Kariera Gillesa Villeneuve'a w Formule 1 trwała bardzo krótko. Kanadyjczyk pojawił się w niej pod koniec sezonu 1977, zaś pięć lat później zaliczył fatalny wypadek na torze w Belgii i lekarzom nie udało się go uratować.
Villeneuve nigdy nie został mistrzem świata, choć jego styl jazdy imponował wielu kibicom i ekspertom. Najbliżej realizacji celu był w sezonie 1979, gdy zakończył rywalizację na drugim miejscu. Rok wcześniej cieszył się z pierwszej wygranej w karierze. Miała ona dla niego szczególne znaczenie, bo odniósł ją przed własną publicznością na torze w Montrealu.
- Nigdy nie zwracałem uwagi na daty czy rocznice. Nie wiem czy to dobrze, czy źle. Wiem, że właśnie mija 40 lat od zwycięstwa ojca w Montrealu, ale tylko dlatego, że od kilku dni wszyscy mówią o tej rocznicy. Tak samo jest z 8 maja. Dzień śmierci mojego ojca nigdy nie był zakreślony w kalendarzu. Zazwyczaj tego dnia moja siostra Melanie dzwoni do mnie i rozmawiamy o tym - powiedział Jacques Villeneuve na łamach "Le Journal de Montreal".
Villeneuve junior został mistrzem świata za kierownicą Williamsa w sezonie 1997. Przez wiele lat swojej kariery nie był w stanie uniknąć pytań o ojca. - W przeszłości wielu ludzi źle interpretowało moje opinie na temat Gillesa. W końcu byłem tym zmęczony i przestałem odpowiadać na pytania na ten temat. Nie chciałem rozmawiać w kółko o tym samym, bo ludzie zadawali głupie pytania. Nawet nie chcieli słuchać odpowiedzi. Dlatego wolałem nic nie mówić. Niektórzy oczekiwali, że powiem coś, co byłoby niezgodne z tym, co myślałem - dodał 47-latek.
ZOBACZ WIDEO #dziejesiewsporcie: zrzucił 50 kg i znów jest szybki. Zobacz Fury'ego w akcji
Były kierowca Williamsa podkreśla, że nie zdecydował się na starty w F1, by dorównać ojcu. - Byli tacy, którzy chcieli bym się przedstawiał jako Gilles. Mówili, że kontynuuję dzieło ojca, że chcę dokonać tego, czego jemu się nie udało. Nic takiego nie miało miejsca. Ścigałem się, bo to lubiłem. To robiłem najlepiej. Gdy powiedziałem to wprost, to ludzie poczuli się znieważeni. Usłyszałem, że oczerniam własnego ojca. Nie było w ogóle pola do dyskusji. A ja chciałem tylko, by pozwolono mi wykonywać swoją pracę. Nie zmienia to faktu, że jestem dumny z osiągnięć Gillesa - zdradził Kanadyjczyk.
Mistrz świata z 1997 roku ma świadomość jak wiele dla jego ojca znaczyła wygrana przed własną publicznością. - Ona uruchomiła jego karierę. Do tego momentu sezon 1978 był dla niego trudny. We Włoszech zastanawiano się, czy Enzo Ferrari, który był największym obrońcą Gillesa, dokonał właściwego wyboru. Walczył z opinią publiczną, a zwycięstwo mu pomogło, nawet jeśli dopisało mu szczęście. Skorzystał na problemach kierowców jadących przed nim, ale potrafił też zachować spokój i uniknął błędów - wspomniał Villeneuve.
47-latek jest przekonany, że triumf jego ojca w barwach Ferrari był kwestią czasu. - On nadszedłby wcześniej czy później, bo Gilles potrafił jechać szybko. Los chciał, aby zwycięstwo przyszło akurat w Montrealu. Może to nawet i lepiej. Jedyną pamiątką po tym wyścigu jest stara fotografia, gdy całą rodziną stoimy na podium. Było tak zimno, że mamy ubrane zimowe płaszcze! - dodał.
Villeneuve nie ukrywa jednak, że Gilles nie był najlepszym ojcem. - Gdy byłem dzieckiem, to był dla mnie bohaterem, a niekoniecznie dobrym ojcem. Nie widziałem tej negatywnej strony. Nie było go w domu. W sensie atmosfery rodzinnej, nie był moim ojcem. Czy zostałbym kierowcą, gdyby nie on? Być może nie. Na pewno jestem dumny z tego, że tor w Montrealu nosi jego imię. Niewielu ludzi na świecie spotyka taki zaszczyt. Jednak nigdy nie ścigałem się po to, by go naśladować. Niestety, nigdy nie wygrałem w Kanadzie. Zależało mi na tym, ale nie dlatego, że obiekt nosi imię Gillesa, ale by pokazać, że jego cząstka nadal jest z nami - podsumował.
21-letni wtedy Kubica był tam kierowcą testowym i rezerwowym, jego wyniki zadziwiały ekspertów. Nic dziwn Czytaj całość