Kruszczyński: Szwedzi uważają, że Polacy mają więcej gwiazd

PAP / Adam Warżawa / Na zdjęciu: Robert Lewandowski
PAP / Adam Warżawa / Na zdjęciu: Robert Lewandowski

- Jedna moja wnuczka kibicuje Polsce, a druga Szwecji. Gdy przyjechaliśmy do Skandynawii, zobaczyliśmy zupełnie inny świat - opowiada WP SportoweFakty były gracz Lechii i Lecha, Jerzy Kruszczyński, mieszkający w szwedzkim Gislaved.

[b]

Dariusz Faron, WP SportoweFakty: Jaka atmosfera panuje w Szwecji w czasie turnieju?
[/b]
Jerzy Kruszczyński, były piłkarz Lechii Gdańsk i Lecha Poznań: Ludzie podchodzą do Euro 2020 z dużym spokojem. Przeczytałem w skandynawskich mediach, że drużyna Janne Anderssona ma małą przewagę, bo odpoczywała jeden dzień dłużej. Po meczu Biało-Czerwonych z Hiszpanami bardzo chwalono tu Roberta Lewandowskiego, który pokazał, jak wielkim jest piłkarzem. Wystarczy, że na chwilę spuści się go z oka, a już może zrobić przeciwnikowi krzywdę. Zgadzam się ze Svenem-Goranem Erikssonen, który powiedział, że Szwedzi obawiają się "Lewego". Nikt nie ma wątpliwości, co jest najsilniejszą bronią drużyny Paulo Sousy. Szwedzcy gracze mają duży respekt do polskiego zespołu.

Jak odbierana jest w Szwecji nasza drużyna?

Tutaj panuje przekonanie, że to Polacy mają więcej gwiazd niż Szwedzi. Prócz Lewandowskiego są przecież Wojciech Szczęsny czy Piotr Zieliński. Za to Szwecja stworzyła kolektyw. Drużyna chce udowodnić, że poradzi sobie bez Zlatana Ibrahimovicia. Przewiduję, że w środę zawodnicy Anderssona się cofną i początkowo będą czekać na to, co zrobią Polacy.

Dla pana ten mecz ma szczególne znaczenie.

W Gislaved, gdzie osiedliśmy, mieszkają dwie nasze wnuczki - ośmiolatka i dziesięciolatka. Obie kochają futbol! Proszę sobie wyobrazić, że młodsza chodzi w koszulce reprezentacji Polski, a starsza kibicuje Szwecji! Mówią mi, że to dobry układ, bo po środowym meczu ktoś w rodzinie i tak będzie się cieszył. Trzecia wnuczka żyje w Malmo i trzyma kciuki za Biało-Czerwonych. Kiedy rozmawiamy, wykrzykuje: "heja Polen!". Zresztą sama gra w piłkę nożną.

ZOBACZ WIDEO: Czy w meczu z Hiszpanią narodziła się "reprezentacja Sousy"? "To długotrwały proces"

Od ilu lat mieszka pan w Skandynawii?

Od trzydziestu dwóch! Wyjechałem w 1989 roku. Wiadomo, jak wtedy wyglądała sytuacja w Polsce, a chcieliśmy z żoną, by dzieci miały łatwiejszy start w życiu. Szwecja była innym światem. Sama jazda autostradą robiła na nas duże wrażenie. Zobaczyliśmy też maszyny, z których wyskakiwały pieniądze, a dopiero potem dowiedzieliśmy się, że istnieje coś takiego jak bankomat. Wypłatę przelewali na konto, zamiast dawać pieniądze do ręki. To też była nowość.

Dlaczego zdecydował się pan na pozostanie w Szwecji?

Gdy podpisałem kontrakt ze szwedzkim klubem, zostaliśmy bardzo ciepło przyjęci przez tutejszą społeczność. Do tego mamy blisko do Gdańska czy Szczecina. Córki wyszły za mąż za Szwedów. Myśleliśmy z żoną, by wrócić do Polski, ale za bardzo tęsknilibyśmy za wnuczkami. Widzimy się codziennie, zawozimy je na piłkę nożną, lekcje gitary czy pływanie... Naprawdę trudno byłoby się rozstać!

Co robił pan po zakończeniu kariery?

Grałem tu w piłkę przez dziesięć lat, a potem przez osiemnaście byłem trenerem. Teraz współpracuję z firmą, która produkuje bagażniki samochodowe. Robią biznes między innymi z polskimi podmiotami, więc pomagam im na przykład w tłumaczeniach. I spokojnie czekam na emeryturkę! Czasem jeszcze robię na prośbę miejscowego klubu treningi z napastnikami. Drużyna występuje w trzeciej lidze. Bardzo szybko się zaaklimatyzowaliśmy i zżyliśmy z ludźmi, poza tym panują cisza i spokój. Od pierwszego dnia każdy okazywał mi wielki szacunek, bo wiedział, że w Polsce grałem w solidnych klubach.

Podczas Euro kadra trenuje w Gdańsku, a z Trójmiasta ma pan bardzo dobre wspomnienia. W końcu jako piłkarz Lechii strzelił pan gola wielkiemu Juventusowi.

Pamiętam, jak w 1983 roku pojechaliśmy z Lechią na pierwszy mecz do Włoch. Stara Dama rozniosła nas 7:0! Wyszliśmy na miękkich nogach, ale jak miało być inaczej? Naprzeciwko nas Platini, Boniek, Tacconi, Scirea, Gentile... Mieli w składzie siedmiu mistrzów świata! Przed starciem z Juventusem rozegraliśmy kilka meczów towarzyskich. Stara Dama się cieszyła, że trochę się zareklamujemy na Półwyspie Apenińskim, bo działacze bali się, że na mecz z Lechią nikt nie przyjdzie! We wspomnianych meczach towarzyskich strzeliłem kilka bramek, więc Juventus dał mi krycie indywidualne. Moim "plastrem" był Sergio Brio. Pamiętam też, że Boniek bał się rewanżu. Oczywiście nie Lechii, tylko tego, że... naje się wstydu, bo w Polsce była bieda. Mówił naszym działaczom:

- Wiem, jak wyglądają wasze szatnie, grałem tam z Zawiszą. Wykombinujcie coś, bo się zrobi boruta.
- Spokojnie, podmalujemy, będzie Europa!

Naobiecywali, a potem niewiele zrobili (śmiech). Faktycznie trochę wstyd.

Mimo pogromu w pierwszym spotkaniu, rewanż wzbudził ogromne zainteresowanie.

To było szaleństwo! Przyszło kilkadziesiąt tysięcy, kibice siedzieli na drzewach, tablicy świetlnej, płotach... Już przed spotkaniem mówiło się, że na trybunach dojdzie do antykomunistycznej manifestacji. Na trybunach pojawił się Lech Wałęsa, więc działacze partyjni byli wściekli. TVP przerwała transmisję i na ekranach pojawiła się plansza: "przepraszamy za usterki". Mecz transmitowało więc w całości tylko włoskie Rai Uno. Słyszeliśmy w szatni, jak kibice skandowali "Solidarność!", ale w tamtym momencie musieliśmy się skupić na meczu.

Tym razem na boisku wstydu nie było. Po pana golu prowadziliście nawet 2:1, a spotkanie zakończyło się waszą porażką 2:3.

Gdy objęliśmy prowadzenie, Giovanni Trapattoni trochę się wkurzył i wpuścił Platiniego. Ostatecznie przegraliśmy 2:3 po golu Bońka. Obecny prezes PZPN-u fajnie się zachował, bo przyszedł do nas później do szatni. Mówił, żebyśmy się nie martwili wysoką porażką w dwumeczu i pogratulował dobrego występu w rewanżu. Pomógł nam też wymienić się koszulkami z piłkarzami Juventusu. We Włoszech się nie udało, bo człowiek zwyczajnie bał się podejść do takiego Platiniego i poprosić o trykot. Fani Lechii bardzo docenili, że postawiliśmy się wielkiemu klubowi. Przez kilka miesięcy noszono nas na rękach. Zresztą do dziś jestem w Gdańsku rozpoznawalny, mimo że grałem w Lechii jedynie dwa lata.

Często wspomina pan tamten okres?

Nie, ale cały czas ciągnie mnie do piłki. Za kadencji Dariusza Kubickiego w Lechii miałem propozycję pracy w klubie, zatrzymały mnie jednak sprawy rodzinne. Dziś skupiam się na wnuczkach, ale przecież dzieci rosną. Więc kto wie, może jeszcze kiedyś wrócę do Polski na stałe? Jak to się mówi: "nigdy nie mów nigdy". Gdybym dziś dostał ofertę z Lechii, nie wiem, czy spontanicznie nie spakowałbym torby i nie poleciał do Gdańska.

Czytaj także: 
FC Barcelona interesuje się reprezentantem Polski 
Sensacyjne wieści ws. przyszłości Paulo Sousy 

Źródło artykułu: