Stefan Smołka. Powroty do przeszłości: Rybnickie fatum - pora chyba poszukać dobrego egzorcysty (felieton)

WP SportoweFakty / Tomasz Kudala / Grigorij Łaguta
WP SportoweFakty / Tomasz Kudala / Grigorij Łaguta

Zwykły dzień, piątek 2 czerwca 2006 roku. Tuż po treningu na rybnickim stadionie młodzieżowy mistrz Polski i mistrz Europy juniorów utalentowany Łukasz Romanek odbiera sobie życie.

Powroty do przeszłości to cykl felietonów Stefana Smołki.

***

Nie wytrzymuje ciśnienia, być może presji otoczenia. Wygrywał z wieloma, przegrał w nierównej walce z samym sobą, ze swoim drugim nieprzejednanym ja. Prawie równo cztery lata później, początek czerwca roku 2010. Na szosie z Rybnika do Orzesza, w Przegędzy koło Rybnika, po czołowym zderzeniu z innym samochodem, wraz z małżonką ginie Ludwik Draga, legenda rybnickiego żużla, jeden z pionierów czarnego sportu w Polsce.

Ludwik jako dziecko za sprawą braci motocyklistów dotknął początków sportu zwanego dirt track w wydaniu światowym. Miał osiem lat, świetnie pamiętał opisywany szeroko w prasie odrodzonej niepodległej Polski niezwykły wojaż przebojowego Australijczyka Johna Hoskinsa po Wyspach Brytyjskich w 1928 roku - z nowym motocyklowym szaleństwem, zamkniętym w owal stadionów, co niebawem tak fantastycznie przyjęło się w Polsce. I trwa do dziś. Starsi bracia, a zwłaszcza Józef, urodzony w 1900 roku, weszli w temat od razu i bardzo głęboko. Sami dosiadali remontowane u siebie motory i ścigali się na hałdach, targowiskach, a nawet zimą na lodzie, wreszcie na świeżo wybudowanym tuż przed wybuchem wojny stadionie.

Sam Ludwik Draga bardzo dużo zrobił dla motoryzacji jako takiej, dla popularyzacji w powojennych województwach katowickim i opolskim tak zwanych "dwóch kółek", a zaraz potem również "czterech kółek". Był uznanym ekspertem centrali PZM i światowej federacji FIM. Do dziś po drogach szeroko rozumianego okręgu rybnickiego (Knurów, Czerwionka, Żory, Świerklany, Jastrzębie Zdrój, Wodzisław Śląski, Radlin, Rydułtowy, Gaszowice, Jejkowice, Golejów, Ochojec) jeżdżą kierowcy wychowani pod czujnym okiem jakże surowego egzaminatora Ludwika Dragi. O tym chętnie mówią, tym się chwalą. Są to zazwyczaj najbezpieczniej jeżdżący kierowcy w tej części świata. Z racji wieku topnieją szeregi tych dobrych kierowców, a pamięć o Ludwiku Dradze powoli gaśnie.

Pogrzeb Dragi w podrybnickich Stanowicach był swego rodzaju manifestacją, pokazał, jak wielką postacią był niewielki wzrostem pan Ludwik dla społeczności rybniczan. Szkoda, że tak skromnie reprezentowana była wówczas delegacja urzędu miasta, któremu zmarły poświęcił połowę swojego długiego życia. Miasto Rybnik z ówczesnym prezydentem nie stanęło w tamtej chwili na wysokości zadania, nie wykazało zainteresowania dopiero co wydaną wtedy książką, opisującą heroiczny żywot Ludwika Dragi - od urodzenia, poprzez czas hitlerowskiej okupacji, okres PRL, z zawodowymi zasługami, aż po aktywność całkowicie bezinteresowną - już emerytalną - w społeczności lokalnej, powiatowej i gminnej. Smutek po tej śmierci został pogłębiony jej niezasłużonym zmilczeniem.

