Wyścig o Grand Prix Austrii ułożył się po myśli Ferrari. Po sobotnich kwalifikacjach zespół z Maranello mógł mieć powody do zmartwień, bo Mercedes wyrósł na faworyta weekendu i miał spore szanse na dublet. Problemy mechaniczne doprowadziły jednak do tego, że Lewis Hamilton i Valtteri Bottas opuścili Red Bull Ring bez punktów.
Na podium znaleźli się za to Kimi Raikkonen i Sebastian Vettel. Niemiec wrócił też na czoło klasyfikacji generalnej mistrzostw świata, choć ma tylko punkt przewagi nad Hamiltonem. Gdyby Ferrari zastosowało "team orders" w Austrii i pozwoliło Vettelowi wyprzedzić Raikkonena, przewaga byłaby wyższa.
- Pozwoliliśmy Raikkonenowi, by jechał swoje w tym wyścigu. To były mistrz świata. Zasłużył na to. Obaj nasi kierowcy walczyli przez cały wyścig - tłumaczy powody decyzji Maurizio Arrivabene, szef Ferrari.
ZOBACZ WIDEO Mundial 2018. Autorytet Messiego problemem Argentyny? "Jeśli przekracza pewne granice to nie jest dobrze"
Włoch podkreślił jednak, że kolejny wyścig F1 odbędzie się na wymagającym dla Ferrari torze. - Na papierze Silverstone wygląda na obiekt niekorzystny dla nas. Aerodynamika będzie bardzo ważna, stąd myślę, że to będzie trudny wyścig dla zespołu. Dlatego musimy pozostać skupieni - dodał.
Arrivabene ma też świadomość, że w przypadku Mercedesa gorszy występ w Austrii to wypadek przy pracy. Niemcy przy okazji wyścigu na Red Bull Ringu zaprezentowali szereg poprawek w swoich samochodach i poprawiły one tempo modelu W09. - Czasem mówisz zbyt głośno. W Formule 1 jest tak, że możesz przygotować spory pakiet poprawek, ale nagle zrobi się za gorąco i musisz się zatrzymać - podsumował szef Ferrari.