Najtragiczniejszy wyścig w historii. Kibice zginęli, a kierowcy świętowali w najlepsze

Gdy jeden z kibiców wtargnął na tor, Giuseppe Farina chciał go ominąć i ostatecznie trafił w tłum ludzi. Podczas GP Argentyny w 1953 roku zginęło 13 osób, rannych zostało co najmniej 30. W F1 nikt jednak nie przejął się tragicznym wydarzeniem.

Łukasz Kuczera
Łukasz Kuczera
Alberto Ascari celebrujący wygraną Getty Images / Bernard Cahier / Na zdjęciu: Alberto Ascari celebrujący wygraną
Na początku lat 50. XX wieku wyścigi w Argentynie były bardzo popularne. Wszystko za sprawą Juana Manuela Fangio, który zdobył mistrzostwo Formuły 1 w samochodzie Alfy Romeo. Dlatego też prezydent Juan Peron nakazał budowę toru wyścigowego. Nazwano go "17 października" - na cześć Dnia Lojalności, święta narodowego obchodzonego w rocznicę demonstracji, które wyniosły Perona do władzy.

Jak na tamte czasy, był to dość nowoczesny obiekt, który oferował wiele różnych konfiguracji. Formuła 1 postanowiła zorganizować na nim GP Argentyny na otwarcie sezonu 1953. Była to pierwsza runda poza Europą, nie licząc Indianapolis 500, które jednak nie cieszyło się zbyt dużym uznaniem wśród ekip ze Starego Kontynentu.

GP Argentyny 1953. Gotowy przepis na tragedię


Prezydent Argentyny postanowił, że wyścig F1 będzie można zobaczyć za darmo. W efekcie 18 stycznia 1953 roku na trybunach pojawiła się nadmierna liczba fanów. Rodacy chcieli zobaczyć występ Fangio, który wracał do ścigania po półrocznej przerwie spowodowanej kontuzją.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: to nie jest żart. Tak trenują polscy skoczkowie

W Buenos Aires nie brakowało plakatów reklamujących imprezę, ale nie były one potrzebne. Kibice docierali na tor na kilkanaście godzin przed rozpoczęciem rywalizacji. Łącznie zgromadziło się ich ok. 300-400 tys. Peron nakazał policji, aby nie interweniowała i pozwalała wchodzić na obiekt Argentyńczykom, nawet jeśli będzie on zapełniony ponad normę. To był wstęp do katastrofy.

Natłok kibiców sprawił, że część z nich znajdowała się tuż obok nitki wyścigowej. Kierowcy F1 podkreślali, że jest to niebezpieczne. Sugerowali nawet odwołanie wyścigu, ale reakcja wściekłego tłumu mogłaby doprowadzić do tragedii. Dlatego GP Argentyny ruszyło zgodnie z planem. Alberto Ascari utrzymał prowadzenie po starcie, a tuż za nim znaleźli się idole gospodarzy - Jose Froilan Gonzalez i Juan Manuel Fangio.

Fani momentami stali wręcz na asfalcie. - Raz za razem machałem do nich ręką, żeby się odsunęli, ale było tylko gorzej. Zaczęli zdejmować koszulki, machali nimi przed samochodami, by opuszczać je w ostatniej chwili, niczym torreador przed bykiem - wspominał później kierowca Mike Hawthorne.

Śmierć 13 kibiców nikogo nie poruszyła


Sygnałem ostrzegawczym były wydarzenia z 21. okrążenia. W samochodzie Adolfo Schwelma-Cruza pękła oś. Koło z maszyny Argentyńczyka pofrunęło w stronę publiczności. Na szczęście nikt nie zginął. Jednak już dziesięć "kółek" później rozegrał się prawdziwy dramat.

Nie jest jasne, czy na 31. okrążeniu Giuseppe Farina popełnił błąd, czy też któryś z kibiców wbiegł pod koła pędzącego bolidu. Niektórzy świadkowie wskazali jednak, że to z powodu zachowania fana kierowca Ferrari wykonał nagły manewr skrętu i uderzył w tłum. Wybuchła panika, setki ludzi zaczęło uciekać na boki, nie wiedząc dokąd mają się udać i jak pomóc ofiarom.

Wskutek tego zamieszania jedno z dzieci wbiegło na nitkę wyścigową i zginęło pod kołami bolidu prowadzonego przez Alana Browna. Na miejscu tragedii pojawiła się karetka, która próbując dotrzeć do poszkodowanych sama potrąciła śmiertelnie dwie osoby. Według oficjalnych danych śmierć podczas GP Argentyny w 1953 roku poniosło 13 kibiców, a 30 zostało rannych. Nie wiadomo jednak, czy dane te nie zostały zaniżone w przekazie argentyńskich mediów.

Pomimo dramatu na trybunach, nikt nie pomyślał o tym, by... przerwać wyścig! Rywalizacja trwała w najlepsze, a po zwycięstwo w GP Argentyny sięgnął Ascari. Do mety dotarło ledwie dziewięciu kierowców. Bulwersujące było też, że na podium najlepsi zachowywali się tak, jakby nic się nie wydarzyło. Najprawdopodobniej było to spowodowane zachowaniem prezydenta Argentyny.

Niektóre źródła podawały, że Juan Peron potajemnie uciekł z toru. Nic bardziej mylnego. Głowa państwa wręczała nagrody na podium, błogo uśmiechając się do fotografów. Jego radość nie trwała jednak długo. Argentyńczyk został obalony w wyniku zamachu stanu dwa lata później, a nazwę obiektu zmieniono na "tor miejski w Buenos Aires". Zawody F1 odbywały się na nim z przerwami do roku 1998.

Łukasz Kuczera, dziennikarz WP SportoweFakty

Czytaj także:
- Porzucił IT dla realizacji marzenia. Zapłacił za to najwyższą cenę
- Ekipa Orlenu zmienia nazwę. Internauci wszystko ujawnili

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×