Obecny kontrakt Charlesa Leclerca z Ferrari wygasa po sezonie 2024. Od początku roku w mediach pojawiały się sugestie, że Monakijczyk nie jest zainteresowany przedłużeniem umowy, gdyż jest rozczarowany formą ekipy z Maranello. Leclerc miał czekać na to, co wydarzy się na rynku transferowym Formuły 1, a część dziennikarzy łączyła go z transferem do Mercedesa.
Jako że wieloletnie porozumienie z Mercedesem ma podpisać Lewis Hamilton, stało się jasne, że niemiecki zespół nie będzie miał miejsca dla Monakijczyka. To w zasadzie sprawiło, że Charles Leclerc był skazany na Ferrari. W ostatnich dniach kilka źródeł donosiło, że kierowca z księstwa uzgodnił warunki kontraktu według formuły 2+3.
Leclerc miał zgodzić się na umowę, w myśl której pierwsze dwa lata współpracy są obowiązkowe (2025-2026), zaś trzy kolejne (2027-2029) uzależnione są od wyników kierowcy i zespołu, a więc tym samym pozwalają dość swobodnie decydować obu stronom o przyszłości.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Dzieci Kardashian oszalały. Gwiazdor spełnił ich marzenie
Tymczasem francuski "Sportune" poinformował, że na decyzję Leclerca wpłynąć mogły też warunki finansowe. Ferrari miało zaproponować swojej gwieździe gigantyczną podwyżkę. Pięcioletni kontrakt ma być wart nieco ponad 200 mln dolarów. Oznaczałoby to, że Monakijczyk za rok startów w czerwonym samochodzie zgarniałby ok. 50-55 mln dolarów. Uczyniłoby go to jednym z lepiej opłacanych zawodników w F1.
Obecnie na szczycie listy płac w F1 znajdują się Max Verstappen i Lewis Hamilton. Obaj mogą liczyć na pensje rzędu 55-60 mln dolarów. Zarobki Charlesa Leclerca, w myśl ciągle obowiązującego kontraktu, kształtują się na poziomie 20-30 mln dolarów.
Jeśli informacje o nowej umowie Monakijczyka potwierdzą się, Ferrari będzie musiało jeszcze rozwiązać temat drugiego kierowcy. Kontrakt Carlosa Sainza również wygasa z końcem sezonu 2024. Obecnie pensja Hiszpana wynosi ok. 12 mln dolarów.
Czytaj także:
- Czy Red Bull wygra wszystkie wyścigi? "Musimy ignorować Verstappena"
- "Ludzie płakali na pożegnanie". Szok w zespole F1 po zwolnieniu szefa