Polski mistrz od lat żyje w Andorze. "Nie jestem jak Lewandowski"

Instagram / taddyblazusiak / Na zdjęciu: Tadeusz Błażusiak
Instagram / taddyblazusiak / Na zdjęciu: Tadeusz Błażusiak

- Andora bardzo dobrze traktuje sportowców - mówi Tadeusz Błażusiak, który od wielu lat mieszka na zachodzie Europy. Wielokrotny mistrz świata enduro jest tam rozpoznawany na ulicach, choć jak sam podkreśla, do Roberta Lewandowskiego mu daleko.

W tym artykule dowiesz się o:

Łukasz Kuczera, WP SportoweFakty: 40 lat na karku, kilka tytułów mistrza świata na koncie. Sam mówisz, że czujesz się człowiekiem spełnionym. Startujesz już wyłącznie dla frajdy?

Tadeusz Błażusiak, wielokrotny mistrz świata w trialu i enduro: Ciągle startuję, mam z tego frajdę, ale też ambicje sportowe nadal są we mnie! Ten wiek tak szybko przychodzi, że człowiek się nie rozejrzy, a tu już 40 lat. Wytrzymałem długo na wysokim poziomie, bo miałem roczną przerwę kilka lat temu. Wtedy odpocząłem, a teraz wykorzystuję do końca możliwości organizmu. Pewnie dojadę do momentu, w którym będę się ścigał na konkurencyjnym poziomie. Mam z tego radość, reprezentuję super zespół, więc dlaczego nie?

Zacząłeś przygodę z motocyklami w wieku pięciu lat. Dzieci wtedy mają różne marzenia. Czy ty wtedy marzyłeś, że osiągniesz aż tyle, że twoje życie pójdzie w taką stronę?

Od dziecka marzyłem, by jeździć na motocyklu. Nie wiedziałem, o co w tym chodzi, ale chciałem jak najwięcej siedzieć na maszynie. Zorientowałem się, że to może być moja profesja, gdy byłem nastolatkiem. W pewnym momencie stało się to celem. Tytuł mistrza świata był wtedy bardzo odległym wyzwaniem, ale że uda się wygrać kilka mistrzostw, zwyciężyć wszystko i wszędzie? To w najśmielszych snach mi się nie śniło. To, czego udało się dokonać, jest nieprawdopodobne.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Zerwał pajęczynę. Tego gola można oglądać w kółko

Od lat mieszkasz w Andorze, sporo czasu spędzasz też w Hiszpanii. Gdyby nie wczesny wyjazd z kraju, to nie osiągnąłbyś tego poziomu?

Wszedłem na ten światowy poziom jeżdżąc tam i z powrotem - z Polski na Zachód. W Polsce i w Andorze czuję się jak w domu. Najpierw było tak, że wyjeżdżałem na kilka miesięcy do Hiszpanii zimą, ale bazę miałem ciągle w naszym kraju. Już jako 16- czy 17-latek zacząłem jednak reprezentować zespoły fabryczne i wtedy pojawiła się szansa, by zostawać tam na dłużej.

W wyprowadzce z Polski chodziło o to, by znaleźć miejsce, gdzie będzie pogoda do ścigania się przez cały rok. Startowałem w tamtym okresie w mistrzostwach świata, rywalizowałem w Stanach Zjednoczonych i występowałem jeszcze w rajdach hard enduro. Byłem zajęty cały rok. Po powrocie z Kalifornii dla mnie ważne było, aby w okresie od grudnia do marca znajdować się w pełnym cyklu treningowym.

Andora stała się stolicą motorsportu. Żyją tam gwiazdy MotoGP, crossu, nawet kilku żużlowców. Co decyduje o wyjątkowości tego miejsca?

Andora bardzo dobrze traktuje sportowców. Jest tam świetne zaplecze do treningów, ale też pod względem biznesowym ten kraj jest bardzo przyjazny. To przyciągnęło do siebie gwiazdy. Efekt jest taki, że w poniedziałek po zawodach można wielu z nas spotkać na kawie. My wtedy zaczynamy swój "weekend" i zobaczysz w kawiarni topowych kolarzy, motocyklistów MotoGP czy tych ze świata crossu.

Czy chłopak z Polski jest rozpoznawalny na ulicach w Hiszpanii albo Andorze?

