Spotkania poprzedzające wielki turniej zwykle nie dają odpowiedzi na ważne pytania. Są głównie po to, by dodatkowo podnieść morale przed grą o stawkę. Cel główny na mecz z Islandią brzmiał więc: nie złapać żadnej kontuzji. I zaliczyć spokojne zwycięstwo. Zamiast tego oglądaliśmy męczarnie kadry, które dodatkowo zagęszczają atmosferę na ostatniej prostej.
Przerwana sielanka
Przez ostatnie dni można było usłyszeć, że dawno już wokół reprezentacji nie panował taki spokój. Paulo Sousa szybko zdobył zaufanie trzonu drużyny i nikt nie ma wątpliwości, że wszyscy "jadą" na jednym wózku. - To zgrupowanie wydaje się najlepsze, jakie do tej pory miałem przez cały mój okres gry w kadrze. Zarówno pod względem pracy, jaką wykonujemy na boisku, jak i poza nim. Ta drużyna jest dużo bardziej drużyną, niż kiedykolwiek. To duża zasługa pracy sztabu, organizacji zgrupowania i rodzin, które są z nami - mówił ostatnio na konferencji prasowej Wojciech Szczęsny.
Teraz o sielance nie może być jednak mowy, Paulo Sousa ma coraz bardziej pod górkę. Operacja jeszcze się nie zakończyła, a "za pięć dwunasta" pękają kolejne szwy.
ZOBACZ WIDEO: Euro 2020. Fabiański optymistycznie o szansach Polaków. "To co we Francji albo więcej"
Gdy selekcjoner przejął stery w kadrze, dużo mówił o tym, że dysponujemy ogromną siłą ognia. Chwalił Roberta Lewandowskiego, Krzysztofa Piątka i Arkadiusza Milika, lecz dziś ze wspomnianego tria został mu tylko "Lewy". Plan, którego jednym z najważniejszych założeń była współpraca na linii Lewandowski – Milik, legł w gruzach. Wieści o absencji napastnika Marsylii na Euro zdecydowanie przykrywają wtorkową wpadkę i stanowią poważniejszy problem.
W spotkaniu przeciwko Islandii mieliśmy ogromne kłopoty z kreowaniem sytuacji. Najczęściej reprezentacja biła głową w mur, grając zdecydowanie za wolno i bez pomysłu. Wyglądała jak kadra Jerzego Brzęczka przez większość jego kadencji. Oskrzydlająca akcja Tymoteusza Puchacza i wykończenie Piotra Zielińskiego oraz gol Karola Świderskiego w końcówce to zdecydowanie za mało.
A na tym kłopoty się przecież nie kończą.
Defensywa nadal dziurawa
Niespełna tydzień przed starciem w Petersburgu musi martwić przede wszystkim defensywa, która ciągle bardzo przecieka. W pięciu spotkaniach pod wodzą Paulo Sousy straciliśmy osiem goli, czyste konto udało się zachować jedynie z Andorą. We wtorek ze słabym rywalem zaspaliśmy dwa razy przy stałym fragmencie, które sprawiają nam ogromne kłopoty. Przez drzemkę przy dośrodkowaniu ze stojącej piłki daliśmy sobie wyrwać remis na Wembley, zaś dwa gole wbite przez Islandczyków w ten sposób to już rzecz nie do przyjęcia.
Kuleje też faza wyprowadzania piłki ze strefy obronnej. Dla Paulo Sousy to niezwykle ważny element, który absolutnie nie działa na razie tak, jak życzyłby sobie tego selekcjoner.
W dodatku mecze eliminacyjne MŚ i sparingi przed Euro pokazały Portugalczykowi, że wcale nie ma tak wielu alternatyw, jak mogłoby się początkowo wydawać. Prawa strona jest bardzo dobrze obsadzona (Bereszyński, Kędziora), gdzie indziej kołdra jest już dużo krótsza. Uraz Jana Bednarka albo Kamila Glika byłby na tym etapie małą katastrofą, bo selekcja negatywna trwa w najlepsze. Michał Helik oblał najważniejsze sprawdziany (Węgry, Anglię i Rosję), Paweł Dawidowicz też nie zapracował we wtorek na większy kredyt zaufania.
To jeszcze nie czas, by bić na alarm, ale w ostatnich dniach na głowę Sousy wylano dwa wiadra zimnej wody. Podobno mecze wygrywa się atakiem, a o większych sukcesach decyduje defensywa.
Tuż przed końcem przygotowań do Euro w reprezentacji Polski nie działa jak należy ani jedno, ani drugie.