Był czerwiec 2011 roku, gdy Bartosz Feifer postanowił celebrować urodziny ze znajomymi. W środku nocy wracali samochodem z imprezy, on siedział na tylnej kanapie. Za Lesznem (woj. wielkopolskie) kierowca przysnął i auto zjechało z drogi, przeleciało przez rów, uderzyło w drzewo, po czym wrócił na jezdnię.
Bartosz wysiadł z rozbitego samochodu, pomógł dziewczynie, a jego kolega zaczął ratować brata. Miał wtedy wrażenie, że nie czuje prawej części ciała. Opierał się o wrak pojazdu, gdy z naprzeciwka nadjeżdżała osobówka. Było ciemno, kierowca nie dostrzegł rozbitego samochodu. Wykonał manewr w ostatniej chwili, ale i tak uderzył w zniszczone auto, którym podróżował Bartosz.
Po kolejnym uderzeniu Feifer stracił przytomność. Gdy się ocknął, nie był w stanie chodzić. Doczołgał się do dziewczyny - Kamili, po chwili pojawiła się karetka. Pierwsze diagnozy były fatalne - złamany talerz miednicy, złamana panewka stawowa, głowa kości udowej i uszkodzony kręgosłup w odcinku piersiowym. Zapięte pasy uratowały mu życie. Był trzeźwy, co wykazało późniejsze badanie policji.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Kosmos! Ustanowili niezwykły rekord świata
W szpitalu miał wrażenie, że jego brzuch rośnie jak balon. Medycy mówili mu, że jest w szoku i nic się nie dzieje. Gdyby nie upór jego matki, mógłby stracić życie. Okazało się bowiem, że ma pęknięte jelito i zapalenie otrzewnej. Konieczna była operacja. Jedna noc i trzy razy uciekał śmierci.
Chociaż wypadek z 2011 roku zmienił jego życie, nie poddał się. W ostatnim Wings for Life World Run w Poznaniu przebiegł 46 kilometrów.
Łukasz Kuczera, WP SportoweFakty: Przebiegłeś długi dystans. To niesamowite, wziąwszy pod uwagę twoje przejścia.
Bartosz Feifer, trener biegania, Wolsztyńska Akademia Biegania: Tak, choć czeka mnie wstawienie w biodro endoprotezy. Po wypadku miałem dwie operacje zespalające złamania w biodrze i miednicy. W 2021 roku pojawiły się pierwsze konsekwencje tamtych operacji i wypadku. Lekarze od razu zapowiadali, że po dziesięciu latach coś zacznie wychodzić i to się potwierdziło. Biodro przy każdym ruchu zaczęło mnie boleć, to było mocno postępujące zwyrodnienie i martwica głowy kości udowej. Powstało wiele skostnień wokół tych złamań, które uwierały mnie w ścięgna i mięśnie. To był ostry ból, dlatego lekarze musieli to usunąć.
No ale pokonałeś ponad 46 km, czyli nie jest najgorzej.
Pierwszy raz w życiu przebiegłem tak długi dystans. Zazwyczaj w treningu pokonuję 5-10 km. Miałem jednak udział w planach Wings for Life, a do tego doszła prywatna intencja - niedawno pożegnałem dziadka i jemu dedykowałem ten bieg. On miał sporo wspólnego z bieganiem i prawdopodobnie po nim odziedziczyłem ten gen.
W Poznaniu przebiegłem dystans maratonu i powiedziałem sobie, że przebiegnę jeszcze kawałek dalej. Pomyślałem wtedy o sytuacjach sprzed lat, że zrobiłem rzeczy, na które nie byłem gotowy fizycznie. To jest jedna z nich. Być może największa.
Masz jakieś kolejne cele?
Takie długie dystanse nie są dobre dla mojego biodra. Lekarz pewnie nie będzie zadowolony, że to zrobiłem. Po ostatniej operacji miałem przebiec tylko jeden maraton, a skończyło się na dwóch i tym biegu w Poznaniu. Teraz raczej będę chciał podziałać na krótkich dystansach.
Bierzesz jakieś leki przeciwbólowe?
