Dentysta uratował jego karierę, dziś błyszczy na Euro 2020. "Był jak Fiat Panda z silnikiem Ferrari"

Getty Images / Valerio Pennicino - UEFA  / Leonardo Spinazzola z nagrodą dla najlepszego zawodnika meczu z Turcją
Getty Images / Valerio Pennicino - UEFA / Leonardo Spinazzola z nagrodą dla najlepszego zawodnika meczu z Turcją

Większość na myśl o dentyście oblewa się zimnym potem, ale odkrycie Euro 2020 ma zupełnie inne skojarzenia. Włoch Leonardo Spinazzola znalazł się na turnieju m.in. dlatego, że rozdziawił buzię przed kim trzeba i pozwolił sobie pomóc.

"Jest w nim potencjał, ale co z tego, jeśli nie można na nim polegać w dłuższej perspektywie. Zagra dwa mecze i w trzecim zejdzie z boiska z kontuzją i nie wiadomo, kiedy wróci" - taka opinia towarzyszyła mu przez lata i trudno ją było odrzeć z obiektywizmu. Ot, czysta i brutalna prawda poparta statystykami.

Zdrowy zgryz

Przekleństwem Leonardo Spinazzoli, wybranego najlepszym piłkarzem meczu otwarcia Euro 2020 Włochy - Turcja, były kontuzje. Wyglądał jak Fiat Panda, pod którego maskę wsadzono silnik z Ferrari. W efekcie drzemała w nim niesamowita moc, ale osiągnięcie jej w pełni i utrzymanie na dłuższym odcinku zawsze kończyło się awarią: tu coś odpadło, tam coś zgrzytnęło i trzeba było zawinąć do garażu.

Takiego piłkarza mieli dość w kilku klubach, on również mógł mieć siebie dość. W końcu lata leciały, niby zmieniał pracodawców i utrzymywał się na przyzwoitym poziomie Serie A, ale tak naprawdę dreptał w miejscu: od kontuzji do kontuzji. Coraz mniej osób brało go na poważnie. Po pomoc w sprawie swoich delikatnych mięśni, bo z nich brała się zdecydowana większość jego powtarzających się problemów, zwracał się do różnych ekspertów, lekarzy i trenerów, aż trafił pod adres niejakiego Daniele Puzzillego.

ZOBACZ WIDEO: Sportowcy ukrywają swoje problemy? "Sport jest dla nich formą zarobku. Nie chcą tego tracić"

To znany w świecie włoskich i nie tylko włoskich celebrytów (na liście jego klientów znajdziemy Dustina Hoffmana) stomatolog z Rzymu. Wśród piłkarzy z jego usług korzystali między innymi Radja Nainggolan i Alessandro Florenzi. Zależało im na czymś zdecydowanie większym niż na znieczuleniu i założeniu plomby. Doktor zasłynął z poglądów, że w jamie ustnej znajduje się źródło problemów, których ujście znajduje w innych częściach ciała. W najbardziej oczywistych przypadkach chodziło oczywiście o higieniczne zaniedbania, ale także o układ zębów, zgryz, nacisk na nerwy i tym podobne.

Po naprawieniu tego wszystkiego, a raczej po prawidłowym ustawieniu gwarantował zmniejszenie ryzyka odniesienia kontuzji, zwłaszcza mięśniowych. Trudno było o lepszą zachętę dla Spinazzoli. Umówił się na wizytę, nawiązał stałą współpracę, nie wchodząc w szczegóły objęte tajemnicą lekarską, dostał specjalny, niewidoczny z zewnątrz aparat do korekty i inne wskazówki, do których się stosował i ruszył z miejsca.

Kontuzji odnosił znacznie mniej, a jeśli się pojawiały, to regenerował się szybciej niż wcześniej. Dlatego mniej więcej w połowie 2020 roku mógł obwieścić światu nazwisko człowieka, który nauczył się go bezpiecznie prowadzić również przy niebezpiecznej szybkości.