Zdarza się, że jestem rozpoznawany i zaczepiany na ulicy. To dzieje się też w naszym kraju. Jak ja to mówię, w Polsce najlepiej działa odwrócona psychologia. Wiedziałem, że nikt u nas nie chce mi pomóc i nie interesowało mnie szczególnie, aby być znanym w Polsce. Efekt jest taki, że stałem się znany, choć tego nie chciałem. Dziwny fenomen tego kraju.
 
Natomiast w Andorze ludzie wiedzą, że wielu przedstawicieli sportów motorowych mieszka w tym kraju i śledzą nasze poczynania. Dlatego nas rozpoznają. Nie jestem jak Lewandowski, ale nawet wolę taką formę skromniejszej popularności. Przynajmniej mam spokojniejsze życie.

Tadeusz Błażusiak w Hiszpanii i Andorze ma idealne warunki do treningów
Tadeusz Błażusiak w Hiszpanii i Andorze ma idealne warunki do treningów

Kolejny kluczowy moment to kontrakt z austriackim KTM-em. Stałeś się twarzą tej firmy na pewnym etapie.

Na pewno. Kontrakt z KTM-em to jak transfer z polskiej Ekstraklasy do FC Barcelony, pozostając przy terminologii piłkarskiej. Dla mnie ta umowa była jak wylot na Księżyc. Dzięki temu wszedłem w ten sport na innym poziomie. Osiągnąłem z KTM-em wszystko.

Teraz reprezentujesz Gas Gas, czyli markę należącą do KTM-a. Austria obok Hiszpanii i Andory stała się dla ciebie kolejnym ważnym państwem.

Dokładnie. Sprawa z Gas Gasem była prosta. KTM zakupił tę markę i potrzebował zawodnika, który doda wiarygodności tej firmie. Po dłuższych rozmowach dla mnie to nie był kłopot, aby zmienić tak naprawdę tylko kolory motocykla. Zrobiliśmy kawał dobrej roboty, bo Gas Gas jest teraz wśród wiodących marek w grupie KTM pod względem sprzedaży. Dołożyłem do tego swoją cegiełkę.

Gas Gas wygrał też Rajd Dakar. Nie kusi cię, aby przerzucić się na nieco inną formę rywalizacji?

Dobre pytanie. Gdy ścigam się na torze, to sam wybieram ryzyko i decyduję jak mocno chcę przycisnąć. Na Dakarze jest to ryzyko, że ktoś pomyli się w książce nawigacyjnej, będzie jakaś ulewa i zrobi się dwumetrowa dziura na trasie. Przejechałem kilka rajdów i dla mnie to ryzyko się nie kalkuluje. Nie mówię Dakarowi "nie", ale na ten moment jest to "raczej nie".

To może przesiadka do auta i start w Dakarze za kierownicą czterech kółek?

Niestety, historia jest taka, że na Dakarze niemal każdego roku ktoś ginie. Na tym etapie kariery nie chcę aż tak ryzykować. Gdybym w trialu i enduro nie doszedł do takiego poziomu, jaki osiągnąłem, to może 10 czy 15 lat temu bym się zastanawiał nad Dakarem. Na teraz nie jest to w moich planach.

Dla przeciętnego Polaka trial i enduro to dyscypliny, o których nie ma pojęcia. Skąd ten wybór w sytuacji, gdy w kraju znacznie popularniejszy jest np. żużel?

Odpowiedź jest łatwa. Jesteśmy z rodziną z Nowego Targu, gdzie w tamtych czasach co roku odbywał się Rajd Tatrzański. To swego czasu była duża impreza motocyklowa, w której startował mój tata. W garażu zawsze była maszyna do trialu i tak to się zaczęło. Od wspólnej rodzinnej zabawy, w którą zaangażowani byli mój ojciec, brat i ja. Zabawa przerodziła się w wyjazdy na mistrzostwa Polski, Europy, świata.

W moim rejonie, w górach, nie ma żadnego ośrodka żużlowego. On tutaj nie istnieje, więc nam łatwiej pojeździć na jakimś motocyklu po lesie niż znaleźć miejsce do trenowania żużla.

Tadeusz Błażusiak stał się legendą enduro i hard enduro
Tadeusz Błażusiak stał się legendą enduro i hard enduro

Twoja kariera trwa tyle lat, ale z infrastrukturą do legalnej jazdy enduro nadal jest w naszym kraju kiepsko.