Nie. W zeszłym roku kompletnie nic się nie działo. W obecnym trenowałem do maratonu w Sewilli i pod koniec przygotowań pojawiły się sygnały, że wkrada się małe przeciążenie. To była wskazówka, że z biegami na długi dystans jest mi nie po drodze. Skończyło się na paru środkach przeciwzapalnych, wyluzowałem nieco i wszystko było dobrze.
Patrząc z perspektywy tych nieco ponad 10 lat, jesteś dumny?
W grudniu startowałem w maratonie w Walencji. Byłem mocno nastawiony na wynik, czułem, że stać mnie na zrobienie "życiówki". Chciałem złamać barierę 2 godzin 40 minut. Walczyłem tam w kategorii osób z dysfunkcją ruchową i chciałem wygrać. Zwyciężyłem, ale nie pobiłem "życiówki".
Mówili mi, że nic nie muszę udowadniać. Wtedy spojrzałem za siebie i naprawdę jest się z czego cieszyć, biorąc pod uwagę wypadek i moje losy.
Co spowodowało, że po takim wypadku, operacjach uwierzyłeś, że możesz znowu biegać? Przecież nie wróżono ci nawet powrotu do sprawności.
Jeden lekarz dał mi nadzieję. Mówił, że nie będzie mnie powstrzymywał przed bieganiem, choć dla wielu może to nie być zbyt dobry pomysł. Podkreślał, że bieganie pozwoli mi zachować dobrą wagę, dzięki temu nie będę obciążał stawów. Wiedział też, że dobrze biegam technicznie.
Jeśli chodzi o zdrowie i komfort psychiczny, to wolę się ruszać niż siedzieć na kanapie i czekać na endoprotezę. Bieganie było ze mną od zawsze i boję się momentu, gdy przyjdzie dłuższa przerwa. Nauczyłem się już w 2021 roku, gdy po operacji nie biegałem sześć miesięcy, że muszę iść według schematu. Operacja, ćwiczenia trzy razy dziennie, zamienienie rehabilitacji w formę treningu. Endoproteza to nie koniec świata.
Po takich przeżyciach trudno nie dzielić swojego życia na dwa rozdziały - przed i po wypadku.
Często posługuję się cytatem, że mamy dwa życia. To jedno rozpoczyna się w momencie, gdy zdamy sobie sprawę, że mamy tylko jedno. Boleśnie tego doświadczyłem. W ciągu jednego wypadku, w ciągu jednej nocy mogłem to życie stracić trzy razy. Gdy sobie zdaję sprawę z tego, że żyję i nie mam powodów do narzekań, bo robię nadal to, co kocham, to mam satysfakcję.
Straciłem dużo. Odszedłem z wojska, gdzie miałem zaplanowane wszystko do przodu, wytyczoną ścieżkę kariery. Było bardzo źle, musiałem dotknąć dna i załamać się psychicznie, żeby się odbić. Pewnie dzięki wewnętrznej sile charakteru biegacza miałem odpowiednią determinację. To pozwoliło mi wrócić na dobre tory.
Jesteś typem walczaka, nawet komisji wojskowej nie odpuściłeś po tym, jak uznano cię za niezdolnego do służby.
Dokładnie. Miałem jedno wielkie marzenie, jak jeszcze siedziałem na wózku. Bieganie. Miałem takie trzy sny. Jeden, że biegnę maraton poniżej 2 godzin i 50 minut, co udało się zrealizować - osiągnąłem czas 2 godziny i 48 minut. Później miałem sen z biegami przełajowymi wojskowymi.
Zakwalifikowałem się jeszcze przed wypadkiem, ale nie było mi już dane w nich wystartować. Zabrano mnie tam na wózku, abym mógł obejrzeć te mistrzostwa. Powiedziałem wtedy w domu, że zrobię wszystko, aby wrócić i wystartować w tych biegach.
Był rok 2013, awansowałem do wojskowych mistrzostw Polski i zająłem drugie miejsce w kwalifikacjach. Moi przełożeni postanowili mi nieco utrudnić zadanie. Uznali, że nie nadaję się do służby, bo jak to - żołnierz z blachami w środku? Ktoś taki nie może być, ich zdaniem, żołnierzem. Zresztą, nadal posiadam drugi stopień niepełnosprawności.
