Atmosfera w padoku F1 po Grand Prix Wielkiej Brytanii zrobiła się niezwykle gorąco. To efekt wydarzeń z pierwszego okrążenia, kiedy to Kimi Raikkonen uderzył w Lewisa Hamiltona. Brytyjczyk znalazł się na poboczu i stracił sporo czasu, przez co został pozbawiony szans na wygraną przed własną publicznością.
Po wyścigu kierownictwo Mercedesa zasugerowało, że Fin mógł celowo wjechać w Hamiltona, by w ten sposób ułatwić jazdę Sebastianowi Vettelowi.
- We Francji też zostaliśmy wywiezieni z toru przez Ferrari w pierwszym zakręcie, teraz to się powtarza. Straciliśmy przez to sporo punktów do klasyfikacji konstruktorów. Czy to było celowa zagrywka czy też brak umiejętności? Zapytał mnie o to nasz dyrektor techniczny, James Allison. Pozostawiam wam to do oceny - mówił Toto Wolff, szef niemieckiego zespołu.
ZOBACZ WIDEO Polski nie stać na selekcjonera z "topu"? "Potrzeba człowieka z charyzmą"
Słowa Austriaka rozwścieczyły Maurizio Arrivabene. Włoch gościł w studiu "Sky Italia" po zwycięskim wyścigu. - Komu niby brakuje umiejętności? Kimiemu? Kto w Mercedesie jest kompetentny, by oceniać, co kierowcy robią podczas wyścigu? Jeśli naprawdę powiedzieli coś takiego, to powinni się wstydzić. Allison pracował w Maranello przez wiele lat, a teraz jesteśmy w Wielkiej Brytanii i to my musimy go uczyć manier. Zaakceptowałbym takie słowa z ust Jacquesa Villeneuve'a, bo on był w przeszłości kierowcą, ale od Allisona? Nie - skomentował szef Ferrari.
Ze spokojem do wojenki pomiędzy Mercedesem a Ferrari podchodzą za to przedstawiciele innych ekip. - Wraz ze wzrostem ciśnienia, takie spekulacje są nieuniknione, gdy mamy do czynienia z takimi incydentami. Dla mnie to był incydent wyścigowy. Byłbym zaskoczony, gdyby za tym manewrem kryło się coś więcej - ocenił Christian Horner, szef Red Bull Racing.
Również Valtteri Bottas starał się wyciszyć dyskusje na temat niedzielnego incydentu. - Zawsze jesteśmy bardzo blisko Ferrari, rywalizacja jest niezwykle zacięta i w takiej sytuacji łatwo o kontakt - skomentował Fin.