Kpina z F1. Sędziowie niszczą ten sport [OPINIA]

Materiały prasowe / Pirelli Media / Na zdjęciu: wyścig F1 o GP Australii
Materiały prasowe / Pirelli Media / Na zdjęciu: wyścig F1 o GP Australii

Za nami trzy wyścigi nowego sezonu F1 i w co najmniej dwóch mieliśmy skandaliczne decyzje sędziów. Ich ruchy są kpiną i ewidentnie szkodzą dyscyplinie - pisze Jarosław Wierczuk.

W tym artykule dowiesz się o:

Burzę w GP Australii wywołał dziwaczny błąd Kevina Magnussena, który w zasadzie nie powinien mieć miejsca. To jest trochę szczególny, moim zdaniem, przypadek Haasa. W tym zespole istnieje pewna tendencja ze strony szefa do znalezienia sobie kozła ofiarnego wśród swoich kierowców, przy  jednoczesnej deklaracji o braku jakiejkolwiek presji. Mam obawy, iż po dwóch poprzednich latach scenariusz może się powtórzyć z aktualną dwójką kierowców, ale dajmy tej sytuacji jeszcze kilka wyścigów, aby się rozwinęła.

Znów o sędziach F1

Decyzja z zatrzymaniem wyścigu była na tym etapie słuszna ze względu na drobne, a jednocześnie niezwykle ostre części karbonowe porozrzucane po torze z bolidu duńskiego kierowcy. Problem jedynie w tym, że mieliśmy zaledwie dwa okrążenia do końca wyścigu. Dyrekcja miała kilka możliwości i mam przekonanie, że wybrano zdecydowanie najgorszą. Można było zakończyć wyścig, co jest w podobnych sytuacjach dość częstą praktyką, ewentualnie kontynuować za samochodem bezpieczeństwa do mety, względnie wznowić rywalizację, ale poprzez start lotny.

Opcja, którą wybrano, czyli ponowna, pełna procedura ze startem stojącym jest, na tym etapie wyścigu, gotowym scenariuszem na karambol i niestety dokładnie taki był efekt. W podobnych sytuacjach nie wprowadza się w zasadzie startu stojącego, ponieważ wiadomo, że zdecydowanie promuje on ryzykowne zagrania. Do mety jest bardzo blisko, a kierowcy którzy wcześniej wyrobili sobie sporą przewagę, nagle ją tracą. Dla konkurentów stwarza potencjał do agresywnego ataku.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: On się nic nie zmienia. Ronaldinho nadal czaruje

Tak się właśnie stało w Melbourne, a liczba uszkodzonych bolidów była naprawdę pokaźna. Pozycję stracił Fernando Alonso, na skutek lekkiego kontaktu z Carlosem Sainzem, rozbiły się niemal synchronicznie dwa samochody Alpine, stracił sporo Sergio Perez. Natychmiast mieliśmy ponownie czerwoną flagę. Osobiście nie pamiętam wyścigu, w którym pokazywano ją aż trzykrotnie, ale to nie koniec chaosu.

Jak można było się spodziewać, Aston Martin natychmiast zaprotestował w wyniku czego trzecie miejsce przywrócono Alonso. Bardzo dobrze, bo Hiszpan jechał rewelacyjnie i w każdym z tegorocznych wyścigów do tej pory był trzeci. Problem jedynie w tym, że nie oznaczało to końca rywalizacji, tylko zdecydowano się dokończyć wyścig za samochodem bezpieczeństwa, co przecież można było zrobić od razu.

GP Australii okazało się niezwykle chaotyczne
GP Australii okazało się niezwykle chaotyczne

Oznaczało to, że samochody, które na skutek według mnie skrajnie nieodpowiedzialnej decyzji o starcie zatrzymanym ucierpiały (jak choćby Alpine), już do mety okazji dojechać nie miały. Szkoda, bo chociażby Pierre Gasly prezentował się w wyścigu bardzo mocno.

Aby było jeszcze ciekawiej, na Sainza nałożono karę za kolizję z Alonso, co w moim przekonaniu było po prostu klasycznym incydentem startowym. Właśnie startowym, którego na tym etapie wyścigu, w formie startu zatrzymanego, po prostu nie powinno być. Oczywiście okoliczności nałożenia tej kary były nieporównanie bardziej bolesne niż normalnie z tej prostej przyczyny, iż cała stawka jechała przed metą w jednej grupie, a więc strata miejsc była drastycznie bardziej dotkliwa niż w normalnej sytuacji pod koniec wyścigu. Hiszpan spotkał się de facto z podwójną niesprawiedliwością.

Kompromitacja F1

Całość jest niestety zwykłą kpiną i ewidentnie szkodzi F1. To drugie Grand Prix z rzędu z raptem trzech w tym sezonie, które zakończyło się całkowitą kompromitacją tej dyscypliny, a szczególnie niesprawiedliwe jest to, że źródłem tej kompromitacji nie są zawodnicy czy teamy, ale oficjele. Ci, którzy wyznaczają kary i decydują o ich przyznawaniu.

Bardzo wymowna była długa, zdecydowanie zbyt długa, cisza po ostatnim wstrzymaniu wyścigu. Przez dobre dziesięć minut kompletnie nic się nie działo, żadnej reakcji, żadnego komunikatu. Oczywiście trwała zakulisowa afera pełnej skali, z pewnością nie tylko ze strony Astona Martina, ale choćby Alpine. Jak dla mnie, na tym etapie lepiej byłoby po prostu wrócić do wyniku sprzed restartu. Tym bardziej że przecież żadne wyprzedzanie, żadna zmiana miejsc w ostatniej odsłonie nie była już możliwa.

To dopełniło obrazu całkowitego chaosu, kompromitacji, braku kompetencji i przypadkowości decyzji. A tak narzekano na Michaela Masiego pod koniec sezonu 2021, któremu chodziło przecież dokładnie o to samo, czyli o taki rozwój scenariusza wyścigowego, który najlepiej przekładałby się na atrakcyjność spektaklu. Tyle tylko, że manewry Massiego w słynnym finałowym wyścigu w Abu Zabi to dziecinne gierki w porównaniu z bezradnością, błędami i nieumiejętnością ich naprawy, którą zaprezentowano w Melbourne czy w Arabii Saudyjskiej.

W moim przekonaniu sytuacja jest na tyle poważna, że należałoby oczekiwać zmian personalnych i to na najwyższym szczeblu. Nie można udawać, że nic się nie stało. Takiej pseudo promocji Formuła 1 naprawdę nie potrzebuje. Tym bardziej że właśnie teraz rywalizacja naprawdę nabiera rumieńców. Stawka jest bliżej siebie, wielu kierowców walczy między sobą przez dłuższą część wyścigu i to jest właśnie atrakcyjność.

Jarosław Wierczuk

Czytaj także:
- Poważne naruszenie bezpieczeństwa w F1. Organizator musi się tłumaczyć
- Verstappen oskarżył Hamiltona po wyścigu. "Nie przestrzegał zasad"

Źródło artykułu: WP SportoweFakty