Golden Boy

Jak ruszał, to trawa paliła się pod jego stopami. Szybkość wyróżniała go od dziecka. Taki Speedy Gonzales. Gdyby z zielonego boiska przenieść go na tartanową bieżnię, musiałby osiągać niezłe wyniki na 100, 200 czy 400 metrów. O lekkoatletyce nigdy nie myślał, zaczynał jako napastnik, którego popisy sprinterskie i snajperskie szybko przekroczyły granice rodzinnego miasta Foligno w Umbrii.

Utalentowanego 14-latka przechwyciła Siena, a po dalszych trzech latach połknęła najgrubsza ryba na Półwyspie Apenińskim, czyli Juventus. Trafił do juniorskiej drużyny, od czasu do czasu bywał zapraszany na treningi pierwszego zespołu, nawet zabrał się w charakterze rezerwowego na jeden czy drugi mecz ligowy. Jednak jego środowiskiem przede wszystkim był futbol młodzieżowy i tam świecił.

Przed pandemią każdego roku w toskańskim Viareggio organizowany był wielki międzynarodowy turniej juniorów, na który zapraszano drużyny z wszystkich kontynentów, z wyjątkiem Antarktydy ma się zrozumieć. Obsada więc znakomita, taki też prestiż i zainteresowanie duże. W 2012 roku wszystkich w tyle zostawił Juventus, a nagrodę Golden Boy odebrał Spinazzola. Jeszcze wtedy w wersji skrzydłowego, na pewno na wskroś ofensywnego i bardzo widowiskowego zawodnika.

Tytuł najlepszego piłkarza turnieju otwierał mu sporo drzwi, nie mógł się tylko dobić do tych, za którymi stał Antonio Conte i rządził szatnią Juventusu. Jako młody i zdolny udał się na wypożyczenie do Empoli. Od tego miejsca rozpoczęła się jego tułaczka, takie małe Giro d'Italia. Tu sezon, tam pół sezonu. Tu lepiej, tam znów gorzej. Więcej w drugiej lidze niż w pierwszej. Jeden z najzdolniejszych włoskich juniorów stawał się coraz bardziej przeciętnym i przezroczystym seniorem. Ile znamy takich historii?

Zdefiniowany w Bergamo

W 2016 roku miał 23 lata, kiedy zawitał do Atalanty. Zresztą po raz drugi. Podczas pierwszego pobytu poza debiutem w Serie A nic godnego uwagi się nie wydarzyło: wzięli go w letnim okienku transferowym, w zimowym pozbyli. Właśnie dlatego pięć lat temu mało kto oczekiwał od niego nie wiadomo czego. Miał przemknąć przez szatnię jak meteoryt. Jego szczęście polegało na tym, że spotkał Gian Piero Gasperiniego, który widzi więcej i z piłkarza straconego w oczach innych, potrafi stworzyć inny model. W pierwszej kolejności wymyślił mu pozycję i jakby na nowo zdefiniował. Bo oprócz kontuzji to był główny problem Spinazzoli: czy to napastnik, czy skrzydłowy, a jak skrzydłowy, to prawy czy lewy? Rzucany z klubu do klubu i z pozycji na pozycję.

Kompletny chaos.

Gasperini w systemie 1-3-4-3 obsadził go w roli wahadłowego biegającego po lewej stronie i Spinazzola w sezonie 2016/17 zasłużył na Oskara w kategorii aktor drugoplanowy. Miał dużą przestrzeń do zagospodarowania, ale że lubił biegać, więc nadał się znakomicie. Jednocześnie udało mu się znaleźć wspólny język z Alejandro Gomezem. Ustawiony wyżej na tej samej stronie Argentyńczyk chętnie zbiegał do środka i zostawiał cały wolny korytarz, w którym hasał chyżonogi Włoch.

Wreszcie mógł poczuć się piłkarzem pełną gębą. Do historycznego czwartego miejsca dla Atalanty dołożył się 4 asystami i zasłużył na powołanie do reprezentacji Włoch. Zadebiutował u Gian Piero Ventury 28 marca 2017 roku. Zagrał u niego 5 razy. W niesławnych barażach o udział w mistrzostwach świata w Rosji nie pojawił się. Od kompromitacji - tym razem szczęśliwie - uchroniła go kontuzja mięśniowa. To był początek jego kolejnej gehenny. W drugim sezonie w barwach Atalanty na tyle poważnie uszkodził kolano, że musiał poddać się operacji. Podczas rehabilitacji wrócił do Juventusu.

Jesteśmy u progu sezonu 2018/19. Do Turynu właśnie na białym koniu wjechał Cristiano Ronaldo i szykował się sezon, jakiego dawno nie było. Spinazzola przyglądał się procesowi tworzenia tego arcydzieła z boku. W październiku dostał zgodę od lekarzy na włączenie się do treningów, ale Massimiliano Allegri przez kolejne miesiące trzymał go na marginesie. W styczniu dał powąchać murawę przez 4 minuty. Luty zakończył Spinazzola z przebiegiem 90 minut. Na początku następnego miesiąca dołożył tyle samo. Jego przebieg wynosił 184 minuty, kiedy nadszedł dzień 12 marca 2018 roku. Dzień jego prawdziwego chrztu europejskiego.

Juventus podejmował Atletico z nadziejami na odrobienie strat z Madrytu i awans do ćwierćfinału Ligi Mistrzów. Akurat za nadmiar żółtych kartek nie mógł zagrać Alex Sandro i wszyscy zachodzili w głowę, co wymyśli znany z niekonwencjonalnych pomysłów Allegri. Opcji było kilka, ale zdecydował się na tę najrzadziej wybieraną: w podstawowym składzie Spinazzola, dla którego był to debiut w Lidze Mistrzów.

Bohaterem wieczoru został CR7 z hat-trickiem, wtórował Portugalczykowi Federico Bernardeschi, ale trzeci w kolejności na order zasłużył lewy obrońca. Jego dynamika, energia i rajdy wprawiały kibiców najpierw w osłupienie i zaraz później w zachwyt. Tamten występ, choć spektakularny, nie wpłynął na jego pozycję w drużynie. Nadal był traktowany jak mało istotny dubler. Allegri zrobił błąd, że ślepo ufał Brazylijczykowi i odstawił Spinazzolę, który większego szczęścia pojechał szukać w Romie.

Po pierwszym, całkiem przyzwoitym sezonie ponownie pakował walizkę. W sierpniu poprzedniego roku był już jedną nogą w Interze. Wymiana na Matteo Politano wydawała się dobrym interesem dla każdej ze stron. Do porozumienia ostatecznie nie doszło. Pierwsza wersja głosiła, że wątpliwości zasiali lekarze Interu, którzy poddali gruntownym testom piłkarza Romy. Jednak w wyniku nacisku jego menadżerów ta wersja została odwołana i stanęło na tym, że rozeszło się o sprawy formalne.

Jak Zambrotta

Równocześnie Roberto Mancini prowadził casting na lewego obrońcę reprezentacji. Zaczynał od bezpiecznej opcji z Domenico Criscito, którego skonfrontował z Matteo de Sciglio. Dość szybko przekierował zainteresowanie na Cristiano Biraghiego, który między innymi dał zwycięstwo nad Polską w Chorzowie. Było lepiej, ale odnosiło się wrażenie, że to jeszcze nie to.

Emerson Palmieri pozwalał szerzej rozwinąć skrzydła, z tym że naturalizowanemu Brazylijczykowi coraz trudniej było oderwać się od ławki rezerwowych Chelsea. Pojawiły sie głosy, że selekcjoner powinien porzucić pomysł z czteroosobowym składem defensywy na rzecz trzyosobowego lub przysposobić na nowo do zadań bocznego obrońcy Alessandro Bastoniego.

Mancini nie wziął pod uwagę ani jednego, ani drugiego, tylko coraz odważniej przymierzał się do Spinazzoli. Wprawdzie w nieco innym systemie, ale chciał odtworzyć układ z Atalanty i Lorenzo Insigne jak Papu Gomez miał otwierać przestrzeń dla obrońcy, którego żywiołem jest ofensywa. Mecz z Turcją pokazał, że w pełni się udało. Nieoczywisty bohater odebrał nagrodę dla najlepszego zawodnika inauguracji, a w mediach i barowych dyskusjach pojawiły się porównania do Gianluki Zambrotty - innego prawonożnego obrońcy, który wielką karierę zrobił częściej grając na lewej stronie.

Tomasz Lipiński, "Piłka Nożna" 

Komentarze (0)