Mówił o nim cały świat. Polak wraca po kilku latach przerwy

Instagram / Na zdjęciu: Andrzej Wawrzyk
Instagram / Na zdjęciu: Andrzej Wawrzyk

Skandalem zakończyła, a w zasadzie nawet nie rozpoczęła się wielka walka Andrzeja Wawrzyka z Deontayem Wilderem. Starcie z amerykańską gwiazdą boksu zostało w 2017 roku odwołane z powodu dopingowej wpadki Polaka.

W tym artykule dowiesz się o:

Wawrzyk to bez wątpienia jeden z najbardziej znanych polskich pięściarzy ostatnich lat. W zawodowym ringu stoczył 34 walki. Przegrał jedynie z Aleksandrem Powietkinem, a stawką pojedynku w Rosji był pas mistrza świata WBA. Po zwycięstwach nad Marcinem Rekowskim i Albertem Sosnowskim (obie walki odbyły się w 2016 roku) miał się zmierzyć z Deontayem Wilderem. Zaplanowana na 25 lutego 2017 roku batalia nie doszła jednak do skutku po tym, jak w organizmie Polaka wykryto niedozwolony środek. Pojedynek został odwołany, a Wawrzyk zniknął ze świata boksu. W piątek znów wejdzie do ringu, bo - jak przyznał w rozmowie z WP SportoweFakty - w jego życiu znów pojawił się sportowy cel.

Artur Mazur, WP SportoweFakty: Od ostatniej walki minęło 6 lat. To szmat czasu. Po co ci to?

Andrzej Wawrzyk, pięściarz: W moim życiu znów pojawił się sportowy cel. Marzę o starcie w kwalifikacjach olimpijskich. Wiem, że to moja ostatnia szansa. Właśnie po to jest ten powrót. To ma być ostatni przystanek w tej długiej karierze, w której tak naprawdę brakuje tylko jednego. Kwalifikacje odbędą się za rok w Krakowie. Po drodze stoczę parę walk, żeby się sprawdzić: w piątek zawodowa walka, pod koniec listopada mistrzostwa Polski seniorów w Zabrzu. Ale wszystko ma być tylko przedsmakiem przed kwalifikacjami olimpijskimi.

W czasie tego rozbratu z boksem raczej unikałeś mediów. Co w tym czasie robiłeś?

Prowadziłem biznesy w Czechach i Słowacji. Tam produkowaliśmy liposomy, które ułatwiają wchłanianie suplementów do organizmu. Niestety, tę firmę musiałem zamknąć, ale do dziś prowadzę inny biznes w Anglii. Działam w branży spożywczej i handlu. W ostatnim czasie dużo też podróżowałem. Jeździłem na obozy sportowe w Hiszpanii, byłem w Stanach Zjednoczonych, za chwilę lecę do Chicago, gdzie będę trenował w klubie Andrzeja Fonfary. To jest taki fajny dodatek do tego mojego sportowego powrotu. Spełniam marzenia, ale już na swoich zasadach.

Odejście ze sportu było ciosem.

Tak, to był trudny moment, ale głównie dlatego, że odszedłem z jakiegoś powodu.

ZOBACZ WIDEO: Było klepnięcie? Artur Szpilka skomentował to, co stało się walce Janikowski - Breese

Przed zaplanowaną walką z Deontayem Wilderem w twoim organizmie wykryto zakazaną substancję. Nie przesadzę, jeśli powiem, że mówił o tym cały sportowy świat.

Tak, ta walka była szansą mojego życia. Nie wiem, jak przeszedłbym przez to wszystko, gdyby nie biznesy, które mnie wtedy pochłonęły. Produkcja liposomów wymagała wiedzy medycznej, więc musiałem się doszkalać. Po czasie biznes zaczął się rozkręcać, produkty się sprzedawały, organizowaliśmy panele w sieci. Sporo się wtedy uczyłem, miałem zajęcie, a co za tym idzie - mniej czasu na rozmyślanie.

