeci bieg meczu pomiędzy Betardem Spartą Wrocław a PGE Marmą Rzeszów będzie dla Lee Richardsona ostatnim w życiu. Mało tego, że już nigdy więcej nie zobaczymy go na żużlowym stadionie. Upadek jakich wiele na żużlowych torach. Na wyjściu z pierwszego łuku "Rico" stracił panowanie nad motocyklem i uderzył w bandę. Tor opuścił w karetce, pokazując kibicom, że wszystko jest w porządku. Żużlowcy po upadkach często uspokajają tak fanów. Kilka godzin później ze szpitala napłynęła tragiczna informacja.
"Lee Richardson nie żyje", "Tragiczna śmierć żużlowca" - brzmiały nagłówki w portalach internetowych. Niezwykle trudno było w to uwierzyć wszystkim. Środowisko żużlowe było poruszone śmiercią Lee Richardsona. "Rico" był dżentelmenem na torze, a poza nim człowiekiem, który nad wszystko stawiał rodzinę. Wielu kibiców pamięta jego niesamowitą ambicję. Nigdy nie odmówił wspólnej fotografii, udzielenia autografu. Nawet po słabszym meczu potrafił znaleźć chwilę na rozmowę z dziennikarzami. Z jego twarzy niemal nigdy nie schodził uśmiech.
Kibice w wielu polskich miastach uczcili pamięć Richardsona. Na stadionach pojawiały się znicze. Najlepsze lata swojej kariery "Rico" spędził w Częstochowie, gdzie na zawsze zaskarbił sobie sympatię fanów, a w parku maszyn zawieszona jest pamiątkowa tablica ku czci brytyjskiego żużlowca. Po śmierci Richardsona na zewnętrznej ścianie parku maszyn zawisło jego zdjęcie, a liczba zapalonych zniczy rosła z minuty na minutę. Było ich tak wielu, że w punktach handlujących zniczami wokół cmentarzy zabrakło tych w białych i zielonych odcieniach. Podobnie było w Rzeszowie, Zielonej Górze i innych miastach.
Lee Richardson na świat przyszedł 25 kwietnia 1979 roku w angielskim Hastings. Jak sam przyznawał od dziecka chciał jeździć na żużlu. Żużlowcem był jego wujek, Steve Weatherley, dla którego przygoda z czarnym sportem nie zakończyła się najlepiej. Weatherley brał udział w wypadku z Vicem Hardingiem. Dla wujka "Rico" upadek ten zakończył się sparaliżowaniem. Harding zmarł w wyniku obrażeń w szpitalu.
Starty w polskiej lidze Richardson rozpoczął w 1999 roku, a jego pierwszym klubem była święcąca wtedy największe triumfy Polonia Piła. Wystąpił w siedmiu meczach wielkopolskiej drużyny i zdobył dla niej łącznie z bonusami 40 punktów. Rok 1999 był dla Richardsona najlepszym w karierze. Osiągnął on wtedy swój największy indywidualny sukces - na torze w duńskim Vojens został Indywidualnym Mistrzem Świata Juniorów. Richardson zdobył wtedy 13 punktów. Jest ostatnim Brytyjczykiem, który zdobył tytuł najlepszego juniora świata. W polskiej lidze startował również w klubach z Zielonej Góry, Lublina, Wrocławia, Grudziądza, Częstochowy, Rzeszowa.
Cześć Jego Pamięci!
KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>