ZOBACZ WIDEO Żużlowa prognoza pogody (WIDEO)

Lata lecą. Potem w Rybniku na żużlowej niwie było wciąż gorzej i gorzej. Dlaczego Bóg obraził się na żużlowy Rybnik? No nie - tak to nie działa - Bóg na nikogo się nie obraża, wybacza, czasem ostrzega, ale tak kocha człowieka, że nie odbiera mu wolnej woli. Pytanie, co z tą wolnością zrobimy...

w 2012 roku kibice w kilkutysięcznej masie podpisów poprosili o nazwanie stadionu imieniem Antoniego Woryny, pierwszego w Polsce medalisty indywidualnego mistrzostw świata. Władze samorządowe wyrzuciły petycję do kosza i wciąż mamy bezimienny stadion MOSiR. Już prawie wszystkie żużlowe obiekty mają swoje imię, w Rybniku nie. To rodzaj pychy, która zdaje się mówić: "Tylu nas tutaj ważnych i sławnych, więc nie będziemy nikogo wyróżniać". Gdyby z tego założenia wyszli w Gorzowie, to stadion nie miałby prawa nazywać się im. Jancarza (dla tego klubu więcej zrobił choćby Andrzej Pogorzelski), w Lesznie Smoczyka, bo też po nim wiele było legend (np. Józef Olejniczak, Henryk Żyto), w Toruniu Rosego, w Opolu Spychały itd. Nie stawiano by pomnika Pociejkowiczowi we Wrocławiu, bo tylu tam przewinęło się równie sławnych żużlowców (Kupczyński, Trzeszkowski, Bruzda, Słaboń, Załuski, Janowski). Potrzeba tylko odwagi i zdecydowania. Na kogo my właściwie głosujemy?

W Rybniku zmarnowano tak wiele talentów, nad którymi przez lata nikt się nie pochylał... Cała plejada dziś już zapomnianych chłopaków, którzy marzyli o wielkich karierach. Dawali siebie, swoje talenty, szczere chęci do podniesienia z kolan ukochanego klubu, boleśnie dołującego od dziesięcioleci. Ci młodzi chłopcy robili swoje, rodzice im pomagali jak mogli, nierzadko stawiali na szali dorobek życia. Z czystej pasji. Klub, niestety, odpłacał najczęściej niczym. Sam bowiem biedny, nie dawał porządnego sprzętu, a nazbyt krótko oferował tym młodym tak dobrego szkoleniowca, jak choćby śp. Jan Grabowski.

Rybnickich wychowanków zmarłego trenera widać słabo, bądź wcale: Robert Chmiel, Kamil Wieczorek, Miłosz Wypiór, Przemysław Giera, Dawid Jona. Wiem, to jest żużel, tu sam talent ani samo szkolenie nie wystarczy. Ale w Rybniku, który ma tak bogate tradycje szkoleniowe i tak bogaty dorobek ukształtowanych w tym miejscu wychowanków, oczekiwania muszą być na wyższym poziomie. Cała nadzieja dziś w Mirku Korbelu i braciach Antku i Egonie Skupniach.

Kibice rybniccy, bez reszty rozkochani w speedwayu, cieszą się z powrotu swego klubu do elity polskich ośrodków żużlowych. Zewsząd słychać głosy, że to sprawiedliwość dziejowa, że Rybnikowi się to należało, jak psu buda. Czy aby na pewno? W sportowej walce Rybnik przegrał, ale w końcu awansował, bo funkcjonują jeszcze tzw. zielone stoliki. Inna sprawa, że okoliczności pozwoliły… W przeszłości bywało dokładnie odwrotnie. Rybnicki klub żużlowy w 1954 roku spokojnie utrzymał się w najwyższej lidze, zajmując bezpieczne, wydawało się, miejsce siódme (na 10 drużyn), ale wszechwładna centrala postanowiła po sezonie (de facto prawo zadziałało tu wstecz) zdegradować kluby - od siódmego w dół. Poleciał więc i Rybnik.

