Rafał Ulatowski: Islandczycy to fenomen, choć mają tylko 100 profesjonalnych piłkarzy

Newspix /  Reprezentacja Islandii
Newspix / Reprezentacja Islandii

Rafał Ulatowski ponad cztery lata trenował islandzkie drużyny. - Trzy główne cechy tego narodu to waleczność, nieustępliwość i ambicja - mówi i opowiada nam o fenomenie reprezentacji, życiu na wyspie oraz kontrowersyjnych słowach Cristiano Ronaldo.

WP SportoweFakty: Jak to możliwe, że reprezentacja kraju, którego populacja równa jest połowie Krakowa, robi taką furorę na Euro?

Rafał Ulatowski: Liczby najlepiej pokazują, z czym mamy do czynienia. W Islandii mieszka 330 tys. ludzi, z czego 33 tys. regularnie gra w piłkę. 23 tys. z nich jest zarejestrowanych w strukturach związku jako zawodnik, wśród których 15 tys. to mężczyźni, a tylko 3 tys. jest dorosłych. Z tych 3 tys. zaledwie 100 to w pełni profesjonalni piłkarze. Właśnie z tej stówy Islandczycy wybrali reprezentację. To niesamowite. Wszystkie ligi tutaj są półprofesjonalne, a zawodnicy normalnie pracują w tygodniu.

W latach 2000-2004 prowadził pan islandzkie drużyny. Praca z takimi piłkarzami bardzo różni się od prowadzenia w pełni profesjonalnych drużyn?

- To dwa inne światy, ale zawsze byłem pełen podziwu dla tych ludzi. Kapitan mojej drużyny na trening przychodził prosto z budowy, zmęczony i cały w pyle. Aż serce się krajało, jak się na niego patrzyło.

Sukces reprezentacji Islandii to przede wszystkim geniusz selekcjonera Larsa Lagerbaecka?

- Szwed na pewno ma olbrzymie zasługi, ale drużyna doczekała się przede wszystkim pokolenia znakomitych zawodników. Obecny sukces to ciąg wielu zdarzeń. Kiedy pracowałem tutaj w latach 2000-2004, zaczęły powstawać pełnowymiarowe, zadaszone boiska. Obecnie na całej Islandii jest ich 12, można trenować i grać cały rok. Postawiono na szkolenie, każdy trener musi mieć wykształcenie pedagogiczne. Nie jest też tak, że Islandia nagle zaczęła grać dobrze w piłkę. Byli bliscy awansu już na mistrzostwa świata w 2014 roku, ale przegrali w barażu z Chorwacją.

W meczu 1/8 finału z Anglią miał być końcem pięknej islandzkiej przygody na Euro, a tymczasem grają dalej, pokonali rywali 2:1.

- To żadne odkrycie, że Islandczycy są skazywani na pożarcie, ale w każdym z dotychczasowych meczów było dokładnie tak samo. Dla nich i dla wszystkich na wyspie mecz z Anglią to było spełnienie marzeń. Każdy jest tu zakochany w Premier League, więc starcie Islandii z Rooneyem i spółką no i tak wielkie zwycięstwo będzie już na zawsze wielkim świętem.

ZOBACZ WIDEO Rząsa: Powinniśmy zamknąć wynik w pierwszej połowie (źródło: TVP)

{"id":"","title":""}

Jest pan teraz na Islandii, całą wyspę opanowała euromania?

- Wszyscy tu żyją Euro. 99,8 proc. Islandczyków posiadających telewizor oglądało mecz z Austrią (2:1). To jest malutki kraj, ale bardzo dumny. Nie znam drugiego takiego, którego mieszkańcy z taką dumą podkreślają swoją narodowość. Kapitan reprezentacji Aron Gunnarsson zaraz po meczu z Austrią powiedział, że walczyli dla swojego kraju. To nie jest kurtuazja, oni naprawdę tak myślą.

Czyli nie charakteryzuje ich mała mentalność, jak powiedział Cristiano Ronaldo, oceniając grę Islandczyków?

- Ronaldo jest przyzwyczajony do wielkich meczów i wygrywania. Na pewno był rozczarowany tym, że tylko zremisowali z Islandią, ale tu na miejscu nikt nie ma żadnych pretensji do Ronaldo za te słowa. Islandczycy zdają sobie sprawę z tego, że są nieliczni, ale jednocześnie mocni i zjednoczeni. Trzy główne cechy tego narodu to waleczność, nieustępliwość i ambicja.

Islandzką gwiazdą na Euro jest nie tylko drużyna Lagerbaecka, ale też komentator Gudmundur Benediktson, którego radość po zwycięskim golu z Austrią (2:1) zrobiła furorę w internecie. Pan zna go jeszcze z boiska.

