Bez niego nie było legendy teamu z Woking. Tragiczna historia Bruce'a McLarena

AFP / McLaren-Honda
AFP / McLaren-Honda

Popołudniu przedstawiony zostanie nowy bolid zespołu McLaren Honda na sezon 2017. Sukcesów teamu z Woking nie byłoby, gdyby nie postać Bruce'a McLarena, który zginął przed laty w testowanym przez siebie samochodzie.

W tym artykule dowiesz się o:

Obecnie forma zespołu McLaren Honda w Formule 1 pozostawia sporo do życzenia, jednak team z Woking jest jednym z najbardziej utytułowanych w królowej sportów motorowych. W przeszłości Brytyjczycy aż ośmiokrotnie cieszyli się z tytułu mistrzowskiego wśród konstruktorów. Jedenaście razy mistrzem świata F1 zostawał kierowca mający do dyspozycji bolid McLarena.

Sukcesów brytyjskiej ekipy nie byłoby, gdyby nie postać Bruce'a McLarena. Przyszedł on na świat 30 sierpnia 1937 roku w nowozelandzkim Auckland. Już od dzieciaka miał pod górkę. W wieku dziewięciu lat przeżył wypadek, w wyniku którego nabawił się urazu biodra. W efekcie jego lewa noga była wyraźnie krótsza niż prawa. Na rehabilitacji spędził ponad dwa lata, utykał, ale nie przeszkadzało mu to realizować życiowych marzeń.

Mały Bruce sporo wolnego czasu spędzał w warsztacie samochodowym, który należał do jego rodziców - Les i Ruth McLarenów. To właśnie ojciec odnowił dla niego stary model Austina 7 Uster, dzięki czemu 14-latek mógł wystartować w swoim pierwszym wyścigu. Młody McLaren już jako nastolatek udowadniał, że nie tylko potrafi szybko prowadzić samochody. Miał też smykałkę do techniki, dzięki jego poprawkom znacząco poprawiały się osiągi pojazdów. Pod koniec lat 60. był już jednym z czołowych kierowców w Nowej Zelandii i kolejnym krokiem w jego karierze miały być starty w Europie.

Rywalizację na europejskich torach rozpoczął od Formuły 2, której wyścigi odbywały się równolegle z Formułą 1. W Grand Prix Niemiec przedstawił próbkę swoich umiejętności, nawiązując bezpośrednią walkę z szybszymi pojazdami. McLaren był najlepszy wśród zawodników F2, a w ogólnej klasyfikacji wyścigu na Nurburgringu zajął piąte miejsce. Tak dobra jazda zaowocowała transferem do F1 w sezonie 1959 i już wtedy sięgnął po wygraną w Grand Prix USA. Miał ledwie 22 lat i przeszedł do historii jako najmłodszy zwycięzca wyścigu F1 w tamtym okresie.

ZOBACZ WIDEO: 17-letnia Polka światową twarzą indoor skydiving. "Teraz będę mogła wypromować ten sport"

Nowozelandczyk był związany z ekipą Coopera, która dała mu szansę debiutu w F1, przez siedem sezonów. Z czasem coraz głośniej myślał o założeniu własnej ekipy. Doszło do tego etapami. W roku 1963 stworzył Bruce McLaren Motor Racing Ltd, który oficjalnie zadebiutował w królowej sportów motorowych w sezonie 1966. W barwach swojego teamu McLaren wygrał tylko jeden wyścig - Grand Prix Belgii w roku 1968.

McLaren skupiał się nie tylko na startach w F1. Za kierownicą Forda GT40 triumfował w prestiżowym wyścigu 24h Le Mans w roku 1966. Sporo energii poświęcił też serii wyścigowej Can-Am w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie. Zespół McLarena zdobywał w niej tytuły mistrzowskie w latach 1967-1971, zaś sam Nowozelandczyk zostawał najlepszym kierowcą tej serii dwukrotnie (1967, 1969).

Nowozelandzki kierowca nie doczekał jednak ostatniego triumfu swojego zespołu w Can-Am. Zginął 2 czerwca 1970 roku na torze Goodwood w Wielkiej Brytanii. McLaren testował nowy samochód M8D, w którym urwał się tylny spojler. Kierowca stracił panowanie nad pojazdem, wypadł z toru i uderzył w metalową podporę wieżyczki sędziowskiej. Miał 32 lata.

Jak napisał "New York Times" zaraz po fatalnym wypadku, McLaren miał przejść na sportową emeryturę właśnie po sezonie 1970. Nowozelandczyk dostrzegał potencjał swojej firmy i zespołu. Chciał więcej czasu poświęcić na projektowanie nowych pojazdów i prowadzenie biznesu, wyścigi pozostawiając młodszym. Los chciał jednak inaczej.

- Czuję, że życie mierzone jest poprzez osiągnięcia, a nie tylko poprzez przeżyte lata - powiedział w jednym z wywiadów McLaren. Biorąc pod uwagę jak wiele Nowozelandczyk zdołał dokonać w ciągu swojego krótkiego życia, trudno się z tym nie zgodzić.

Łukasz Kuczera

Komentarze (0)