Weekend wyścigowy na Monzy miał przynieść zmianę sytuacji Charlesa Leclerca. Po nagłej śmierci Sergio Marchionne nowe władze Ferrari miały postanowić, że 20-latek nie trafi do stajni z Maranello w sezonie 2019. Louis Camilleri, nowy dyrektor generalny włoskiej firmy i bliski przyjaciel Kimiego Raikkonena, miał optować za przedłużeniem umowy z doświadczonym Finem.
Na Monzy doszło jednak do spotkania na szczycie, w którym brali udział nowi szefowie Fiata oraz Ferrari. Mieli oni postanowić, że należy wypełnić wolę Marchionne i uhonorować fakt, że podpisał on umowę przedwstępną z Leclercem na sezon 2019.
- John Elkann (prezydent Ferrari - dop. aut.) przybył na wyścig z Michaelem Manleyem (szef Fiata - dop. aut.) tylko po to, aby przedstawić mu zespół. To była dobra okazja, by się spotkać i porozmawiać. Jednak to było bardziej przywitanie niż rozmowa o przyszłości - zdradził Leclerc.
Monakijczyk zaprzeczył też temu, by łączyły go szczególne relacje ze zmarłym niedawno prezydentem Ferrari. - Nigdy nie miałem bezpośredniego kontaktu z panem Marchionne. Cały czas się o mnie wypowiadał w ciepłych słowach, to miłe. Jednak nie mieliśmy okazji rozmawiać - dodał.
Leclerc, który w tym roku debiutuje w F1 i notuje bardzo dobre wyniki w barwach Saubera, spokojnie podchodzi do ostatnich spekulacji i czeka na dalszy rozwój wydarzeń. - Nie wiem kto z Ferrari będzie podejmować decyzję. Wiedzą jakim jestem kierowcą. Do nich należy ocena czy moje umiejętności są wystarczające. Nadal jestem młody, mam sporo wyścigów przed sobą i długi proces nauki. Jeśli ostatecznie trafię do Ferrari, to spełni się moje marzenie. Jednak nie do mnie należy ocena czy jestem na to gotowy - podsumował.
ZOBACZ WIDEO Styczniowe zgrupowania reprezentacji Polski dla piłkarzy z Lotto Ekstraklasy mogą powrócić. Jerzy Brzęczek tłumaczy pomysł