Dart. Ekspert ocenia szanse jedynego Polaka w mistrzostwach świata. "Nie ma dużego optymizmu"

Getty Images / Tom Dulat / Na zdjęciu: Luke Humphries jest faworytem tegorocznych mistrzostw świata w darcie. Co z Krzysztofem Ratajskim?
Getty Images / Tom Dulat / Na zdjęciu: Luke Humphries jest faworytem tegorocznych mistrzostw świata w darcie. Co z Krzysztofem Ratajskim?

Luke Humphries jest faworytem rozpoczynających się w niedzielę mistrzostw świata w darcie. Wobec jedynego Polaka w stawce Krzysztofa Ratajskiego nie powinniśmy mieć zbyt dużych oczekiwań.

Przed rokiem Alexandra Palace, gdzie co roku rozgrywany jest najważniejszy turniej w tej dyscyplinie, miał paru bohaterów. Jednym z nich był Luke Littler, który w wieku szesnastu lat sensacyjnie dotarł do wielkiego finału mistrzostw świata, eliminując po drodze znacznie bardziej doświadczonych i utytułowanych rywali. W finale lepszy okazał się jednak Luke Humphries.

I teraz też starszy z Anglików będzie faworytem całego turnieju. Za nim może nie rewelacyjny, ale na pewno dobry rok. I wydaje się, że złapał formę w najważniejszym momencie, bo przed paroma tygodniami triumfował w turnieju Players Championship Finals. Zresztą w finale pokonał wspomnianego już Littlera 11:7.

Co istotne, na pewno nie będzie powtórki finału sprzed roku, ponieważ jeden i drugi są w tej samej części drabinki i mogą trafić na siebie w półfinale.

- Według mnie faworytem jest Humphries. Z tego względu, że na dłuższych dystansach jest trudny do złapania. Jeśli przez dwie rundy przejdzie w miarę spokojnie, to później będzie go już bardzo trudno zatrzymać. Na długich dystansach ma jakąś wyjątkową moc i nawet, gdy początkowo nie będzie mu się wiodło, w końcu złapie odpowiedni rytm i każdemu ucieknie - mówi nam komentator Viaplay Kuba Łokietek.

- Littler? To główny kandydat, by go zatrzymać. Jeśli dojdzie do półfinału Humphries - Littler, to zwycięzca tego meczu będzie faworytem do tytułu, niezależnie od przeciwnika. Jeśli ja miałbym typować, to stawiam na drugie z rzędu mistrzostwo dla Humphriesa - dodaje.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Tak wygląda typowy dzień Aryny Sabalenki

SAM NA PLACU BOJU

Polacy? W zasadzie jeden Polak. Krzysztof Ratajski. On - jako zawodnik rozstawiony - nie musi rywalizować w pierwszej rundzie, tylko spokojnie czeka na rywala. A będzie nim zwycięzca z pary Richard Veenstra - Alexis Toylo (21 grudnia). Faworytem jest Holender, ale niezależnie od końcowego rozstrzygnięcia, to obowiązkiem Ratajskiego powinien być awans do kolejnej rundy.

- Patrząc na ten sezon, nie ma jakiegoś dużego optymizmu. Nie ma co się oszukiwać i nastawiać na nie wiadomo co. Sukcesem będzie wygranie pierwszego spotkania - tam Krzysiek będzie faworytem, czy to z Veenstrą czy z Toylo. Nie jest to jakieś super wygodne losowanie, ale powiedzmy, że akceptowalne. A później? Każde kolejne zwycięstwo będzie bonusem - mówi Łokietek.

Co prawda Ratajski ma za sobą raczej przeciętny rok, ale z rywalami tego pokroju powinien sobie spokojnie poradzić. Schody - co logiczne - zaczną się później. W trzeciej rundzie prawdopodobnie czekać będzie bowiem mistrz świata z 2023 roku Michael Smith.

- Turniejowa dwójka, niby w trochę gorszej formie, ale cały czas mówimy o zawodniku z czołówki. Jeśli trafia się na numer dwa, to znaczy, że zadanie jest skomplikowane - podkreśla nasz rozmówca.

- Od dłuższego czasu wiadomo było, że Ratajski trafi do tej części drabinki, gdzie będzie czekał ktoś mocny, bo jego pozycja wśród zawodników rozstawionych nie jest zbyt wysoka. Z grona Humphries, Littler, van Gerwen, Cross i Smith, to chyba ten ostatni jest obecnie najlepszym trafem, jeśli już trzeba zagrać z kimś z czołówki. Tym bardziej, że Ratajski nie za bardzo potrafi wygrywać czy to z van Gerwenem, czy w szczególności z Littlerem - mówi Łokietek.

CO Z TYM POLSKIM DARTEM?

Przed rokiem w Londynie rywalizowało trzech reprezentantów Polski. Poza Ratajskim do turnieju zakwalifikowali się też Radek Szagański i Sebastian Białecki. Teraz zobaczymy jedynie Ratajskiego. Pozostali w najlepszym wypadku będą oglądać turniej z perspektywy trybun.