Od takich rzeczy całkowicie odciąć się nie da.

Oczywiście, że nie. Bolało bardzo. To był najtrudniejszy moment w moim życiu i jedyny powód zawieszenia kariery. Moje sportowe otoczenie mnie skreśliło. Wieloletni trener stwierdził, że drzwi do sali treningowej są dla mnie zamknięte, ponieważ on "nie współpracuje z dopingowiczami". Wielokrotnie podkreślałem, że nie zażyłem żadnego sterydu świadomie. Zleciłem nawet zbadanie odżywek w Narodowym Instytucie Leków na własną rękę. W jednej z nich znalazły się śladowe ilości tego środka. Trener niby wierzył w moje słowa, ale zdania nie zmienił. Tak naprawdę zostałem na lodzie. Co miałem zrobić?! Po prostu zniknąłem ze sportu i zająłem się sobą.

Co było najtrudniejsze?

Przejście przez te pierwsze miesiące po wybuchu afery. Starałem się skupiać na biznesach, ale cała ta sprawa siedziała w głowie. Przeżywałem ją, analizowałem. Poza tym odciąłem się od mediów, sportu, boksu, który tak przecież kochałem. To wszystko zmiażdżyło mnie totalnie i to na długi czas. Wykasowałem z telefonu wiele kontaktów, sam też zmieniłem numer telefonu. Wokół mnie została tak naprawdę garść najbliższych przyjaciół, którzy się ode mnie nie odwrócili.

Co było trudniejszym przeżyciem: kwestia dopingowa czy wypadek samochodowy z 2014 roku?

Zdecydowanie to pierwsze, ale wypadek też był strasznym przeżyciem. Zderzyłem się czołowo z autobusem. Kiedy odzyskałem świadomość, zorientowałem się, że moje nogi są wbite w podłogę. Lewa była całkowicie zmiażdżona. Gdybym jechał innym autem, na pewno nie miałbym nóg. Mam wrażenie, że dostałem od losu drugą szansę.

Auto Andrzeja Wawrzyka po wypadku (fot. archiwum prywatne)
Auto Andrzeja Wawrzyka po wypadku (fot. archiwum prywatne)

Jakie były pierwsze rokowania lekarzy?

Nie dawali mi zbyt wiele szans na powrót do sprawności. Dla mojego doktora wydawało się wręcz niewiarygodne, że znów będę biegał, grał z dziećmi w piłkę, nie mówiąc już o boksie. Przecież w wadze ciężkiej, przy moich gabarytach bardzo dużą rolę odgrywa technika i praca nóg. Przeszedłem całkowitą rekonstrukcję stawu skokowego. Później zaczęła się walka z samym sobą, ale to akurat mnie nakręcało, bo jestem sportowcem. Zamiast dwóch godzin rehabilitacji dziennie, robiłem osiem. Wróciłem na ring zaskakująco szybko, ale dojście do pełnej sprawności zajęło mi tak naprawdę kilka lat. To był duży cios, ale zawziąłem się, bo czekały mnie wielkie walki. Wypadku nie da się jednak porównać do kwestii dopingowej, po której odszedłem ze sportu na długie lata.

Staw skokowy Wawrzyka po rekonstrukcji (fot. archiwum prywatne)
Staw skokowy Wawrzyka po rekonstrukcji (fot. archiwum prywatne)

A kiedy zaczęła w tobie dojrzewać myśl o powrocie do ringu?

Tak naprawdę nie myślałem o powrocie do tego sportu. Zaczęło się od tego, że mój obecny promotor Damian Jewsienia zaprosił mnie na swój obóz. Tak po prostu. Pomyślałem: waga pokazuje ponad 130 kg, gorzej być nie może, trzeba się ruszyć z tej kanapy. Nie myślałem nawet o boksie olimpijskim, bo wtedy nie funkcjonował przepis, że w kwalifikacjach mogą wziąć udział zawodnicy do 38. roku życia. Ten obóz miał być okazja do zmiany trybu życia. Później pojechałem do klubu, w którym pracuje trener Zbigniew Raubo. Poszedłem na jedne, drugie zajęcia i w głowie zaczęły kiełkować myśli o powrocie. Swoje też zrobiła moja obecna miłość Basia. Stwierdziła, że ona jeszcze nie miała okazji być na mojej walce i to się musi zmienić. Przekonała mnie. Później okazało się, przepisy pozwalają na start w kwalifikacjach olimpijskich.

