Tuż po zakończeniu dziesięciodniowej rywalizacji wiadomo już, że dla Justyny Kowalczyk był to Tour niezwykle trudny, z pewnością trudniejszy niż ktokolwiek mógł przypuszczać. Przed startem spodziewano się, że Polka w stylu klasycznym napędzi strachu faworytkom, a w stylu dowolnym straci na tyle niewiele, że powalczy o czołową dziesiątkę. Właśnie uplasowanie się w granicach takiej lokaty miało być celem realnym na obecną formę i obecne możliwości.
Czas pokazał, że w sporcie o celne przewidywania bywa trudno. Technika klasyczna przyniosła pasmo rozczarowań - przeszarżowanie w Lenzerheide, upadek w jedynym naprawdę dobrym biegu w Oberstdorfie, wreszcie pomyłki ze smarowaniem w Val di Fiemme. Paradoksalnie w "łyżwie" bywało nie tak źle - w Toblach osiemnaste miejsce można nawet było uznać za dobre, a już na pewno najlepsze w tym stylu od dłuższego czasu.
Ostatnia wspinaczka pod Alpe Cermis tym razem miała zupełnie inny charakter niż te sprzed lat. Nie chodziło o laury ani nawet o konkretne miejsce. Kowalczyk nie kryła - chce udowodnić samej sobie, że może pożegnać się ze "Ścianą" inaczej niż rok temu, gdy zasłabła i nie osiągnęła mety. Rozstanie się w roli całkowicie pokonanej nie wchodziło w grę, a ukończenie konkurencji, choćby na dalszym miejscu, miało być swoistym rozliczeniem się z Alpe Cermis.
Tak też się stało - Kowalczyk finiszowała dwudziesta trzecia, ale na szczycie uśmiechnęła się, bo wygrała z samą sobą. Ostatnie tygodnie pokazały jej dobitnie, że letnie przygotowania okazały się stanowczo zbyt mocne. Przetrenowany organizm nie miał szans walczyć z młodszymi rywalkami, więc miejsca na poszczególnych etapach były znacznie gorsze niż można było zakładać. Udało się jednak dopisać ostatnie słowa w księdze z opowieścią o Polce, która rokrocznie coraz lepiej spisywała się w Tour de Ski, a w końcu wygrała go cztery razy i wywalczyła sobie w historii tej imprezy rolę, jakiej nie ma prócz niej nikt.
Dalszych rozdziałów już nie będzie, a pożegnanie z Alpe Cermis jest też symbolicznym pożegnaniem z dotychczasowym modelem kariery. Za rok nie będzie już Kowalczyk biegającej stylem dowolnym, a zapewne również biegi Pucharu Świata w jej wykonaniu będzie można liczyć na palcach jednej ręki. Zamiast Tour de Ski będą liczne narciarskie maratony i nowa droga do formy, która ma przyjść jeszcze dwa razy - raz na mistrzostwa świata w Lahti i raz na igrzyska w Pyeong-chang. Nie na wszystkie konkurencje - tylko na jedną wybraną z każdej z tych imprez.
Niedziela miała więc wymiar symboliczny - udało się pokonać Alpe Cermis i godnie pożegnać z Tourem. Miejsce zajęte na mecie zeszło na dalszy plan.
Daniel Ludwiński
Dodam tylko, że wiele zawodniczek za 23 miejsce dałoby wiele. Justyna wiele zrobiła dla nas, zróbmy i my coś dla niej .... bądźmy po prostu zadowoleni :)
Nie hej Czytaj całość