Na pierwszej prostej po starcie finałowego biegu Therese Johaug została za plecami rywalek. W ferworze walki popełniła błąd i jedną z nart ustawiła pod kątem poza torem w taki sposób, że wykonany po chwili krok ewidentnie przypominał "łyżwowe" odepchnięcie. W bieżącym sezonie w zawodach rozgrywanym w stylu klasycznym przepisy są przestrzegane bardzo surowo i już wielokrotnie miały miejsce dyskwalifikacje lub przynajmniej ostrzeżenia.
Sama Johaug także ma już na koncie jedną żółtą kartkę z Kuusamo za identyczną winę, w związku z czym za wykroczenie z Oberstdorfu groziła jej poważna kara - trzy minuty doliczone do czasu w Tour de Ski, co praktycznie przekreślałoby jej szanse na końcowy triumf. - Widzieliśmy to od razu z naszego pokoju jury. W takich sytuacjach prosimy zawodnika do siebie żeby oglądając nagranie złożył wyjaśnienia. Johaug to zrobiła, ale nie zdradzę co powiedziała - poinformował Arne Sandvold, delegat techniczny FIS.
Ostatecznie po wytłumaczeniu się Norweżka "ocalała" - kara nie została nałożona. - To nie jest zabawne: trafić do pokoju jury, oglądać nagranie i tłumaczyć się z tego, że było się na granicy przepisów - przyznał trener Vidar Loefshus, który wraz z Johaug uczestniczył w odbytej rozmowie. - To stało się w trakcie walki. Therese rozumie jakie mogły być konsekwencje. Gdy nie jest się w pełni skoncentrowanym to taki może być efekt - powiedział Loefshus.
Norweskie media nieoficjalnie dowiedziały się, że Johaug uratowało tylko to, że całe zdarzenie miało miejsce w finale. W przypadku przewinienia w ćwierćfinale lub półfinale skończyłoby się na karze bez składania żadnych wyjaśnień, jak w przypadku Niklasa Dyrhauga, który został zdyskwalifikowany za to samo wykroczenie, ale we wcześniejszej fazie zawodów.
Kamil Stoch: odczuwam zmęczenie psychiczne