Wysłano mnie na komisję, która przyznała mi wyższy stopień inwalidztwa wojskowego. Odwołałem się od tej decyzji. Pojechałem na kolejną komisję do Warszawy, gdzie się lepiej przygotowałem. Zabrałem ze sobą medale, dyplomy, zaświadczenia od lekarzy sportowych. Pułkownik, gdy to zobaczył, doszedł do wniosku, że nie można wyrzucać z wojska ludzi tak sprawnych. Wiedział, jak wygląda poziom sprawności ludzi w wojsku.
Wróciłem do wojska pod koniec września 2013 roku. Tydzień później pojechałem na mistrzostwa Wojska Polskiego i wróciłem z nich z medalem drużynowym wywalczonym w sztafecie. Ale chwilę później zrezygnowałem z armii. Po tym, co przeżyłem, nie chciałem sobie pozwolić na to, by ktoś mi życie uprzykrzał i utrudniał dziwnymi przykrościami.
Nie brakuje ci wojska?
Nie. Trochę mnie czasem ciągnie, bo przez te kilka lat nawet kilkukrotnie próbowano mnie wciągnąć z powrotem. Niektórzy dostrzegli, że jestem w dobrej formie i byłe jednostki się do mnie odzywały.
Doszedłeś do etapu, w którym żyjesz z biegania?
Tak. Nie mam etatu, choć muszę pracować w innej branży. Jestem samoukiem-drukarzem. Mam parę godzin w drukarni, a resztę poświęcam na treningi personalne, trenowanie innych biegaczy.
To wszystko brzmi surrealistycznie. A jeszcze na dodatek podobno w szkole miałeś problemy, by zaliczyć WF, i dostawałeś "jedynki".
Mam takie hasło, że "możesz więcej, niż myślisz, że możesz". Tym staram się ludzi zarażać. Cała moja misja od 2021 roku, po tej ostatniej operacji, brzmi: "Możesz więcej". Każdy start jest pod to hasło podłączony. Już w szkole się o tym przekonałem. Jako dzieciak byłem strasznie chorowity. Gdy miałem 10 lat, byłem praktycznie nieklasyfikowany z WF-u.
Miałem przebiec 60 metrów na czas i zamykałem oczy ze zmęczenia, pani od WF-u rozstawiała pachołki, abym nie zabiegał drogi koledze z toru, a i tak to robiłem, po czym dostawałem przysłowiowe "pały". Mama w pewnym momencie zmieniła lekarza i wystarczyło wyciąć chore migdałki. Wtedy usłyszałem: "Teraz możesz biegać, chłopcze". No to wziąłem to sobie mocno do serca.
Bolało mnie to, że jestem najgorszy z WF-u w klasie. Tylko czekałem, aż miną dwa tygodnie od operacji. Pytałem o to mamę co chwilę. Gdy ten termin minął, ubrałem dres i zacząłem od marszobiegów w naszej wiosce. Chciałem mieć coraz lepszy czas, a babcia była moim stoperem. Miałem stałą trasę, pytałem babcię o godzinę wyjścia i powrotu do domu. Okazywało się, że ten czas się skraca. Potem zaczęły się zawody szkolne, aż w końcu pani od WF-u zaczęła o mnie zmieniać zdanie.
A czy my, jako Polacy, staliśmy się narodem biegaczy? I czy biegamy dobrze technicznie?
Z tą techniką, to 50 na 50. Jest taki podział, że jeśli ktoś biegał w szkole i trenował lekkoatletykę, to nie ma z nią problemów podczas zajęć. Gorzej, gdy ktoś zaczął sobie sam biegać i stosuje technikę "od pięty", czyli taką, która później wywołuje kontuzje. Staram się pokazać podopiecznym różnicę, na czym polega ta lepsza technika biegu i to trafia do moich zawodników.
Jeśli biegniemy źle technicznie, to obciążamy kolano, biodro, aż nawet plecy. A złe nawyki trudno zmienić. Jeśli biegniemy przez śródstopie, to łydka amortyzuje wstrząsy i dzięki temu możemy osiągać lepsze czasy, a na dodatek zachowamy zdrowie. Chodzi o to, by czerpać radość z biegania, a nie narażać organizm.
rozmawiał Łukasz Kuczera, WP SportoweFakty
Czytaj także:
- Justyna Święty-Ersetic liczy na więcej. "To mnie nie zadowala!"
- Rewolucja w lekkoatletyce stała się faktem. "Short track"