W ostatnich latach pojawił się genetyczny talent Kacpra Woryny, rozumnie prowadzony przez swego ojca, który nie szukał dla syna lepiej opakowanego chleba w innych firmach ekstraligowych. Stery w Rybniku ze swą ofiarną ekipą przejął rzutki prezes z mocnym kręgosłupem i z jasną wizją przyszłości. Miasto stanęło wreszcie na wysokości zadania, wróciło do swoich korzeni, silnie wspomagając swój sztandarowy sport, z bajecznymi tradycjami sięgającymi lat przedwojennych. Tradycje są wreszcie szanowane i pielęgnowane.

Mamy rok 2016. Pierwszy sezon odrodzonego KS ROW w najwyższej żużlowej lidze. Jest dobry trener Piotr Żyto, doświadczony strateg, jest obiecująca młodzież, przyzwoity skład seniorski i trzy zagraniczne gwiazdy, Łaguta, Jonsson i Holta, choć ten ostatni ma także polski paszport. Odkryciem jest rewelacyjny młodzian z Australii Max Fricke. Pierwsze mecze pokazują niespodziewaną siłę beniaminka i to w meczach wyjazdowych. Dochodzi wreszcie do inauguracji w Rybniku z Unią Tarnów. Stadion wypełniony po brzegi. Drugi wyścig dnia kończy się już w pierwszym łuku. Mecz zostaje przerwany, bo w starciu z młodym Woryną makabrycznemu wypadkowi ulega Krystian Rempała. Po tygodniu anielskiej urody osiemnastolatek umiera. Szok. Rybnicki klub zostaje zastopowany w swym rozpędzie, Kacper Woryna jest odtąd cieniem samego siebie aż do końca tego feralnego sezonu. Zdruzgotana Unia Tarnów spadła, Rybnikowi udało się utrzymać w ekstralidze dzięki błyskowi geniuszu Rafała Szombierskiego i znakomitej końcówce Runego Holty.

Nowy sezon dawał nowe nadzieje. Pogoda wprawdzie w tym miejscu od dawna czyni żużlowi na przekór. Deszcz nie pada w Rybniku całymi tygodniami, ale gdy zbliża się termin meczu żużlowego na rybnickim stadionie, to deszcz jest nieunikniony. Jeśli chcesz wiedzieć, rolniku, kiedy spadnie wyczekiwany deszcz, popatrz na terminarz ligi żużlowej! Co prawda zabrakło w bieżącym sezonie Holty, ale obok Łaguty i Fricke'a pojawił się zmotywowany uczestnik GP Fredrik Lindgren. Pierwsze mecze znów pokazują, że z rybniczanami należy się liczyć, fantastycznie na wyjazdach punktuje świetnie po zimie przygotowany fizycznie i mentalnie waleczny Kacper Woryna. Gdyby Grigorij Łaguta w pierwszych meczach pojechał na swoim poziomie, to ROW wygrałby nawet mecz wyjazdowy u mistrza Polski Stali Gorzów. Ale oto kontuzji doznaje Lindgren i drużyna tej straty nie jest w stanie zniwelować. Po powrocie z leczenia Fredka już zapomniał swą kapitalną dyspozycję. Za to odrodził się Grisza... Dziś wiemy, co dodało mu skrzydeł. Próbka A kontroli antydopingowej wykazała obecność zabronionego meldonium.

Ambitny klub stanął na krawędzi sportowego upadku, zniweczony został wysiłek tak wielu ludzi. Takiego ciosu nikt nie jest w stanie przetrzymać. Mamy więc pierwszego kandydata do spadku, choć kibice jeszcze liczą na eksplozję rybnickiego żużlowego charakteru, okazywanego w dawnych latach przez takich wojowników jak Zygmunt Kuchta, Andrzej Wyglenda, bracia Tkocz, Antoni Fojcik, Adam Pawliczek, czy też bracia Skupieniowie.

Czy kiedyś skończy się ten rybnicki pech?

Stefan Smołka

Zobacz więcej felietonów Stefana Smołki ->

Źródło artykułu: