Krótkie okrążenie toru Red Bull Ring mocno obciąża hamulce. To oczywiste, ale wiadomo również, że dużych zmian w rozkładzie sił przed GP Austrii nie należało się spodziewać. Od ostatniego GP Wielkiej Brytanii i wprowadzonych tam przez większość zespołów unowocześnień minął raptem tydzień.
Na czele znalazł się Max Verstappen, a tuż za nim Charles Leclerc. Takie było status quo i tego należało się spodziewać. Ciężko było z kolei przewidzieć, że w Q3 obaj kierowcy Mercedesa, jeden po drugim, wypadną z toru i uszkodzą bolidy.
Być może te incydenty również należałoby rozpatrywać w kategorii braku przypadku. Zdecydowanie nie wykluczam założonej przez Mercedesa na Austrię, po konkurencyjnym weekendzie na Silverstone, strategii maksymalnego ryzyka. Nie walczą przecież o mistrzostwo, ale już czują możliwość nawiązania walki z dwoma głównymi rywalami.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Miss Euro 2012 zmieniła wygląd. Nie poznasz jej!
Dodatkowe emocje w sprincie i błędy w Haasie
Trzeba przy tym pamiętać, że GP na Red Bull Ringu to kolejny w tym sezonie termin, w którym mamy de facto dwa wyścigi F1 w jeden weekend - oprócz głównego dodatkowo sobotni sprint, a przez to kwalifikacje rozgrywane są w piątek i jest szansa nadrobienia ewentualnego słabszego pola startowego. Co do nadrabiania, na pewno sporo pracy w sprincie czekało Sergio Pereza, ale jego wykluczenie z Q3, kilka godzin po kwalifikacjach jest, moim zdaniem farsą.
Po pierwsze, wyrządzono krzywdę Pierre'owi Gasly'emu, który przy odpadnięciu z Q3 Pereza powinien był pojechać w ostatecznej odsłonie kwalifikacji, po drugie tego typu decyzje powinny być podejmowane "na żywo", w trakcie rozgrywki, a nie w oderwaniu od akcji na torze. To potęguje domysły o zakulisowych rozmowach, naciskach itd.
W sprincie zdecydowana większość kierowców preferowała taki sam wybór opon, czyli mieszankę pośrednią. Sensacji nie było, czołówka dojechała tak jak wystartowała, choć moim zdaniem ciekawie działo się w Haasie. To kolejny, mocny występ ekipy, ale nie do końca pozytywną rolę odegrał Kevin Magnussen. Mam na myśli pewien brak "gry zespołowej" z jego strony. Kiedy jadący za nim Mick Schumacher brawurowo odpierał ataki dużo szybszego Lewisa Hamiltona, Duńczyk po prostu odszedł.
Nie było to w żaden sposób dziwne, linia obronna przyjęta przez Schumachera kosztowała trochę czasu, więc to naturalne, że Magnussen był akurat w tym momencie szybszy. Jednak na etapie, kiedy Niemiec miał możliwość korzystania z DRS ze względu na bliskość swojego kolegi z zespołu, był w stanie skutecznie się bronić. Kiedy Duńczyk odjechał na ponad sekundę, jednocześnie pozbawił Niemca szans na dalszą defensywę.
Trochę zabrakło ze strony kierowcy Haasa "team spirit". Po pierwsze, gdyby nie strategia obronna Schumachera, Magnussen również zostałby wyprzedzony przez Hamiltona. Brytyjczyk był po prostu wyraźnie szybszy od bolidów Haasa. Ta zapora w formie Niemca uratowała skórę Magnussenowi. Po drugie było to o tyle ważne, iż Schumacher jechał na ostatnim punktowanym w sprincie miejscu. Po skutecznym ataku Hamiltona ten dorobek stracił.
Dziwne zwyczaje panują w Haasie. Tym bardziej że przynajmniej w pierwszej fazie sprintu Mick był wyraźnie szybszy od swojego kolegi z zespołu. Na szczęście w niedzielnym wyścigu Schumacher był w stanie w bezpośredniej walce pokonać Magnussena i osiągnąć rewelacyjne, szóste miejsce zdobywając w drugim GP z rzędu cenne punkty.
Szokujące tempo Ferrari
Strategia na wyścig główny teoretycznie była oczywista. Teoretycznie. Jeden pit-stop ze startem na oponach pośrednich, przynajmniej w czołówce. Takie były prognozy. Stratedzy jednak mocno się zastanawiali przed wyścigiem i wcale tego nie ukrywali. Na Red Bull Ringu bowiem w niedzielę rano padało, a deszcz zmył z toru tak bardzo dającą przyczepność gumę. Helmut Marko z Red Bull Racing tuż przed startem przyznał, że bardzo ciekawy był dla niego wyścig Formuły 2, gdzie zużycie opon okazało się zdecydowanie ponadnormatywne.
Po starcie w czołówce obyło się bez zmian, ale już po kilku okrążeniach stało się jasne, że Ferrari ma wyraźną nadwyżkę prędkości w stosunku do Red Bulla. Niektórzy podejrzewali, że w sprincie Verstappen celowo ograniczał swoje tempo oszczędzając sprzęt i kontrolując wyścig. Z perspektywy niedzieli widać, że było raczej odwrotnie, że o taką strategię można było podejrzewać Ferrari i w efekcie ich niedzielne tempo dla niektórych było wręcz szokujące.
Red Bull nie miał na Ferrari odpowiedzi, był po prostu w wyścigu za wolny. Próbowano oczywiście ratować sytuację odmienną strategią i pierwotnie wyglądało na to, że Ferrari jednak zdecyduje się na pojedynczy pit-stop. Bardzo wczesna wymiana opon w bolidzie Verstappena była zarówno ryzykiem, jak i wyzwaniem rzuconym Ferrari, ale przede wszystkim wynikała z wyraźnie wyższego tempa zużycia opon w przypadku "czerwonych byków".
Verstappen na nowym ogumieniu zaczął szybko odrabiać straty, co potwierdziło teorię o szybkim zużyciu opon po porannym deszczu. Ferrari musiało zatem zareagować i to zrobiło. Jednak próba szukania alternatywy strategicznej przez Red Bulla nie przyniosła rezultatu. Nadwyżka prędkości przy nowych oponach szybko zmieniała się w stratę po pit-stopach Ferrari i w skali pełnego dystansu po prostu włoskie bolidy były szybsze.
Lider Red Bulla i tak ograniczył straty dzięki defektowi silnika w samochodzie Carlosa Sainza. W innym przypadku mielibyśmy w Austrii podwójne zwycięstwo Ferrari. Nieco emocji i szans na zmianę końcowych pozycji miała faza neutralizacji po wspomnianym incydencie Hiszpana. Dwa wiodące samochody zjechały na dodatkowy, nieplanowany wcześniej pit-stop. To logiczne, biorąc pod uwagę ich bardzo znaczącą przewagę nad resztą stawki. W tej ostatniej fazie Verstappen był trochę szybszy, ale przy pojawiających się problemach technicznych u Leclerca. Do ataku zabrakło po prostu czasu.
Przy tak małych różnicach pomiędzy Ferrari a Red Bullem widzimy jak pozornie minimalna zmiana warunków na torze może oznaczać nowy rozkład sił. Co najważniejsze, to gwarantuje, że walka o tytuł mistrzowski jest cały czas aktualna i realna.
Znów sporo o sędziach
Na koniec mała refleksja na temat sędziowania, które akurat w Austrii było moim zdaniem nieco kontrowersyjne. Cała fala kar za przekraczanie limitów toru nie wiem czy nie wypaczyła trochę elementu rywalizacji i walki w trakcie wyścigu. Można dyskutować czy centymetr ma decydować o karze pięciu sekund, ale już choćby incydent pomiędzy Russellem a Perezem był moim zdaniem całkowicie błędnie oceniony.
W połączeniu z bardzo późnym wykluczeniem Pereza z kwalifikacyjnego Q3 kładzie cień na celności decyzji sędziowskich. Kara nałożona na Brytyjczyka zrujnowała mu wyścig, według mnie całkowicie bezpodstawnie, a trzecie miejsce Hamiltona pokazało, że wzrost konkurencyjności Mercedesa nie jest chwilowy czy przypadkowy.
Czytaj także:
"Byłem przerażony". Dramat lidera Ferrari wisiał w powietrzu
Koszmarny wypadek w wyścigu z Kubicą. Samochód pofrunął w powietrze