Szagański i Białecki nie przebrnęli eliminacji. Żałować może zwłaszcza ten pierwszy, bo kalendarz tak się ułożył, ze musiał wybrać jeden z dwóch turniejów kwalifikacyjnych.

- Terminarz wykluczył Radka z występu w kwalifikacjach dla Europy Wschodniej. Grano dzień po dniu, jeden turniej w Anglii, drugi na Słowacji. Pod względem logistycznym było to trudne zadanie. Radek wybrał Wigan. Tam do rozdania były cztery miejsca na finały, ale z drugiej strony znacznie mocniejsza stawka. I cóż, zawiodło wszystko już w pierwszym meczu - mówi Łokietek.

- Na Słowacji liczyliśmy na Białeckiego, ale też - jak na złość - wszyscy Polacy trafili do jednej połówki drabinki. W dodatku znaleźli się w tej samej części, co główny faworyt Romeo Grbavac. Mieliśmy apetyty na więcej, zwłaszcza po poprzednim roku i wydawało się, że co turniej będziemy mieć co najmniej tych dwóch Polaków, ale trzeba przyznać, że czas trochę dla nas się zatrzymał od ostatnich mistrzostw. I gdyby nie zdobyta karta przez Białeckiego w tym sezonie, to moglibyśmy powiedzieć, że nic konkretnego nie udało się zrobić - mówi komentator Viaplay.

I choć zainteresowanie dartem w Polsce z roku na rok rośnie, co można dostrzec przy okazji lokalnych turniejów, to na tym najwyższym poziomie świat chyba delikatnie nam ucieka.

- Nie powiedziałbym, że świat nam odjeżdża, bo nie tylko my mamy takie problemy. Można spojrzeć na Litwę, która jakiś czas temu miała jednego zawodnika Labanauskasa, a za nim nie było nikogo. I okazało się, że nie doczekał się następcy, a przy okazji on sam obniżył loty. W tych mistrzostwach zagra, ale karty już nie ma. To samo dzieje się na Łotwie - jest tam Madars Razma i to wszystko - mówi Łokietek.

- Wiadomo, że te największe nacje typu Anglia, Holandia, Belgia czy Niemcy zawsze będą dostarczać dobrych zawodników, a my pewnie jeszcze długo będziemy musieli opierać się na jakichś pojedynczych wystrzałach - zauważa.

NA NIEGO TRZEBA ZWRÓCIĆ UWAGĘ

Powrót do wysokiej formy zapowiada w mediach społecznościowych Gerwyn Price, zawsze groźny w mistrzostwach świata jest Michael van Gerwen, trzeba też zwrócić uwagę na Mike'a De Deckera czy Gary'ego Andersona, natomiast raczej nie nazwiemy ich czarnym koniem turnieju.

Takiego określenia można natomiast użyć w przypadku Wessela Nijmana. Holender od młodego przejawiał spory potencjał, ale jego kariera w pewnym momencie znalazła się na sporym zakręcie. W 2020 roku został zdyskwalifikowany na pięć lat za ustawienie meczu z Davidem Evansem. Miał przegrać 0:4 i przegrał 0:4. Zostały na to postawione duże pieniądze w zakładach bukmacherskich, co wzbudziło sporo podejrzeń.

Nijman przyznał się do winy i nazwał swoje zachowanie "głupotą". Pięcioletnia dyskwalifikacja, do tego 2,5 tys. funtów kary. Ostatecznie pauzował dwa i pół roku, a reszta kary została zawieszona. Wrócił do gry i momentami wchodzi na kosmiczny wręcz poziom. Udało mu się wygrać jeden z turniejów Players Championship, pokonując w finale Stephena Buntinga 8:5.

- Zgadzam się z Nijmanem i to nie tylko ze względu na wysoką formę. Przede wszystkim trafił do takiej części drabinki, że będzie mu trochę łatwiej. Jeśli wygra swój mecz w pierwszej rundzie, to trafia na Joe Cullena. Później Price, Clayton lub Gurney, a to zawodnicy, którzy w ostatnim czasie mają problemy. Price w turniejach telewizyjnych przegrywa niemal wszystko. Gurney i Clayton to - powiedzmy - mocne firmy, a Cullen jest w poważnym kryzysie. Moim zdaniem Nijman spokojnie może dojść nawet do ćwierćfinału. Nie byłoby to dla mnie wielkim zdziwieniem - mówi Łokietek.

- A poza nim? Chyba trzeba spojrzeć na Wesleya Plaisiera. Dla niego drabinka też wygląda dobrze. Jeśli wygra mecz w pierwszej rundzie, to później gra z Peterem Wrightem, a on jest w podobnej dyspozycji, co Cullen - niepewny, nierówny, często słaby - przyznał Łokietek.

*

Początek mistrzostw świata w darcie już w niedzielę o godz. 20. Mecz Ratajskiego zaplanowano na 23 grudnia (około godz. 13.30).

Tomasz Galiński, WP SportoweFakty

Źródło artykułu: WP SportoweFakty