- Na Islandii wszyscy nazywają go Gummi Ben. Jest tu tak popularny, że mówią: "w Anglii mają Big Bena, a my mamy Gummi Bena". Dzięki tej reakcji, temu meczowi, zapisał się w historii, podbił serca wszystkich. Poza tym, kiedyś był świetnym piłkarzem. Za moich czasów wyróżniał się na boisku, był bardzo dobrze wyszkolony technicznie, miał niezły drybling. Jako komentator też się sprawdza, cieszę się, że miałem okazję posłuchać go na żywo, bo mecz z Austrią oglądałem już na Islandii.

Trudno było się nauczyć języka islandzkiego? Kiedy w 2010 roku na wyspie wybuchł wulkan Eyjafjallajokull paraliżując loty w całej Europie, dziennikarze łamali sobie języki próbując wymówić jego nazwę.

- Język islandzki jest najstarszy w Europie i chyba najtrudniejszy. Gramatyka jest jeszcze bardziej skomplikowana niż nasza. Rok zajęło mi nauczenie się go do tego stopnia, że w miarę swobodnie mogłem się porozumiewać. Na szczęście ludzie są tu wyrozumiali i cieszą się, kiedy obcokrajowiec stara się mówić w ich języku.

Na Islandii są teraz białe noce. Biorąc pod uwagę sukces na Euro, Islandczycy chyba w ogóle nie zasypiają.

- To akurat dosyć powściągliwy naród. Świętują, ale bez szaleństw. Nie mieszkam w Rejkiawiku tylko we wiosce na końcu świata, w której jest 500 mieszkańców, ale nawet tutaj od początku Euro mówią tylko o piłce. Słyszałem, że w trakcie mistrzostw sprzedano 23 tys. oryginalnych reprezentacyjnych koszulek.

Ale świętowanie na Islandii wygląda chyba trochę inaczej niż w Polsce. Państwo ma monopol na alkohol, panuje tam częściowa prohibicja.

- To prawda, sprzedaż alkoholu jest tam pod mocną kontrolą państwa. Można go kupić tylko w określonych miejscach i godzinach. Teraz mówimy o białych nocach, że jest przyjemnie, bo cały czas świeci słońce, ale przez 300 dni w roku na Islandii tego słońca praktycznie nie ma. Żeby sobie z tym radzić, kiedyś ludzie często sięgali po alkohol, dlatego państwo postanowiło wprowadzić częściową prohibicję. Ja już się przyzwyczaiłem do tego, że jeśli mam ochotę napić się alkoholu, to w mojej miejscowości jest jedna godzina, kiedy mogę pojechać do specjalnego sklepu i go kupić.

Podobno Islandczycy to jeden z najgorzej odżywiających się narodów. Nałogowo spożywają prince polo i colę.

- Kiedy tu pracowałem, początkowo byłem w szoku. Jadąc na mecze, klub nie organizował obiadu, tylko zatrzymywaliśmy się na stacji. Daniem narodowym jest hot dog ze wszystkimi możliwymi sosami, a do tego prince polo i cola. Tak to wygląda od najmłodszego do najstarszego.

Islandia kojarzy się też z bogactwem, ale nie tak dawno kraj był bankrutem. Kiedy pan mieszkał na Islandii, akurat kryzys się zaczynał. Teraz jest już lepiej?

- To nie kraj ani zwykli ludzie byli winni, tylko tzw. banksterzy. Za kryzys na Islandii odpowiada kilka osób. Wśród kandydatów na prezydenta jest jeden z tych banksterów, ale poparcie ma minimalne, bo ludzie tutaj pamiętają o tym, co działo się kilka lat temu. Teraz kraj wychodzi już na prostą, poradził sobie bez różnych zewnętrznych programów pomocowych. Co prawda dla Polaka nadal to jest piekielnie drogi kraj, ale z drugiej strony zarobki tu są bardzo wysokie. Wpływają na to warunki geograficzne. To wyspa, na której praktycznie nic nie rośnie, mnóstwo produktów trzeba importować. Odbija się to na cenach.

Nie myślał pan, aby osiąść w Islandii na stałe?

- Absolutnie nie. Jestem człowiekiem piłki. Kocham futbol, żyję z futbolu i dla futbolu. Sezon na Islandii, który trwa od maja do września to dla mnie zdecydowanie za krótko. Życie trenera to mecze o punkty, emocje, walka. Sytuacja, w której okres przygotowawczy trwa dużej niż sezon, nie jest dla mnie. Nigdy jednak nie narzekałem. Byłem tu pięć lat, miałem dobrą pracę, w klubie byłem odpowiedzialny za drużynę seniorską i dwie najstarsze grupy juniorskie, więc weekendy miałem zajęte od rana do wieczora. Nigdy jednak nie myślałem o tym, żeby tu osiąść na stałe. Dobrze mi w Polsce.

Rafał Ulatowski: w latach 2000-2004 trenował islandzkie drużyny, w 2008 roku był asystentem selekcjonera reprezentacji Polski Leo Beenhakkera, był trenerem wielu klubów Ekstraklasy. Od 1 lipca obejmie stanowisko szefa szkolenia w Lechu Poznań.

Rozmawiał Maciej Rowiński

Komentarze (0)