To wyjątkowa data w historii polskiego futbolu. 11 października reprezentacja Polski po raz pierwszy w dziejach pokonała Niemców, kilka lat wcześniej tego samego dnia dała lekcję futbolu Portugalii, wówczas czwartej drużynie świata. Do tego ważne triumfy z Czechami w 2008 roku czy Węgrami pięć lat wcześniej.
11 dzień października to jednak też data jednej z najbardziej wstydliwych porażek Biało-Czerwonych w historii. Mecz z 1995 r. to ten, w którym nie tylko sromotnie przegraliśmy i straciliśmy jakiekolwiek szanse na awans na mistrzostwa Europy. Tego dnia, według ówczesnej prasy, koszulkę kadry zhańbili dwaj reprezentanci Polski.
A rywalem była Słowacja, nasz pierwszy rywal na Euro 2020, która do dziś wielu kibicom kojarzy się wyłącznie z koszmarnego wieczoru w Bratysławie.
ZOBACZ WIDEO: Reprezentanci Polski chcą nowoczesnego futbolu. Czy Paulo Sousa nie przesadził ze zmianami?
Wieczór wstydu
"Biało-Czerwoni ze wstydu!" - grzmiał z okładki "Przegląd Sportowy". Inne tytuły też nie pozostawały w tyle, słowo wstyd przewijało się w każdej relacji z meczu Polaków ze Słowacją. A jeszcze przed spotkaniem było zupełnie inaczej, bo nasza drużyna miała jeszcze szanse awansu na Euro 1996.
Przypomnijmy sytuację w grupie - po heroicznym 1:1 w Paryżu, którego księciem został Andrzej Woźniak i 0:0 z Rumunią w Zabrzu, kadra Henryka Apostela miała przed sobą dwa spotkania przed końcem eliminacji. Daleko przed nami wspomniani Rumuni, ale Francuzi mieli tylko dwa oczka przewagi i trudne spotkanie w Bukareszcie. Nas czekał z kolei mecz w Bratysławie i jeszcze starcie ze słabeuszem z Azerbejdżanu. Cel był jeden - 6 punktów.
W ciągu 90 minut nie tylko straciliśmy jakiekolwiek szanse awansu (Francja wygrała z Rumunią), ale najedliśmy się wstydu. Wynik 1:4 to jedno, ale też zachowanie Romana Koseckiego i Piotra Świerczewskiego, którzy opuszczali boisko z czerwonymi kartkami. Obaj nie obejrzeli ich jednak po brutalnych faulach.
Jak do tego doszło? Oddajmy głos Koseckiemu, który w kadrze pełnił wtedy funkcję kapitana. Tak opisywał w swojej książce "Kosa. Niczego nie żałuję".
"Zachowałem się jak smarkacz"
"Dramat naszej drużyny rozpoczął się ode mnie. Przy stanie 1:1 dostaliśmy rzut wolny pod polem karnym rywali. Szykowałem się do strzału, kiedy Apostel… postanowił ściągnąć mnie z boiska. Do końca meczu jeszcze pół godziny, mamy szansę, żeby wyjść na prowadzenie, a trener zmienia kapitana (...) Wk..wiłem się. Zapomniałem, że mam już żółtą kartkę. Jeszcze przed opuszczeniem murawy ściągnąłem koszulkę i powoli kierowałem się za linię boczną.
Zabrakło jakieś dziesięć metrów, żebym nie dostał czerwonej kartki. Dziesięć metrów od podtrzymania nadziei na awans. Dziesięć metrów od przedłużenia reprezentacyjnej kariery... Przed linią boczną dogonił mnie Jorge Coroado. Za opóźnianie zmiany portugalski arbiter pokazał mi drugą żółtą kartkę. Sylwek Czereszewski nie mógł wejść za mnie, więc wrócił na ławkę. Nie było już sensu kłócić się z Apostelem. Pocałowałem orzełka na koszulce, położyłem ją i przeżegnałem się. I wbrew temu, co niektórzy próbują mi wmawiać, nie kopnąłem jej.
Poszedłem do szatni, wziąłem szybki prysznic, zamówiłem taksówkę i pojechałem do hotelu (...) Zaszyłem się w pokoju, a w głowie cały czas kołatały mi te same myśli. Dlaczego zachowałem się jak smarkacz, a nie kapitan reprezentacji Polski? Dlaczego dałem się ponieść emocjom? Czy tak ma wyglądać mój koniec w kadrze?
Do hotelowego lobby zszedłem dopiero pod koniec kolacji. Od razu dopadli mnie działacze. Zaczęli się przekrzykiwać, że to już koniec Kosy w reprezentacji. Chyba bardziej ucieszyła ich moja czerwona kartka niż zasmuciła sromotna porażka 1:4.
11 października 1995 roku - ten dzień zapamiętam do końca życia. To był najsmutniejszy mecz w mojej karierze. Nie tak wyobrażałem sobie swoje pożegnanie z reprezentacją".
Z kolei kilkanaście minut po zejściu kapitana, Świerczewski dostał dwie żółte kartki w ciągu kilku sekund i też opuścił boisko.
Prasa nie miała litości
Eliminacje do Euro 1996 zostały przegrane w koszmarnym stylu, choć tak naprawdę w pewnym momencie awans chociaż do baraży był na wyciągnięcie ręki. Nastroje były fatalne, Henryk Apostel złożył dymisję, a prasa nie miała litości dla reprezentantów Polski.
"Panowie Kosecki i Świerczewski - TYCH KOSZULEK JUŻ NIE ZAKŁADAJCIE" - apelował w "Piłce Nożnej" red. Roman Hurkowski. Wtórował mu red. Janusz Atlas, pisząc, że zachowanie Koseckiego kosztowało wszystkich Polaków "wstyd i kompromitację".
Polski Związek Piłki Nożnej był bezlitosny i ukarał obu piłkarzy roczną dyskwalifikacją. I choć latem 1996 roku ta sama "Piłka Nożna" pytała w jednym z artykułów, czy nie warto może pozwolić Koseckiemu wrócić do kadry. Bez niego Biało-Czerwoni nie grali bowiem lepiej, wydłużając serię meczów bez zwycięstwa.
Sam Kosecki kajał się i również zapowiadał chęć powrotu. Do tego jednak nigdy nie doszło. Świerczewski z kolei wrócił do reprezentacji Polski dopiero wiosną 1997 roku.
***
Reprezentacja Polski może być faworytem poniedziałkowego meczu, jednak to Słowacja ma lepszy bilans bezpośrednich spotkań. Z ośmiu starć my wygraliśmy tylko trzy, nasi rywale cztery, raz był remis. Z tym rywalem przegrywał Apostel, przegrywał Leo Beenhakker, Stefan Majewski a także Adam Nawałka.
Wielka zmiana u Paulo Sousy. Czytaj więcej--->>>
Roger Guerreiro: Żałuję że wyjechałem z Polski--->>>