Enduro to sport bardzo indywidualny. Żużel ma lepiej rozwiniętą strukturę, jest liga, są profesjonalnie działające kluby. Z enduro jest trochę jak z rajdami czy wyścigami samochodowymi. Do profesjonalnego poziomu dociera niewielki procent osób, ale wbrew pozorom, w sposób nieprofesjonalny po lokalnych torach i ścieżkach jeździ bardzo wielu motocyklistów.

Czy na obecnym etapie kariery czujesz się mentorem dla innych? Chociażby Dominik Olszowy stara się iść twoimi śladami, występując w mistrzostwach świata.

Pomagam Dominikowi na tyle, na ile mogę. Nie jestem jego trenerem ani mentorem. Doradzam mu w wielu kwestiach, które są trudne do zrozumienia. Dla mnie to przyjemność. Nasze działania sprawiły, że ucywilizowaliśmy świat enduro w Polsce. Są lepsze tory, pojawiły się tory cross i enduro. Zrobiliśmy dobrą robotę dla tego świata amatorskiego, a czy z niego wyjdzie jakiś zawodnik na skalę światową? Zobaczymy.

Dominik ma na pewno papiery. W tym roku skończył w pierwszej piątce, jeździ w profesjonalnym zespole we Włoszech. Kolejnym krokiem będzie przejście do reprezentowania fabrycznej ekipy. To najtrudniejszy krok.

Masz za sobą mnóstwo kontuzji, złamań i wypadków, po których były różnego rodzaju obawy. Rodzina nie zaczyna ci suszyć głowy, że czas skończyć karierę?

Nie. Kontuzje są i trzeba sobie z tego zdawać sprawę w tym sporcie. To jest moja praca, ja ją nadal bardzo lubię, a mój organizm dzielnie ją znosi. Póki nie będzie jakichś sygnałów, że zaczyna to być zbyt dużym obciążeniem, to nie zrezygnuję z tego. Rodzina jest moim największym kibicem. Moje dzieciaki i moja partnerka wychodzą z założenia, że sport to centrum naszego życia, więc żadnych nacisków nie ma.

Złamane kości w ręce, blachy w policzkach i kilka innych urazów. Nie było sytuacji, że po którymś wypadku pomyślałeś sobie, że los wysyła sygnały?

Nie zwracam na to w ogóle uwagi. Na te moje urazy patrzę tak, że traktuję je jako lekkie urazy mechaniczne, które byłem w stanie opanować. Wpisuję to w sport, który uprawiam i nigdy nie miałem z tym problemu. Podejmuję pewne ryzyko, z którego zdaję sobie sprawę za każdym razem, gdy wsiadam na motocykl. Jest ono wkalkulowane w ten sport, że doskonale sobie z tym radzę.

Być może ten wywiad czyta ktoś, kto chciałby zacząć zabawę z enduro. Jak to zrobić mając np. 14-15 lat?

Na pewno trzeba zacząć od fajnej zabawy. Jeśli ktoś zacznie w takim wieku, to już będzie trochę późno na zawodowe ściganie. Na pewno trzeba zacząć od zakupu dobrego sprzętu i mam tu na myśli nie motocykl, a sprzęt ochronny. Porządne buty, orteza i kask to podstawa, bo zdrowie jest jedno. Potem można poszukać fajnego motocykla i wraz z poprawiającą się techniką, można iść w górę.

Radziłbym zacząć od toru, dość bezpiecznego, i to z ubezpieczeniem. Jeśli ktoś na początek wybierze jazdę po lesie, w pojedynkę, to może sobie zrobić dużą krzywdę.

Kask, buty i ochraniacze potrafią kosztować nawet kilka tysięcy złotych. Myślę, że od takiego mistrza jak ty powinno jednak głośno zabrzmieć, że na tym się nie oszczędza.

Nie kupuje się kasku za 200 zł. Jeśli ktoś decyduje się na zabawę w motocykle, to lepiej, żeby kupił starszy sprzęt, a wydał więcej na ochraniacze i sprzęt zabezpieczający. One potrafią nam służyć nawet przez 10 lat, więc ta inwestycja długoterminowa się zwróci. Pamiętajmy, że głowę mamy jedną. Co z tego, że zaoszczędzimy na kasku 2 tys. zł, jak potem już ich nie wydamy.

rozmawiał Łukasz Kuczera, dziennikarz WP SportoweFakty

Czytaj także:
- Superprodukcja o wyścigach F1. Czym zaskoczy Brad Pitt?
- Kierowca Ferrari odejdzie z zespołu? Postawił warunek w negocjacjach

Źródło artykułu: WP SportoweFakty