Co czułeś po pierwszych zajęciach?

Przez cztery i pół roku nie byłem na sali treningowej. Strasznie się zapuściłem. Po pierwszych zajęciach wszystko mnie bolało. Minął tydzień zanim wróciłem na salę. Było gorzej niż źle. Po drugich zajęciach to samo: "załamka" i tydzień przerwy. Noga zaczęła boleć, bo nie potrafiła utrzymać takiego ciężaru. Z każdym tygodniem robiłem postęp, ale przerw nie brakowało. Teraz nie ma porównania. Trzy tygodnie temu pojechałem nad morze i padło hasło "biegamy". Zawsze robimy około 10 kilometrów, ja przebiegłem 26. Chcę się jeszcze sprawdzić na dystansie 33 kilometrów, a później już tylko maraton. Przeżywam drugą młodość.

Jak się pracuje z trenerem Raubo?

Jestem zafascynowany jego metodami. On mnie uczy zupełnie innego stylu bokserskiego. Ja chcę tę wiedzę chłonąć i boksować inaczej niż kiedyś. Trener zwraca dużą uwagę na dostrzeganie ciosów, unikanie ich i przede wszystkim na sprawność fizyczną.

Wawrzyk i trener Raubo (fot. instagram)
Wawrzyk i trener Raubo (fot. instagram)

Gania cię?

Jest bardzo dużo gimnastyki, przewrotów i różnego rodzaju ćwiczeń. U niego liczy się sprawność i gibkość. Ale uwierzcie mi, czerpię z tych zajęć niesamowitą przyjemność. Po prostu mi się chce. Zdarza się, że trenujemy dłużej, niż zakładaliśmy, bo trener około połowę czasu poświęca na uwagi.

Nazwijmy te uwagi po imieniu: zbierasz ochrzan.

To prawda. Opiernicza mnie i przez to muszę robić dodatkowe rzeczy. Podam przykład: mam biegać pół godziny, ale tak naprawdę biegam dwie, bo czas wydłuża się. Nigdy tyle nie biegałem. Schudłem 20 kg i czuję się z tym świetnie. Ale jestem specyficznym zawodnikiem i ten opieprz od trenera nawet mi się podoba. Zgraliśmy się. Na sali nie ma nudów.

Tych nie powinno być też w piątek. Stoczysz zawodową walkę z Michałem Bołozem.

Nie ma się co oszukiwać - Bołoz to jest twardy, wielki i wytrzymały na ciosy chłop. Jego rekord może nie powala, ale on nie pęka na robocie. Cieszę się, bo właśnie takiego rywala szukaliśmy. Myślę, że Michał jest gościem, który pozwoli mi znaleźć odpowiedź na pytanie, jak prezentuje się moja forma po miesiącach wyczerpujących treningów.

Co czujesz?

Zwyczajnie się cieszę. Przeszedłem długą i wyboistą drogę, żeby znaleźć się w tym miejscu. To, co styczniu było zwykłą zabawą na zasadzie "ha, ha, hi, hi, może spróbuję", dziś staje się faktem. Czuję się z tym świetnie. Wiem, że jestem silny, zwinny, że jestem dobrze przygotowany. Nie mogę się doczekać.

Boks bywa jednak brutalny. Co, jeśli przegrasz?

Bez względu na wszystko chcę pojechać na mistrzostwa Polski w boksie amatorskim. Ale ja wiem, w jakim jestem miejscu i nie widzę możliwości, żeby to przegrać. Nie lekceważę go, ale uważam, że prezentuję wyższy poziom.

Źródło artykułu: