Zaczęło się od meczu z mistrzami świata. Piękna historia zakończona łzami piłkarza i milionów kibiców

PAP/EPA / GUILLAUME HORCAJUELO / Na zdjęciu: załamany Błaszczykowski po nie wykorzystaniu rzutu karnego w meczu z Portugalią
PAP/EPA / GUILLAUME HORCAJUELO / Na zdjęciu: załamany Błaszczykowski po nie wykorzystaniu rzutu karnego w meczu z Portugalią

Dwa razy zgotowali istny horror w rzutach karnych. Polityka się nie liczyła. Wszyscy byli z reprezentacją i wierzyli w nią najbardziej od wielu lat. W dniu rozpoczęcia Euro 2020 wspominamy piękną przygodę Polaków na poprzednim czempionacie.

Czerwcowy wieczór, wakacje. Obrazek inny niż zawsze. Parkingi przy supermarketach puste. Ulice miast opustoszałe, a przecież za oknem ciepło, letnia pogoda. Nic tylko korzystać. Nie w ten dzień, nie o tej porze.

Pięć lat temu, 30 czerwca, dla Polaków liczył się tylko futbol. Zjednoczeni, bez podziałów politycznych, miliony zasiadły przed telewizorami i trzymały kciuki za Biało-Czerwonych. Średnio 16 milionów - tyle według oficjalnych danych obejrzało ćwierćfinał Polaków z Portugalczykami. To rekordowy wynik. Żadne inne wydarzenie: Euro 2012 w Polsce czy pielgrzymki Jana Pawła II do ojczyzny nie zgromadziły takich tłumów przed telewizorami.

A wszystko zaczęło się na Stadionie Narodowym...

Po przegranych w słabym stylu eliminacjach MŚ 2014, Zbigniew Boniek zmienił selekcjonera. Waldemara Fornalika zastąpił Adam Nawałka. To był strzał w dziesiątkę. Były reprezentant Polski zjednał ze sobą kadrowiczów, miał plan na umiejętne wykorzystanie Lewandowskiego i wyniki przyszły.

ZOBACZ WIDEO: Wskazał największego wygranego spotkania Polska - Islandia. "Jest sporo do poprawy"

Krytykowana i wyśmiewana wcześniej reprezentacja, nagle stała się chlubą narodową. Były kolejne zwycięstwa, coraz lepszy styl i wiara, że na duży turniej kadra nie pojedzie tylko zagrać mecz otwarcia, o wszystko i o honor. Tamtą reprezentację zbudował drugi mecz w eliminacjach do Euro. Po rozgromieniu Gibraltaru Biało-Czerwoni podejmowali Niemców, świeżo upieczonych mistrzów świata.

Nie byli w tym meczu lepsi, rywale mieli mnóstwo okazji, ale nie potrafili ich wykorzystać. Gospodarze natomiast, niesieni dopingiem wypełnionego po brzegi Stadionu Narodowego, byli jak rasowy snajper. Co mieli, to wykorzystali. Po golach Milika i Sebastiana Mili wygrali 2:0. Pokonali mistrzów świata! Uwierzyli w siebie, uwierzył w nich narodów i znów zaczął się boom na piłkę reprezentacyjną.

Rozpędzona kadra pewnie awansowała do Euro 2016. Przegrała tylko jeden mecz, rewanżowe spotkanie na wyjeździe z Niemcami. Poza tym wygrała 6 pojedynków, 3 zremisowała i zajęła 2. miejsce w grupie, premiowane bezpośrednim awansem.

Napięcie rosło

Za kadencji Nawałki reprezentacja rosła w oczach z meczu na meczu. Zdobywała mnóstwo bramek, śmiało atakowała, a atmosfera w kadrze była najlepsza od lat. Wreszcie niewielu wyśmiewało zapowiedzi, że kadrowicze pojadą do Francji po coś więcej niż tylko trzy mecze w grupie.

Zaczęło się najlepiej od wielu lat. Na Euro 2008 i 2012 Biało-Czerwoni już w pierwszym meczu przegrywali albo tylko remisowali i ustawiali się w arcytrudnej sytuacji. We Francji było inaczej. Pokonali Irlandię Północną skromnie, 1:0, ale był to arcyważny triumf. Wreszcie drugi mecz nie był dla nich pojedynkiem o wszystko, ale szansą na zapewnienie sobie już awansu do fazy pucharowej.

Co prawda nie udało się tego od razu zrealizować, ale remis 0:0 z Niemcami był bardzo cenny. Polacy nie stanowili tła dla rywala. Jeszcze bardziej uwierzyli w siebie, a balon oczekiwań w narodzie rósł. Gdy kilka dni później Biało-Czerwoni wygrali z Ukrainą 1:0 i zapewnili sobie awans, nad Wisłą zapanowała euforia. Nie mówiło się o niczym innym jak tylko o reprezentacji Polski. Spory polityczne odeszły w zapomnienie. Wszyscy czekali tylko na fazę pucharową, a najwięksi optymiści już mówili o medalu.

