Plotki o tym, że Ferrari zamierza zakończyć współpracę z Kimim Raikkonenem pojawiły się już na początku roku. Za zmianą w składzie zespołu miał optować Sergio Marchionne, który był zwolennikiem talentu 21-letniego Charlesa Leclerca. Prezydent włoskiej firmy zmarł jednak niespodziewanie pod koniec lipca, co zmieniło sytuację.
Przez kilka tygodni media donosiły, że śmierć Marchionne oraz zmiana władzy w zespole uratują posadę Raikkonena. Aż przed Grand Prix Włoch, gdy akurat Fin sięgnął po pole position i pokazał się z bardzo dobrej strony, zaczęto spekulować o wyrzuceniu 39-latka z ekipy. To potwierdziło się kilkanaście dni później.
- To była wyłącznie moja decyzja - stwierdził Maurizio Arrivabene, szef Ferrari.
Włoch podkreślił, że mógł jednak liczyć na wsparcie Louis Camilleriego oraz Johna Elkanna, czyli nowych władz Ferrari. - Rozumieli przyczyny tej decyzji, była dla nich logiczna, ale to ja za nią odpowiadam. Kimi jest moim przyjacielem, więc możecie sobie wyobrazić jak trudno było mi z tym żyć. To było bolesne doświadczenie, ale w pewnym momencie musiałem mu przekazać tę informację. Kierowcy są tylko ludźmi, podobnie jak ja, ale w takich sytuacjach trzeba się zachować profesjonalnie - dodał Arrivabene.
Mimo rozstania z Ferrari, Raikkonen wygrał ostatni wyścig o Grand Prix Stanów Zjednoczonych. Dokonał tego po 2044 dniach przerwy. Była to jego pierwsza wygrana w czerwonym samochodzie od momentu powrotu do Maranello, do którego doszło w sezonie 2014.
ZOBACZ WIDEO Krzysztof Hołowczyc o sytuacji Roberta Kubicy: To może być dla niego szansa