Nikt nie zagrozi Verstappenowi i Red Bullowi. Są we własnej lidze [OPINIA]

Materiały prasowe / Red Bull / Na zdjęciu: Max Verstappen
Materiały prasowe / Red Bull / Na zdjęciu: Max Verstappen

Najbliższe tygodnie pokażą, jak duża jest przewaga Red Bulla nad konkurencją z F1 i czy sytuacja w Bahrajnie wynikała z charakteru toru. Nie wydaje mi się jednak, aby ktoś mógł zagrozić Maxowi Verstappenowi - pisze Jarosław Wierczuk.

Podstawowe pytanie dla fanów Formuły 1 w ciągu ostatnich, zimowych miesięcy brzmiało: czy Red Bull Racing zdoła utrzymać wypracowaną w trakcie zeszłego sezonu przewagę? Równo rok temu nie zanosiło się na aż taką dominację jednego teamu. Zawirowania w zespole Ferrari, kolejny już raz, pomogły w tak jednoznacznym, końcowym wyniku. Czy więc status quo zostało utrzymane? Nie. Na starcie sezonu 2023 Red Bull bowiem swoją przewagę powiększył.

Drobną zapowiedzią były już przedsezonowe testy, w których oceniano, że zwycięski zespół ma jakieś pół sekundy przewagi nad teoretycznie najbliższym Ferrari. Teoretycznie, ponieważ tajemnicą poliszynela jest nieco spekulacyjny charakter inauguracyjnych testów. Niektórzy nie pokazują pełni swojego potencjału, inni są zaskakująco szybcy. Testy uczą cierpliwości, zatem należało czekać do pierwszego Grand Prix.

Spory ruch transferowy w F1 przed sezonem 2023

Ten właśnie rozpoczynający się, nowy sezon jest wyjątkowo obfity w kwestii zmian kadrowych. Nowego szefa ma Ferrari. W stawce pojawiło się trzech debiutantów - Nyck de Vries, Logan Sargeant i Oscar Piastri, co biorąc pod uwagę stosunkowo dużą hermetyczność stawki F1, jest samo w sobie godne uwagi. Zmiany dotknęły też kierowców rezerwowych.

ZOBACZ WIDEO: Fernando Alonso udzielał wywiadu. Nagle podszedł jego kolega z zespołu. Wszystko się nagrało

Do obozu Red Bulla dołączył bowiem syn marnotrawny, czyli Daniel Ricciardo, który biorąc pod uwagę formę swojego pierwotnego zespołu, przez ostatnie dwa lata chyba nie wspomina dobrze swojej eskapady po innych teamach. Z kolei w Mercedesie pojawił się Mick Schumacher, po tym jak stracił wyścigowy angaż w Haasie.

Nie ukrywałem tego wcześniej i napiszę to jeszcze raz. W kontekście konfliktu Schumacher - Haas, jestem całkowicie po stronie kierowcy i bardzo dobrze, że Toto Wolff znalazł jakieś wyjście z tej sytuacji. Uważam podejście do swojego byłego kierowcy, ze strony Gunthera Steinera i Genego Haasa, za co najmniej nie na miejscu. Paralela do sytuacji rok wcześniej ze sztucznie podkręcaną rywalizacją pomiędzy Schumacherem a Mazepinem przy jednoczesnym, pełnym hipokryzji odżegnywaniu się od wytwarzania jakiejkolwiek presji jest aż nazbyt widoczna.

Może to taka strategia marketingowo-promocyjna obliczona na pozyskanie sponsorów oraz większej rozpoznawalności? Nie wiem, ale w przypadku Steinera wydaje się przynosić skutek. Natomiast same różnice, w sensie osiągów pomiędzy kierowcami Haasa, są dla mnie dziwne.  To jest według mnie coś, o co należałoby szefa zespołu zapytać, coś co warto wyjaśnić.

W 2021 roku Schumacher był o niebo szybszy od Mazepina, który permanentnie snuł domysły o nierównorzędnym sprzęcie. Nie byłem fanem Rosjanina, ale jeśli zsumować stratę Mazepina do Schumachera z tą (powiedzmy uśrednioną) pomiędzy Schumacherem a Magnussenem w roku 2022, to wychodzi trochę absurdalna wartość, a tym samym, moim zdaniem, coś jest na rzeczy. Tym bardziej że pierwsze Grand Prix sezonu pokazuje, że ów trend ma swoją kontynuację. Również za kulisami było sporo transferów, choćby niektóre czołowe osoby z działu aerodynamicznego Red Bulla zmieniły barwy.

Nikt nie zagrozi Red Bullowi i Verstappenowi

Początek GP Bahrajnu to nieco zepsuty start Sergio Pereza, dlatego na fazę pełnej dominacji Red Bull musiał chwilę poczekać. To, że się nie spieszyli, pokazuje jak pewni są własnej przewagi. Meksykanin mógł bez problemu jechać w pobliżu Charlesa Leclerca i czekać na odpowiedni moment, nie podejmując specjalnie ryzyka. Łatwość, z jaką Max Verstappen kontrolował wyścig, jasno pokazywała, że jest w innej lidze.

Potwierdzała to również pewna elastyczność strategiczna. O ile niemal cała stawka wystartowała na mieszance miękkiej, żeby skorzystać na dobrej trakcji podczas startu, o tyle pierwsza sesja pit-stopów przebiegała niemal bez wyjątku pod hasłem opon twardych. Niemal, ponieważ z zasady wyłamał się właśnie Red Bull.

Nie zanosi się, aby ktoś w tym roku rzucił wyzwanie Verstappenowi
Nie zanosi się, aby ktoś w tym roku rzucił wyzwanie Verstappenowi

Natomiast zdecydowanie tytuł kierowcy dnia należy się Fernando Alonso. W jego wieku i bolidem przecież nie z czołówki, dostać się na podium tuż za podwójnymi zwycięzcami spod znaku Red Bulla, to ogromny sukces. Tym większy, że początek wyścigu nie przebiegał po myśli Hiszpana, choćby za sprawą jego kolegi z zespołu, który po starcie spowodował drobną kolizję. Konsekwentna jazda na absolutnie topowym poziomie i poszczególne, wygrane boje kolejno z Russellem, Hamiltonem oraz Sainzem były podstawą tego fantastycznego wyniku.

Warto zwrócić przy okazji uwagę na liczbę pojedynków w tym inauguracyjnym wyścigu. Mam wrażenie, że opony są trochę mniej newralgicznym tematem, jak choćby w zeszłym roku i to jest zdecydowanie dobra informacja, ponieważ promuje aktywne ściganie.

Tempo wyścigowe Mercedesa było lepsze niż przewidywano, ale głównym maskującym jest jednak Red Bull. Tyle że ten zespół może sobie na to pozwolić. To on dyktuje tempo. Najbliższe tygodnie pokażą, czy i w jakim stopniu ich przewaga jest zależna od konkretnego toru, ale przy aktualnym poziomie nie sądzę, aby ktoś mógł Red Bullowi, a bardziej precyzyjnie Verstappenowi, szybko zagrozić.

Jarosław Wierczuk

Czytaj także:
- Wróciły dawne demony Ferrari. Słowa Charlesa Leclerca dają do myślenia
- Red Bull wygra wszystkie wyścigi w tym sezonie? Rywale mówią o tym wprost

Komentarze (0)