Festiwal karnych

Adam Nawałka tonował jednak nastroje. Jak zawsze na konferencjach mówił ogólnikowo, nie pompował balona oczekiwań, a wręcz starał się jak tylko mógł zdjąć presję z zawodników. Głód sukcesu w narodzie był jednak ogromny. Wspominanie brązu z MŚ 74 czy złota reprezentacji Polski z igrzysk w Monachium jest piękne, ale dla pokolenia z XXI wieku było już nudne. Wszyscy chcieli nowego sukcesu, powiewu świeżości, by tym razem nie wspominać Deyny, Lubańskiego, Laty czy Tomaszewskiego, a Lewandowskiego, Milika, Krychowiaka, Fabiańskiego czyli Glika.

W 1/8 finału czekała Szwajcaria. Solidna europejska marka, ale do pokonania. Zaczęło się fantastycznie. Bramka do szatni. 39. minuta i Jakub Błaszczykowski wyprowadził Polskę na prowadzenie. Na grę kadry patrzyło się z przyjemnością. Wysoki pressing, polot w ataku, wiele okazji i tylko żal, że wykorzystali zaledwie jedną.

Tym bardziej, że w drugiej połowie obraz gry zmienił się. Szwajcarzy przycisnęli i dążyli do bramki wyrównującej. Polacy ograniczyli ataki, skupili się na defensywnie, ale z minuty na minutę było coraz trudniej. Forteca pękła pod koniec. W 82. minucie Shaqiri ukąsił. 1:1 i dogrywka. W niej dominowali Szwajcarzy, kilka razy byli blisko rozstrzygnięcia meczu, ale Biało-Czerwoni dotrwali do karnych. W nich byli lepsi, wygrali 5:4 i awansowali do historycznego ćwierćfinału!

"Polacy jesteście wielcy", "Biało-Czerwona husaria mknie dalej", "Horror dla kadry Nawałki" - polską prasę opanowała euforia. Ta udzieliła się także na ulicach miast. Godziny w pracy dłużyły się, zaplanowane wizyty odwoływano. Wszyscy wieczorem 30 czerwca chcieli być przed telewizorami w domach albo na placach w centrum największych miast oglądać historyczny mecz Biało-Czerwonych z Portugalią.

Wreszcie godzina zero wybuchła. Zaczęło się fantastycznie. Krytykowany wcześniej za brak skuteczności Lewandowski wreszcie odpalił i wyprowadził Polskę na prowadzenie 1:0. Radość nie trwała jednak długo. Jeszcze przed przerwą Portugalia wyrównała. Kolejne gole już nie padły, w dogrywce również i znów rozstrzygnęły rzuty karne. Tym razem w loterii szczęście uśmiechnęło się do Portugalczyków. Oba zespoły szły łeb w łeb, jedenastki nie wykorzystał jednak Błaszczykowski i chwilę później sam piłkarz jak i miliony kibiców zalały się łzami.

Historycznego półfinału nie było. W nim czekała już Walia. Droga do finału była otwarta. Nieco jednak zabrakło... Gdy emocje już opadły nikt nie miał jednak wątpliwości, że reprezentacja osiągnęła sukces. Sukces, który teraz - pięć lat później - trudno będzie powtórzyć. W kadrze zmieniło się wiele. Fenomen Nawałki rozsypał się. Po nieudanym mundialu w Rosji, selekcjoner odszedł. Jego następca Jerzy Brzęczek awansował z kadrą do Euro, ale stylem nie przekonał kibiców i przede wszystkim prezesa PZPN.

Na kilka miesięcy przed tegorocznym Euro (przełożonym z 2020 na 2021 rok z powodu pandemii) reprezentację objął Paulo Sousa. Na razie też nie przekonuje stylem. Po ostatnich dwóch sparingach (1:1 z Rosją i 2:2 z Islandią) atmosfera wokół reprezentacji jest gęsta. Niejednokrotnie było już jednak tak, że sparingi a gra na mistrzowskiej imprezie to dwie różne sprawy. I z takim myśleniem kibice zasiądą przed telewizorami w poniedziałek 14 czerwca o 18:00, gdy Polacy w pierwszym meczu zagrają ze Słowacją.

W fazie grupowej Euro czekają Biało-Czerwonych jeszcze starcia ze Szwecją i Hiszpanią. Same mistrzostwa rozpoczną się w piątek 11 czerwca starciem Turcji z Włochami o godzinie 21:00.

Czytaj także:
Sebastian Mila: Ten piłkarz może być polskim odkryciem EURO. Ma to coś!
Platini - innowator, krętacz, przyjaciel Bońka i sprawca całego zamieszania z Euro

Źródło artykułu: