"W Rosji już nas nie będzie". Atak na Ukrainę wyjdzie im bokiem

Materiały prasowe / Pirelli Media / Na zdjęciu: tor F1 w Soczi
Materiały prasowe / Pirelli Media / Na zdjęciu: tor F1 w Soczi

- Formuła 1 nigdy więcej nie pojawi się w Rosji - zapowiedział Stefano Domenicali, a jego słowa wywołały wściekłość w Moskwie. Rosjanie od kilku dni przypominają, że F1 jest im winna 3 mld rubli (ok. 50 mln dolarów). O co chodzi w tej aferze?

W tym artykule dowiesz się o:

Chociaż informacja o odwołaniu GP Rosji pojawiła się ledwie kilkadziesiąt godzin po rozpoczęciu rosyjskiej inwazji na Ukrainę, to właśnie jesteśmy świadkami publicznego prania brudów pomiędzy Stefano Domenicalim i osobami związanymi z organizowaniem wyścigu Formuły 1 w państwie rządzonym przez Władimira Putina.

- Gdybyśmy patrzeli tylko na stan konta, to kalendarz wyglądałby inaczej. Przykładem może być GP Rosji. Pomimo znacznego finansowania, wyścigu w Soczi nie ma już w kalendarzu. Zawsze wychodziłem z założenia, że nigdy nie mów nigdy. Jednak w tym przypadku mogę to obiecać. Nigdy więcej nie będziemy negocjować z Rosjanami. W Rosji nie będzie już wyścigów F1 - zapowiedział ostatnio szef F1 w rozmowie z "Bildem".

Rosja wściekła po słowach szefa F1

Formuła 1 na przełomie lutego i marca bezpardonowo potraktowała Rosję. Najpierw odwołała tegoroczny wyścig w Soczi, a później wypowiedziała wieloletnią umowę na organizację GP Rosji. Zerwała też kontrakt telewizyjny na transmisje, zablokowała Rosjanom możliwość wchodzenia na oficjalny serwis F1 i uniemożliwiła zakup usługi streamingowej F1 TV.

Dlatego nie powinno dziwić, że słowa Domenicalego wywołały natychmiastową reakcję w Moskwie. Szef firmy Rosgonki, organizującej GP Rosji, wydał oświadczenie, w którym przypomniał, że F1 nadal nie zwróciła Rosjanom pieniędzy za odwołany wyścig.

ZOBACZ WIDEO: Na ten dzień czekaliśmy. Tylko spójrz, co zrobiła Anita Włodarczyk

- Bez względu na obecne relacje, niezmienny pozostaje jeden fakt. GP Rosji w roku 2022 nie odbędzie się, a przelano Formule 1 pieniądze na ten cel. Do tej pory nie zostały one zwrócone. Ten dług istnieje, zostało to potwierdzone i nasze stanowisko pozostaje bez zmian. Oczekujemy zwrotu długu - powiedział Aleskiej Titow.

Zanim rozpoczęła się wojna w Ukrainie, Rosjanie zdążyli przelać na konta F1 ok. 3 mld rubli (ok. 50-55 mln dolarów). To opłata za prawa do organizacji wyścigu F1. Podobne zasady obowiązują innych promotorów. W królowej motorsportu zasady są proste. Najpierw musisz wyłożyć środki, a dopiero potem możesz zarobić. Sprzedaż biletów, kontrakty ze sponsorami i wynajęcie powierzchni handlowych najpewniej pozwoliłoby Rosjanom odzyskać znaczną część zainwestowanych środków.

Dlaczego F1 nie zwróciła pieniędzy?

Formuła 1 ma być gotowa do zwrotu pieniędzy Rosjanom. Z perspektywy amerykańskiej spółki Liberty Media, kwota 50-55 mln dolarów jest niewielka. Tylko w roku 2021 przychody F1 przekroczyły 2,1 mld dolarów. Problem polega na tym, że właścicielem agencji Rosgonki, która organizowała wyścigi w Rosji, był dotąd bank VTB.

VTB to jeden z państwowych banków, finansujący wojenną machinę Putina, dlatego wkrótce po rozpoczęciu inwazji na Ukrainę, trafił na listę podmiotów objętych sankcjami. Formuła 1, jako spółka zarejestrowana w Wielkiej Brytanii i należąca do amerykańskiego właściciela, nie może dokonywać transakcji z bankiem VTB i innymi sankcjonowanymi podmiotami.

- Bank VTB wycofał się już z Rosgonki. Formuła 1 przedstawiła nam szereg wymagań, aby mieli techniczną możliwość zwrotu pieniędzy. Wszystkie warunki zostały spełnione. Zostaje czekać, aż odpowiednie departamenty w Wielkiej Brytanii i USA zatwierdzą tę operację - mówił w czerwcu Titow w rosyjskim "Championat".

GP Rosji organizowano od roku 2014
GP Rosji organizowano od roku 2014

To kolejny problem Rosjan - zwrot tak wysokiej sumy podmiotowi z Rosji w obecnej sytuacji politycznej musi zostać zatwierdzony przez tamtejsze rządy. Sytuację komplikuje też odcięcie od systemu SWIFT, który w normalnych warunkach pozwala na przeprowadzanie międzynarodowych transakcji finansowych na dużą skalę.

F1 nie odgrywa się na Rosjanach, jak chciałaby to przedstawiać propaganda Putina. Z podobnym problemem zmagają się chociażby Białorusini. Tamtejszy zespół MAZ nie został dopuszczony do ostatniego Rajdu Dakar, ale jak dotąd nie otrzymał zwrotu środków od francuskiej firmy ASO, która organizuje Dakar.

Nigdy nie mów nigdy?

O ile Rosjanie mogą poczekać na zwrot 3 mld rubli, o tyle bardziej zabolały ich słowa, że GP Rosji nigdy więcej nie pojawi się w F1. To psuje narrację niektórych propagandystów, jakoby wyścig miał powrócić do kalendarza mistrzostw świata lada moment - być może już w sezonie 2023.

Komentarz autora: W biznesie zwykle panuje zasada "nigdy nie mów nigdy", dlatego nie można wykluczyć scenariusza, że gdy wojna w Ukrainie się zakończy albo dojdzie do obalenia Władimira Putina, to wcześniej czy później Formuła 1 znów zwróci się w kierunku Rosji. Tak samo jak zorganizowano tam zimowe igrzyska olimpijskie czy piłkarskie mistrzostwa świata. Jeśli tylko Zachód poczuje powiew zmian w Moskwie, jeśli Putin i jego morderczy reżim przejdą do historii, to najpewniej i sankcje gospodarcze z czasem zostaną zniesione.

Tor w Soczi powstał wokół wioski olimpijskiej
Tor w Soczi powstał wokół wioski olimpijskiej

Zwłaszcza że wbrew temu co mówi Domenicali, królowa motorsportu kieruje się głównie pieniędzmi. Gdyby było inaczej, takie kraje jak Arabia Saudyjska, Katar czy Bahrajn nie widniałyby w kalendarzu. Nie jest przecież tajemnicą, że łamią one prawa człowieka, ale równocześnie płacą rekordowe sumy za prawa do organizacji wyścigów.

Rosjanie w ostatnich latach wydali kilkaset milionów dolarów na gruntowny remont toru Igora Drive w Sankt Petersburgu, który miał gościć F1 począwszy od roku 2023. Na razie pozostaje im gościć na nim jedynie krajowe zawody. FIA, w związku z wojną w Ukrainie, wprowadziła zakaz organizowania w Rosji imprez rangi mistrzostw świata czy Europy.

Łukasz Kuczera, WP SportoweFakty

Czytaj także:
Rosjanie nadal swoje. Mówią o ogromnym oszustwie
Bernie Ecclestone przed sądem. Były szef F1 nie przyznał się do winy