Michael Latifi zainwestował w grupę McLaren, która jest m.in. właścicielem zespołu Formuły 1, ponad 200 mln funtów. Co ciekawe, syn jednego z najbogatszych Kanadyjczyków puka do bram F1, więc kupno akcji brytyjskiej firmy wywołało szereg komentarzy na ten temat.
Przedstawiciele zespołu z Woking zapewnili jednak, że zainwestowanie tak ogromnej kwoty w firmę nie oznacza, iż Nicholas Latifi w przyszłym roku dołączy do McLarena. Podobnie twierdzi młody kierowca.
- Nie przejmuję się tym, co większość ludzi myśli. Jednak wystarczy spojrzeć jak to wygląda. Ludzie wyrażają swoją opinię na podstawie tego co widzą. Gdybym nie był zaangażowany w motorsport, to pomyślałbym tak samo. Rzeczywistość jednak jest inna. Jeśli jutro zakończę karierę, to inwestycja mojego ojca w McLarena ciągle będzie aktualna - skomentował 22-latek.
Latifi startuje obecnie w Formule 2. Był też związany z akademią talentów Renault, a w tym roku miał okazję prowadzić samochód Force India podczas testów F1 w Barcelonie.
- Myślę, że wielu ludzi nie zdaje sobie sprawy z tego, że to jest inwestycja mojego ojca w firmę, a nie sponsoring. To nie coś na zasadzie wyłożenia pieniędzy i kupienia miejsca synowi w ekipie. Ojciec oczekuje, że w zamian uzyska konkretne zyski, tak jest przy każdej inwestycji. To naprawdę nie wpływa na moją pracę jako kierowcy wyścigowego, bo nie ma żadnego związku między relacjami mojego ojca z McLarenem a moimi startami - dodał Latifi.
Kanadyjczyk podkreślił przy tym, że nie chciałby trafić do królowej motorsportu z łatką "pay-drivera". - Chcę zbudować swoją karierę w oparciu o wyniki na torze. Nie sądzę, że inwestycja ojca sprawi, że zainteresowanie mną osobą będzie większe. Moje nazwisko i tak pojawia się w padoku F1. Pokazałem, że jestem w stanie jeździć samochodem wyścigowym - podsumował.
ZOBACZ WIDEO "Kubica show" podczas konferencji prasowej