Daniel Ludwiński: Żegnaj Tour de Ski! Kowalczyk po swoim ostatnim Alpe Cermis (komentarz)

To koniec pewnej epoki. Justyna Kowalczyk ostatecznie pożegnała się z Tour de Ski. Dwudzieste trzecie miejsce w dziesiątej edycji Touru nie jest wynikiem marzeń, ale od kilku etapów wiadomo było, że Polka nie zajmie wysokiej lokaty.

Daniel Ludwiński
Daniel Ludwiński

Tuż po zakończeniu dziesięciodniowej rywalizacji wiadomo już, że dla Justyny Kowalczyk był to Tour niezwykle trudny, z pewnością trudniejszy niż ktokolwiek mógł przypuszczać. Przed startem spodziewano się, że Polka w stylu klasycznym napędzi strachu faworytkom, a w stylu dowolnym straci na tyle niewiele, że powalczy o czołową dziesiątkę. Właśnie uplasowanie się w granicach takiej lokaty miało być celem realnym na obecną formę i obecne możliwości.

Czas pokazał, że w sporcie o celne przewidywania bywa trudno. Technika klasyczna przyniosła pasmo rozczarowań - przeszarżowanie w Lenzerheide, upadek w jedynym naprawdę dobrym biegu w Oberstdorfie, wreszcie pomyłki ze smarowaniem w Val di Fiemme. Paradoksalnie w "łyżwie" bywało nie tak źle - w Toblach osiemnaste miejsce można nawet było uznać za dobre, a już na pewno najlepsze w tym stylu od dłuższego czasu.

Ostatnia wspinaczka pod Alpe Cermis tym razem miała zupełnie inny charakter niż te sprzed lat. Nie chodziło o laury ani nawet o konkretne miejsce. Kowalczyk nie kryła - chce udowodnić samej sobie, że może pożegnać się ze "Ścianą" inaczej niż rok temu, gdy zasłabła i nie osiągnęła mety. Rozstanie się w roli całkowicie pokonanej nie wchodziło w grę, a ukończenie konkurencji, choćby na dalszym miejscu, miało być swoistym rozliczeniem się z Alpe Cermis.

Tak też się stało - Kowalczyk finiszowała dwudziesta trzecia, ale na szczycie uśmiechnęła się, bo wygrała z samą sobą. Ostatnie tygodnie pokazały jej dobitnie, że letnie przygotowania okazały się stanowczo zbyt mocne. Przetrenowany organizm nie miał szans walczyć z młodszymi rywalkami, więc miejsca na poszczególnych etapach były znacznie gorsze niż można było zakładać. Udało się jednak dopisać ostatnie słowa w księdze z opowieścią o Polce, która rokrocznie coraz lepiej spisywała się w Tour de Ski, a w końcu wygrała go cztery razy i wywalczyła sobie w historii tej imprezy rolę, jakiej nie ma prócz niej nikt.

Dalszych rozdziałów już nie będzie, a pożegnanie z Alpe Cermis jest też symbolicznym pożegnaniem z dotychczasowym modelem kariery. Za rok nie będzie już Kowalczyk biegającej stylem dowolnym, a zapewne również biegi Pucharu Świata w jej wykonaniu będzie można liczyć na palcach jednej ręki. Zamiast Tour de Ski będą liczne narciarskie maratony i nowa droga do formy, która ma przyjść jeszcze dwa razy - raz na mistrzostwa świata w Lahti i raz na igrzyska w Pyeong-chang. Nie na wszystkie konkurencje - tylko na jedną wybraną z każdej z tych imprez.

Niedziela miała więc wymiar symboliczny - udało się pokonać Alpe Cermis i godnie pożegnać z Tourem. Miejsce zajęte na mecie zeszło na dalszy plan.

Daniel Ludwiński

Zobacz więcej tekstów Daniela Ludwińskiego ->

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×