Artur Długosz: Po piątkowym meczu na Sebastiana Boenischa spadło wiele słów krytyki. Czuje pan, że w tym najbliższym meczu może wyjść w podstawowej jedenastce?
Jakub Wawrzyniak: Szczerze mówiąc to myślę, że trener nic nie zmieni, jeśli chodzi o obsadę tej pozycji.
Czyli uważa pan, że już do końca mistrzostw to Sebastian będzie grał...
- Nie wiem, czy do końca. Nie zajmuję się tym tak naprawdę, nie interesuje mnie, czy Sebastian zagrał dobrze czy nie. Zresztą nie do mnie należy ocena jego postawy na boisku.
Czuje się pan rozczarowany tym, że nie gra? W niedawnych sparingach to pan grał na tej pozycji, a jak przyszło co do czego, to na boisku pojawia się Boenisch, który - nie ukrywajmy - wcześniej nie występował.
- Panie redaktorze, jeżeli przez ostatni rok występuję jako podstawowy zawodnik na tej właśnie pozycji, gram wszystkie mecze praktycznie po 90 minut, przychodzi najważniejszy turniej, na który się wszyscy przygotowywaliśmy, tym bardziej dla mnie mecz szczególny z Grekami i nie występuję, to muszę być rozczarowany. To nie jest jednak tak, że to wpływa jakoś destrukcyjnie dla mnie. Widocznie taka moja rola w tej drużynie i moim zadaniem jest teraz, aby może wspierać z boku chłopaków. Ja naprawdę z całego serca życzę Sebastianowi, aby zagrał jak najlepiej z Rosjanami.
Franciszek Smuda w ogóle rozmawiał z panem? Tłumaczył w jakikolwiek sposób tę decyzję?
- Nie.
Nic? Ani słowa?
- Nic.
Po meczu z Grecją nastroje u was opadły? Jesteście mniej podbudowani?
- Absolutnie nie. Oczywiście, w pewnym sensie człowiek jest tak skonstruowany, że stara się tę całą rzeczywistość rozpatrywać na swoją korzyść. W piątkowym meczu - mówimy o pierwszej połowie - można było pokusić się o strzelenie kolejnej bramki. Wydaje mi się, że wtedy sprawa wyniku byłaby rozstrzygnięta. Grając w przewadze, niestety straciliśmy gola, później był ten rzut karny - na szczęście - obroniony. Ten obraz jest taki zamazany. Jest olbrzymi niedosyt, ale z drugiej strony mieliśmy też dużo szczęścia.
Jak to jest z tym przygotowaniem fizycznym? Wyglądało to tak, że po pewnym czasie chłopakom odcięło prąd. Pan zapewne rozmawiał z kolegami z drużyny - jak oni się czuli? Jak to wyjaśniali?
- To było widać, że w drugiej połowie oczywiście siedliśmy. Nie można jednak tego sprowadzać do przygotowania fizycznego. Pierwsza połowa pokazała, że ten zespół potrafi przez 45 minut grać na bardzo wysokich obrotach, narzucając bardzo wysokie tempo. Żeby tak grać, to trzeba być dobrze przygotowanym.
Franciszek Smuda mówi, że z meczu na mecz będzie coraz lepiej. Można żyć taką nadzieją, że akurat z Rosją będzie lepiej?
- Trzeba pokazać przede wszystkim na boisku, że będzie lepiej i wygrać to spotkanie. Powiedzieć w prasie można wszystko.
Oglądaliście już mecz z Rosją?
- Tak.
I jak wrażenia?
- To bardzo wymagający rywal.
A jakie ma pan wrażenia dotyczące całych mistrzostw - tego, co się działo na ulicach Warszawy, na meczach i zachowania kibiców na treningach?
- Nigdy nie miałem obaw. Przede wszystkim w mediach zagranicznych jakieś dziwne artykuły pisano na temat polskich kibiców. Powiedziałem jedną rzecz i cały czas podtrzymuję tę opinię - po tym turnieju wszyscy w Europie diametralnie zmienią zdanie i będą mówili, że Polacy to naprawdę bardzo sympatyczni i życzliwi ludzie. Jestem przekonany, że tak właśnie wszyscy te mistrzostwa będą postrzegali.
Rozmawiał pan w piątek z kolegami z Panathinaikosu Ateny?
- Tak, rozmawialiśmy. Mieli duży niedosyt, ale przede wszystkim porozmawialiśmy o tym, jak Panathinaikos funkcjonuje, jak to w Grecji wygląda życie i na tym się skoncentrowaliśmy.
Pytali się pewnie, dlaczego pan nie grał?
- Tak, byli zdziwieni.
Z Warszawy dla portalu SportoweFakty.pl,
Artur Długosz