A tak było w przypadku dwóch najlepszych polskich piłkarzy na Euro 2016 - Kuby Błaszykowskiego i Łukasza Fabiańskiego. Obu wspaniale zbudowała właśnie złość i chęć udowodnienia trenerowi, że zasługują na większe zaufanie.
Historia życiowa Kuby Błaszczykowskiego to materiał na dobry film. Do tragedii rodzinnej - wielokrotnie już opisywanej - w tym miejscu nie ma co wracać, ale na pewno trzeba ją mieć w pamięci. Bo gdy dziecko w jednym dniu zostaje samo na świecie, bez ojca i matki, to trudno o bardziej wstrząsającą lekcję życia na początek drogi.
Ale może właśnie to nieszczęście stało się także fundamentem hardości i twardości charakteru, który pozwolił Błaszczykowskiemu dojść na same szczyty światowego futbolu. Nie było mu łatwo, ale zawsze potrafił podnosić się z kolan i wracać do futbolu. I znów zachwycać.
Kariera Kuby to historia kontuzji. Naprawdę długie pasmo. Jedne lżejsze, inne cięższe, wykluczały go z uprawiania sportu wyjątkowo często. Był liderem reprezentacji, jej najlepszym zawodnikiem i kapitanem. Aż nagle ta jego silna pozycja w drużynie biało-czerwonych zaczęła się chwiać w posadach. Zaczęło się od nieszczęśliwej wypowiedzi o tym, że piłkarze dostali zbyt mało biletów na mecze, wypowiedzianej w chwili, gdy cała Polska przeżywała gorycz porażki na Euro 2012. Kuba został okrzyknięty "Biletellim" i stracił sporą część sympatii u kibiców. Później jego kariera - jeśli nie przystopowała w ogóle – mocno zwolniła. U Waldemara Fornalika jeszcze był kapitanem, ale gdy z gry na dłużej wyłączyła go kolejna poważna kontuzja, Kuba stracił opaskę kapitana na rzecz Roberta Lewandowskiego. Zabolało. Misja ułożenia stosunków i zdefiniowania nowej roli Kuby w drużynie narodowej, z jaką wybrał się zimą 2014 roku do Dortmundu Adam Nawałka, skończyła się fiaskiem. Więcej było emocji niż racjonalnych decyzji. Na moment Kuba znalazł się poza reprezentacją. Nawet gdy wrócił do zdrowia, nie dostał powołania od selekcjonera na wiosenny mecz z Irlandią w Dublinie w marcu 2015 roku.
ZOBACZ WIDEO Euro 2016. Michał Kołodziejczyk: Nie pamiętam Polaków tak pewnych siebie (źródło TVP)
{"id":"","title":""}
Wydawało się, że rozdział w życiu Kuby pod tytułem "reprezentacja" został na zawsze zamknięty. Tym bardziej że urażony Kuba pozwolił sobie na sporo cierpkich uwag na temat Nawałki w swojej biografii. Selekcjoner uznał jednak - i tu brawa za wielkoduszność i umiejętność wybaczania - że nie będzie małostkowy, a polskiego futbolu nie stać na stratę takiego piłkarza. Błaszczykowski wrócił do reprezentacji, ale funkcjonował gdzieś na jej peryferiach. Jakby był trochę obcy, jakby czuł, że to już nie jego reprezentacja, a reprezentacja Roberta.
A jednak dostał od tej drużyny wsparcie, gdy nie szło mu w Fiorentinie. Karny w meczu z Gibraltarem, gdy cała drużyna - łącznie z Robertem Lewandowskim - chciała, żeby to Błaszczykowski wykonywał "jedenastkę" - był czymś w rodzaju symbolicznego podania ręki.
Mimo to dopiero wiosenny mecz z Serbią w Poznaniu miał przesądzić, czy Kubę - przez większość sezonu grzejącego ławkę rezerwowych we Florencji - w ogóle warto zabierać na Euro 2016. Strzelił Serbom gola i zamknął dyskusję. Chciałoby się powiedzieć: uff, jak to dobrze. Bo co by było, jakbyśmy jednak Kuby do Francji nie zabrali? Strach to sobie nawet wyobrażać.
Drugi polski bohater na Euro 2016 to Łukasz Fabiański. Chłopak, który skończył we wspaniałym stylu eliminacje do mistrzostw Starego Kontynentu, potem wiosną był pierwszym bramkarzem, aż do ostatniej prostej, gdy dowiedział się nagle, że jest… tym drugim.
Ten spokojny, poukładany i przewidywalny chłopak wściekł się na całego. Wiedział, że dzieje się mu krzywda, że na utratę miejsca w podstawowym składzie kadry nie zasłużył. Widziałem go z bliska w Krakowie, po meczu z Litwą, który ostatecznie przesądzał - na jego niekorzyść - hierarchię bramkarzy kadry. Łukasz wyglądał jak chory z bólu. Z decyzją selekcjonera nie mógł się nie pogodzić, ale jednocześnie pogodzić się z nią nie umiał. W kuluarach mówią, że nawet uderzył pięścią w stół, co nie leży w jego naturze i nie jest do niego w ogóle podobne.
Nie wiem, jaki szatan podszepnął Nawałce zmianę bramkarzy tuż przed turniejem, ale na pewno także jakiś anioł stróż nad nim wtedy czuwał. I to, co trener zabrał Fabiańskiemu, los mu oddał już po pierwszym meczu. Kontuzja Wojciecha Szczęsnego stała się szansą dla "Fabiana". A ten - na sportowej złości - wzbił się na wyżyny bramkarskiego kunsztu.
Jak się tak człowiek zastanowi nad historią sportowej złości Kuby i Łukasza, to zaczyna myśleć, czy nie warto, żeby ten Nawałka jeszcze kogoś wkurzył?
Dariusz Tuzimek, Futbolfejs.pl