Mistrzostwa Europy na koszt własny. Związek rozkłada ręce

Getty Images / Robert Cianflone / Curling
Getty Images / Robert Cianflone / Curling

Opłacenie pobytu, wykupienie ubezpieczenia a nawet związkowych proporczyków wartych ok. 15 zł - takie koszty muszą ponieść reprezentantki Polski w curlingu, jeśli chcą wziąć udział w mistrzostwach Europy dywizji C.

W tym artykule dowiesz się o:

- Od lat radzimy sobie same bez pomocy związku. Wydajemy prywatne pieniądze na starty i na przygotowania. Realizacja zadania, jakie przed nami postawił związek, czyli srebrny bądź złoty medal, aby awansować do wyższej dywizji, nie będzie łatwa ponieważ na żadną pomoc nie możemy liczyć. Nie ma jakiegokolwiek programu przygotowań, czy współpracy z trenerem z ramienia związku. Jesteśmy zdane na siebie - mówi w rozmowie z WP SportoweFakty Adela Walczak, która razem z Martą Szeligą-Frynią, Zuzanną Rybicką, Marią Stefańską i Barbarą Karwat została powołana do reprezentacji Polski curlingu na mistrzostwa Europy w Danii.

Poza powołaniami zawodniczki nie mogą liczyć na nic więcej od Polskiego Związku Curlingu. Do Danii muszą pojechać na własny koszt. PZC zobowiązał je również do zakupu ubezpieczenia od kosztów leczenia oraz następstw nieszczęśliwych wypadków. Związek zapewnia proporczyki, ale niestety nie za darmo (koszt ok. 15 zł). Jednak chociaż ten absurdalny wydatek powinno udać się ominąć.

- Przy pomocy innych zawodników udało nam się uzbierać, wystarczającą ilość proporczyków, które zostały im z poprzednich mistrzostw. Mam nadzieję, że związek takie rozwiązanie zaakceptuje - mówi Adela Walczak.

Dlaczego związek nie jest w stanie opłacić wyjazdu reprezentacji na ME? Kurek z pieniędzmi zakręciło ministerstwo sportu, które dopatrzyło się nieprawidłowości w funkcjonowaniu związku. - W PZC mamy patologiczną sytuację. Na 2018 rok nie ma dotacji dla związku. Jesteśmy na etapie przygotowywania wniosku o wprowadzenie tam kuratora. Będzie też zawiadomienie do organów ścigania z uwagi na nieprawidłowości, jakie wykryliśmy - zapewnia minister Witold Bańka.

- Finansowanie najprawdopodobniej prędko nie wróci do curlingu, ponieważ zostaliśmy uznani za sport o marginalnym znaczeniu, zarządzany przez patologiczny związek sportowy. Mam dużą nadzieję, że wprowadzenie kuratora poprawi sytuację. Jeśli to nic nie zmieni, to nie wiem co jeszcze można zrobić - twierdzi Walczak.

Chociaż minister Bańka otwarcie mówił o konieczności "całkowitego resetu kadrowego" w PZC, władze związku nie mają zamiaru podawać się do dymisji. Zadzwoniliśmy do wiceprezesa Mirosława Wodzyńskiego, który podkreśla, że PZC jest legalnie działającym związkiem, a na pytanie o brak finansowego wsparcia reprezentacji Polski na ME, odpowiedział: "Gdyby związek otrzymał dofinansowanie to oczywiście pokryłby koszty wyjazdu reprezentacji. Po to jest związek, ale musi mieć fundusze".

Walczak zwraca jednak uwagę, że w ubiegłym roku, kiedy PZC otrzymało dofinansowanie od ministerstwa sportu, zawodnicy powołani do reprezentacji i tak płacili z własnej kieszeni. - W latach, kiedy dofinansowania nie było to zawodnicy jeździli w całości za własne pieniądze. Bywało też tak, że dodatkowo trzeba było płacić związkowi opłatę administracyjną w wysokości 2 tys. złotych za to, że w ogóle można pojechać na mistrzostwa. Co więcej, w październiku ubiegłego roku, kiedy to dofinansowanie z ministerstwa było, zawodnicy reprezentacji musieli pokryć wszystkie koszty udziału w mistrzostwach świata.

Aby reprezentować Polskę na mistrzostwach Europy, które 11 kwietnia rozpoczynają się w duńskim Taarnby, zawodniczki znów muszą wyłożyć prywatne pieniądze. - Moje koleżanki pracują w sklepie, akademii muzycznej, urzędzie, jedna jest grafikiem komputerowym, więc kwoty jakie trzeba przeznaczyć na wyjazd, aby reprezentować kraj nie są dla nas małe. Jeśli jednak teraz znów mamy przeznaczyć własne środki, aby mieć możliwość walki o medale dla Polski to jesteśmy gotowe to zrobić - przyznaje Walczak.

ZOBACZ WIDEO Piotr Żyła. Gitarzysta, który sprzedaje czapki

Źródło artykułu: