Po GP Kanady pojawiły się komentarze, artykuły i opinie chwalące Red Bull Racing. Nic dziwnego, po kolejnym z rzędu, kanadyjskim sukcesie teamu, po coraz bardziej wyraźnym umocnieniu się Maxa Verstappena na pozycji lidera klasyfikacji jest to naturalne. Jednak w przeciwieństwie do huraoptymistycznych wypowiedzi choćby Marka Webbera, jestem nieco bardziej sceptyczny.
Dlaczego? Z jednego tylko powodu. Red Bull co prawda miał trochę szczęścia, a fenomenalna forma Verstappena i bardzo dobre decyzje strategiczne uzupełniły ich wysoką konkurencyjność, ale Ferrari jest na przestrzeni tych kilku ostatnich weekendów po prostu szybsze.
Niespodziewane kwalifikacje
Faktycznie różnica jest minimalna, a co bardzo ważne Red Bull poprawił wyraźny deficyt w tempie wyścigowym. Widać to było choćby w Baku. Już dawno nie mieliśmy sezonu z tak wyrównaną rywalizacją, a jednak mimo to mam wrażenie, że to Ferrari jest cały czas o ten decydujący ułamek sekundy szybsze. I dopóki to się trwale nie zmieni, a przy tak zaciętej rywalizacji w pojedynczym sezonie jest to mało realne, Red Bull nie może ignorować czy też pogardzać swoim głównym rywalem.
ZOBACZ WIDEO: #dziejewsporcie: tak wyglądają wakacje reprezentanta Polski
Tym bardziej że dużo wskazywało na nowe rozdanie na Silverstone. Po pierwsze znaczące poprawki przygotował Mercedes, przy zwiększonej ostatnio konkurencyjności zespołu, obiecywało potencjalną walkę trzech teamów. A po drugie… oczywiście świeża jednostka napędowa Charlesa Leclerca. W Kanadzie kierowca Ferrari sporo zapłacił za wymianę w formie pozycji startowej, ale teraz powinny już być z tego względu same profity.
Sobotnie kwalifikacje przebiegały pod znakiem typowo angielskiej pogody. Mokry tor trochę komplikował sytuację Verstappenowi, który w trakcie treningów był wyraźnie szybszy od reszty stawki. Warunki naprawdę dynamicznie się zmieniały i szczególnie w Q3 najszybsza dziesiątka musiała w zasadzie bez przerwy pozostawać na torze, który na pewnym etapie podsychał, by za moment być ponownie bardziej śliskim.
Co ciekawe, obaj pretendenci do tytułu, Verstappen i Leclerc nie ustrzegli się od błędów, a w efekcie swoje pierwsze w karierze pole position zdobył Carlos Sainz, który sam był chyba trochę zaskoczony wynikiem.
Halo uratowało życie
Już przed wyścigiem zadawano sobie pytania co do strategii. Silverstone tradycyjnie mocno obciąża opony. Serie długich, zdecydowanie aerodynamicznych zakrętów mocno przyspieszają zużycie, dlatego teoretycznie podwójny pit-stop jest tu szybszą opcją. I bardziej bezpieczną. To wiadomo. Pytanie sprowadzało się do tego, czy i ewentualnie kto zaryzykuje odmienną strategię.
Skuteczność startową dyktowała przyczepność i dlatego decyzja Verstappena, w przeciwieństwie do obu kierowców Ferrari, o starcie na oponach miękkich była dobra. Holender objął prowadzenie, a Lewis Hamilton wysunął się na trzecią pozycję. Jednak kilkaset metrów po starcie mieliśmy już czerwoną flagę wskutek dramatycznie wyglądającego wypadku Guanyu Zhou i George'a Russella.
To drugi wypadek w trakcie tego weekendu, licząc kolizję Roya Nissany'ego w Formule 2, w której system Halo uratował de facto życie kierowców. Formuła 1 potwierdza w praktyce bardzo wysokie standardy bezpieczeństwa.
Niespodziewanie, pomimo rozpoczęcia wyścigu powtórny start był rozgrywany według kolejności kwalifikacyjnej. Po prostu minimalnie zabrakło dystansu pokonanego przez kierowców, a więc był to zwyczajny pech dla Verstappena i Hamiltona. Co trochę dziwi przy restarcie, Verstappen zdecydował się na taki sam dobór opon jak Ferrari. Tym razem przewagi przyczepności na starcie nie było. Kolejność w czołówce pozostała na pierwszym okrążeniu bez zmian.
Verstappen był jednak w stanie szybko przejąć prowadzenie po błędzie Sainza. Nie na długo. Na 13. okrążeniu mieliśmy kolejny już w tym sezonie pechowy moment kierowcy Red Bulla. Holender był przekonany o defekcie opony po najechaniu na część z innego bolidu. Podjął więc szybką decyzję o zjeździe na wczesny pit-stop. To był niestety błąd. Okazało się, że pogorszony balans samochodu wynika ze zniszczonego elementu aerodynamiki, a nie zniszczenia ogumienia. Nowy komplet ogumienia niczego nie poprawił.
Szkoda, bo Verstappen miał naprawdę duże szanse w walce z Ferrari w ten weekend. Zresztą nie tylko on. Również Hamilton, który przed końcem pierwszej fazy wyścigu zaczął coraz bardziej zagrażać Leclercowi. Brytyjczyk rewelacyjnie był w stanie zarządzać oponami przy bardzo konkurencyjnym tempie. Po zjeździe Leclerca opony Hamiltona były nadal dobre.
Verstappen po kolejnym pit-stopie narzekał na kompletny brak temperatury opon i przyczepności - tym razem nie tylko tyłu, ale również przodu. Zdziwiony pytał zespół, co się stało. To proste. Zmieniono opony na twardą mieszankę, a przy niewysokiej temperaturze zewnętrznej niełatwo było rozgrzać ten rodzaj ogumienia. Dodatkowo w trakcie pit-stopu, aby zrównoważyć utratę części efektu aerodynamicznego z tyłu, obniżono poziom przedniego skrzydła i właśnie dlatego Max zaczął narzekać na problemy z przodem, ale powinien o tym wiedzieć.
Strategiczny błąd Ferrari
Na 39. okrążeniu pojawił się samochód bezpieczeństwa po awarii Estebana Ocona. Co ciekawe, Leclerc jako lider i jedyny z czołówki nie zdecydował się na zmianę opon. Mieliśmy zatem za samochodem bezpieczeństwa Monakijczyka ze starymi, twardymi oponami, a za nim Sainza z nowymi, miękkimi. Końcówka zapowiadała się zatem naprawdę ciekawie, a bardzo dużo miał tu do powiedzenia zespół Ferrari. Ta specyficzna decyzja strategiczna względem Leclerca oznaczała sensacyjną końcówkę wyścigu.
Leclerc dojechał na czwartym miejscu, a Verstappen na siódmym, a więc strata punktowa prowadzącego w tabeli Holendra nie była tak duża, jak początkowo można było zakładać. Niewątpliwie był to błąd ze strony Ferrari. Pojawiająca się neutralizacja była ewidentną szansą do zmiany opon i niemal wszyscy z tej szansy skorzystali. Kompletnie nie rozumiem takiej decyzji względem Leclerca, chociaż Ferrari należy się uznanie za unikanie team orders.
Oczywiście dopuszczenie do walki pomiędzy kierowcami włoskiego teamu w końcówce było właściwą decyzją. Inaczej kolejne pozycje straciłby nie tylko Leclerc, ale również Sainz, a tak Hiszpan zanotował rewelacyjne, pierwsze w swojej karierze F1 zwycięstwo.
Pochopna, zupełnie niepotrzebna decyzja Verstappena przy pierwszym pit-stopie, oraz ewidentny błąd Ferrari przy doborze strategii dla Leclerca w końcówce były dwoma, moim zdaniem kluczowymi momentami tego arcyciekawego wyścigu, w którym rewelacyjnie spisał się zarówno Lewis Hamilton oraz Mick Mick Schumacher. Niemiec uzyskał pierwsze w swojej karierze, tak długo wyczekiwane przez niego i cały zespół Haasa punkty.
Czytaj także:
Szef Alfy Romeo zabrał głos. Wątpliwości ws. Kubicy rozwiane
Ferrari tłumaczy się z fatalnej strategii. Tak zespół pozbawił wygranej Leclerca