Lewis Hamilton - kocha go wielu kibiców F1, jeszcze więcej go nienawidzi

Narzekał, że kibice go nie kochają, porównywał się do Senny, chwalił doskonałym życiem i wielkimi pieniędzmi. Celowo czy nie - robił wszystko, żeby fani o nim mówili. Niezależnie, czy dobrze, czy źle.

Krzysztof Gieszczyk
Krzysztof Gieszczyk
East News

Najprościej niechęć wobec Lewisa Hamiltona można wytłumaczyć rasizmem i zazdrością. Nie lubią go, bo jest czarnoskóry, zarabia mnóstwo pieniędzy (jego majątek szacuje się na blisko 130 mln funtów), ma ładne dziewczyny, na wszystko go stać. F1 to sport zdominowany przez białych bogaczy, więc dość łatwo przypiąć adwersarzom Brytyjczyka łatkę, jednak chyba mało kto traktuje to poważnie.

Trudno znaleźć drugiego kierowcę, który wzbudzałby aż taką niechęć. Nie da się ułożyć dokładnej listy najbardziej nielubianych zawodników F1. Anglik na pewno jest w czołówce, może z nim rywalizować np. Sebastian Vettel, o którym Bernie Ecclestone powiedział kiedyś złośliwie, że nie lubią go nawet w Niemczech. Anglicy w równym stopniu Hamiltona kochają, jak go nienawidzą.

Rzeczywiście, Hamilton słyszał krzyki typu "ty czarnuchu", zwłaszcza w Hiszpanii. Tam kibice dobrze pamiętali zawziętą rywalizację Anglika z ich idolem, Fernando Alonso. To jednak margines. Nigel Mansell, były znakomity kierowca i mistrz świata, powiedział w 2011 roku w "Daily Mail", że powód niechęci do Hamiltona jest tylko jeden - jego aroganckie zachowanie.

Wojna z kibicami

Niewątpliwie Hamilton jest jednym z najlepszych kierowców w historii F1. Według Ecclestone’a - nawet najlepszym, jaki kiedykolwiek pojawił się na torach. Angielskie gazety jednak faworyzują Jensona Buttona. Widać to także podczas wyścigu na Silverstone - kiedy pojawia się kierowca Mercedesa, doping bardzo się wzmaga, ale kiedy fani widzą kierowcę McLarena, wpadają w ekstazę. - Niektórzy potrafią go "wybuczeć". Szanują go za umiejętności, ale nie szanują jako człowieka - tak o reakcji kibiców pisał "Daily Mail".

Hamiltonowi dostaje się za to, że mieszka w Monaco, żeby unikać płacenia wysokich podatków, choć nie jest jedynym kierowcą, który zdecydował się na taki manewr. Angielska prasa w jego przypadku rzadko kiedy - co podkreślali dziennikarze "The Telegraph" - używała miana "nasz kierowca", co z kolei łatwo przychodziło w przypadku Mansella czy Buttona. Nikt nie pamięta już trudnego dzieciństwa Hamiltona i determinacji jego ojca, żeby syn zajmował się bardzo drogim hobby. Kiedyś podkreślano te fakty, żeby pokazać, że "Brytyjczyk potrafi".

Zarzucano mu w prasie, że na uroczystości ubiera się w koszulki zamiast w garnitury, że nosi kolczyki, że ma tatuaże, że zbyt skupiał się na (zakończonym już) związku z Nicole Scherzinger. Lista nie miała końca. Kiedy zdobywał tytuły mistrza świata (2007, 2008, 2014), ataki wcale nie malały. Dziwne to o tyle, że Hamilton unika skandali i raczej trudno zrobić mu fotkę, jak pijany wytacza się z klubu nocnego (choć - szczegóły tutaj - potrafi się zabawić)

Hamilton drażni brytyjskich kibiców także z powodu religijności. Potrafi dziękować Bogu za sukcesy w stylu amerykańskich sportowców, którzy nie wstydzą się swojej wiary. W zlaicyzowanym społeczeństwie na Wyspach to raczej powód do krytyki. To jedna z przyczyn niechęci do kierowcy F1 - całym swoim zachowaniem skupia w sobie cechy bardziej Amerykanina niż Brytyjczyka. Kibice uznają go za obcego. Mansell czy Button byli swojskimi chłopakami, którzy w razie niepowodzeń głośno klęli na cały świat. Bardziej stonowany Hamilton uchodził za dziwaka.

"To nie kolor skóry, ale jego zachowanie powodują, że nigdy nie będzie do końca brytyjski. On przyjął kulturę innego kraju, fani nigdy mu tego nie wybaczą" - pisał "Daily Star". Kolejne wygrane w GP niczego nie zmienią, a Hamilton już dawno zdał sobie sprawę, że duszy Brytyjczyków nie kupi. Toczy cichą wojnę z wszystkimi kibicami i pokazuje im, że ich nie szanuje. Oni odpłacają się tym samym.

Być jak Senna

Hamilton często nie daje się lubić. Jego wybuchowy charakter nie zjednywał mu sympatyków. Uważał się za mistrza, zdobył tytuł w wieku 23 lat i zawsze głowę nosił wysoko. Jeździł agresywnie, lubił się popisywać. Dziennikarze wytykali mu, że stara się mocno naśladować wielkiego Ayrtona Sennę. Porównywał się do niego, oczekiwał, że z równie wielką czcią będą chwalić dokonania jego, co legendarnego brazylijskiego kierowcy.

Na spotkaniu z kibicami potrafił schować wszystkie podpisane przez siebie zdjęcia, bo uznał, że źle na nich wyszedł i nie mogą one trafić do fanów. Unika ludzi, choć przecież dobrze radzi sobie z mediami i nie ma problemów z występami przed kamerami. - Zrobił się arogancki. Kiedyś taki nie był - opisywał Mark Sutton, fotoreporter zajmujący się od lat F1.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×