Początek pojedynku miał zupełnie zaskakujący przebieg. Skazywany chyba przez wszystkich na łatwą porażkę Jeff Horn rzucił się na Manny'ego Pacquiao i swoją momentami nieskoordynowaną presją stwarzał sporo problemów "Pacmanowi". Mocne akcenty ze strony legendy boksu padły w piątej rundzie, gdy weteran złapał kilkukrotnie rywala ciosami z kontry. Jego defensywa nie była krystaliczna i dawał się zaskakiwać uderzeniami na dół.
W szóstej rundzie na twarzy Pacquiao pojawiła się krew - doszło do przypadkowego zderzenia głowami. Wielokrotny czempion został odesłany do lekarza, ale uraz nie był groźny i pojedynek mógł być kontynuowany. I w końcówce tego starcia Horn wpadł z mocnym prawym i trafił czysto. Kilka minut później Pacquiao był już cały zalany krwią, bo rozcięty został także lewy łuk brwiowy. Nie dość, że nie potrafił złapać swojego rytmu w ringu, to w dodatku musiał zmagać się z nieprzyjemnymi kontuzjami.
Dopiero w ósmej rundzie obudził się stary Pacquiao, był to jednak tylko krótki zryw. Kilkukrotnie zerwał się w ofensywie, zaczął trafiać, ale nie były to na tyle eksplozywne próby, by marzyć o znokautowaniu oponenta. Dziewiątą rundę wszyscy kibice zgromadzeni na Suncrop Stadium oglądali na stojąco. Wściekły "Pacman" zaczął po raz pierwszy polować na nokaut i straszliwie obijał "Szerszenia". Ten ledwo stał na nogach i z gigantycznym trudem dotrwał do końca starcia.
W tylko sobie znany sposób Horn wrócił do gry i ponownie zaczął wywierać presję na Pacquiao. Nie brakowało przewinień, zderzeń i ringowego szarpania. Za to w ostatniej 12. rundzie była bitka na całego. I nawet w takich okolicznościach wojownik z Australii potrafił się odnaleźć.
Po ostatnim gongu głos zabrali sędziowie, którzy jednogłośnie opowiedzieli się za Hornem, punktując 117-111, 115-113 i 115-113. Anonimowy do niedawna bokser został nowym mistrzem świata WBO w dywizji półśredniej i pobił tego, którego znają wszyscy. Tyle sensacyjny, co bolesny upadek legendy pięściarstwa.
ZOBACZ WIDEO Łukasz Janik po PBN 7: dostałem w jaja (VIDEO)