Choć ultrasi Olympique Marsylia są skrajnie fanatyczni, to rzadko sprawiają problemy poza stadionem. Na Velodrome są królami własnej dzielnicy. W parszywym dla l'OM sezonie 2015/2016 drwili z piłkarzy, przerabiali ich podobizny na kozy, wyzywali od błaznów i niemiłosiernie wygwizdywali. Przeżywali całą paletę złych emocji. Od gniewu, poprzez frustrację, po zobojętnienie. Ich "don" Rachid Zeroual pod koniec sezonu powiedział nawet, że kolejna wizyta w centrum treningowym Olympique i ostra rozmowa z piłkarzami nie ma sensu. Po co to robić, skoro naprzeciw stoi banda nieodpowiedzialnych ludzi, którzy nie są godni nosić błękitnych koszulek.
Zeroual jest zły, kiedy używa się słowa chuligan. To dla niego afront. Łatwo rozgrzesza jednak swoich braci. Rzucanie w Mathieu Valbuenę czym podpadnie i powieszenie jego kukły na szubienicy uznaje za błahostkę. Podkreśla, że to co dzieje się na Velodrome, zostaje na Velodrome. Kibice l'OM nie demolują restauracji, nie wszczynają bijatyk. Nie są wprawdzie święci, ale wiedzą, gdzie leży granica.
Miejscowi nie boją się swoich fanów. Mają większe problemy na głowie. Na przykład z panoszącą się wszędzie przestępczością czy kwitnącym narkobiznesem. Ale po losowaniu grup Euro 2016 nie byli wniebowzięci. Los przydzielił im Rosjan, Anglików, Polaków i Ukraińców. W świecie bazującym na stereotypach to groźny komunikat. Tym bardziej, że miażdżąca większość mieszkańców pamięta wydarzenia z 1998 roku.
Angielscy kibice zawitali do miasta położonego w delcie Rodanu na mecz z Tunezją. Wypili prawie cały alkohol, bagatelizowali zakazy policyjne, pijani rzucali się w morze. Nie zrobiło to na służbach większego wrażenia, zwłaszcza, ze w 1998 roku francuska policja była świetnie poinstruowana i wspierana przez brytyjskich funkcjonariuszy. Ale kiedy jeden z kibiców ostentacyjnie spalił tunezyjską flagę w starym porcie, doszło do zamieszek. Na pomoc fanom z Afryki ruszyli imigranci. W multikulturowym tyglu, jakim od lat jest Marsylia, była to iskra na proch.
W starym porcie już w przeddzień meczu dochodziło do zamieszek. Geometria miasta sprzyja incydentom. W rejonie marsylskiej opery, pośród wąskich i krętych uliczek łatwo o bójki i trudno o natychmiastową reakcję policji. - Kiedy sytuacja została opanowana, na ulicach stały poprzewracane auta, a szyby w oknach mieszkań były wybite - wspominał jeden z marsylskich taksówkarzy. - Anglicy rzucali w Tunezyjczyków czym popadnie. Butelkami, szklankami z alkoholem. Nie mieli litości, ale byli też prowokowani.
Po meczu doszło do wyrównywania rachunków. Tunezyjscy imigranci na skuterach buszowali po mieście w poszukiwaniu Anglików i dokonywali samosądów. W mieście panowała czysta nienawiść. Ostatecznie w wyniku starć siedemdziesiąt osób zostało rannych (w tym dwie poważnie), czterdzieści siedem trafiło do aresztu.
W czwartek angielscy kibice już dali znać o sobie i późnym wieczorem pobili się z mieszkańcami Marsylii. W ruch poszły butelki, szklanki i krzesła. Śpiewali też głośno "ISIS, gdzie jesteś?".
W piątek do miasta zaczęli przybywać Rosjanie. Chuligani Lokomotiwu Moskwa, ubrani w klubowe barwy starli się z Anglikami i zabrali im narodowe flagi. Czterech francuskich policjantów odniosło obrażenia w wyniku akcji pacyfikacyjnej.
Wieczorem doszło do regularnych bójek między chuliganami dwóch krajów. Policja użyła gazów łzawiących, Rosjanie i Anglicy petard.
Apogeum starć ma przypaść na sobotni wieczór i noc po meczu, który rozpocznie sie na Stade Velodrome o 21:00.
Korespondencja z Francji
Mateusz Święcicki
ZOBACZ WIDEO #dziejesienaeuro. Francuzi oszaleli na punkcie Euro. "Mają drużynę gotową na sukces"